Anna Seniuk: „Czterdziestolatek” przyczepił mi obraz ciepłej mamusi Polki
niedziela,
20 listopada 2016
– Życie jest jednym pasmem rezygnacji i musimy dokonywać wyborów. Gdybym myślała o rolach, których nie zagrałam, albo które mogłam zagrać, nie mogłabym uprawiać tego zawodu – przyznaje Anna Seniuk. Ukochana przez widzów Madzia Karwowska z „Czterdziestolatka” podkreśla, że „popularność jest bardzo cenną wartością, ale dosyć szybko mija i trzeba się solidnie napracować, żeby ją utrzymać”. Aktorka po raz pierwszy tak szczerze mówi o swoim życiu prywatnym i drodze do kariery.
W życiu zagrała setki ról teatralnych, filmowych oraz Teatru Telewizji, by wspomnieć tylko o Pchle Szachrajce, wytwornej Nataszy czy szalonej pannie Tutli-Putli. Anna Seniuk to także seksbomba PRL-u, która jako pierwsza polska aktorka pokazała biust na dużym ekranie. Znana z powściągliwości, po raz pierwszy szczerze mówi o swoim prywatnym życiu, teatrze, pasjach, miłości i drodze do kariery. Najpierw swojej córce Magdalenie Małeckiej-Wippich w książce „Anna Seniuk. Nietypowa baba jestem”, a teraz TVP.
Nie było łatwo panią namówić do napisania książki. Skąd ta niechęć do mówienia o sobie?
Tak, tak, tak, ogarnęły mną ambiwalentne uczucia. Z jednej strony dojrzałam już do decyzji, żeby ją napisać, a z drugiej kiedy już doszło do tego, że trzeba było zacząć nad tą książką pracować, wpadłam w popłoch i robiłam wszystko, żeby nie powstała. Wykręcałam się, nie miałam czasu, wyjeżdżałam, brałam przeróżne zajęcia, koncerty.
Wymyśliłam sobie, że dobrym pomysłem będzie napisanie jej z moją córką. Przy mojej introwertycznej naturze, otwieranie się przed zupełnie obcą osobą, sprawia mi ogromną trudność. Zawsze łatwiej rozmawiać z kimś, kto cię zna, w dodatku od urodzenia. Myślę, że jej też było łatwiej, bo nie muszę tłumaczyć kim jestem.
Otwieranie się przed zupełnie obcą osobą sprawia mi ogromną trudność
Ale wcale nie było jej łatwiej.
Właśnie nie było i jak wskazuje pierwszy tytuł: „Ucieczka bohatera”, robiłam wszystko, żeby się nie spotkać. Moja rozmówczyni, została więc na pustym placu bez bohatera i stąd forma tej książki, której nie przewidywałyśmy. Wiedziałyśmy na pewno, że to nie będzie wywiad rzeka, że jedna osoba zadaje pytania, a druga odpowiada. Ta formuła nam nie odpowiadała. Są fragmenty pytań i odpowiedzi, ale skoro została sama to nie miała innego wyjścia, jak zacząć pisać bez rozmowy ze mną. Stąd powstały najciekawsze i najbardziej mocne fragmenty, kiedy pisze coś w rodzaju eseju na mój temat.
Pisze, jak mnie widzi w danym momencie, podejrzewa kim jestem, odziera mnie z wizerunku, który mi przyczepił „Czterdziestolatek” czy inne role, czyli obraz ciepłej mamusi Polki. Widzenie dziecka jest zupełnie inne, szczególnie gdy patrzy na mamę i nie wie, co się z nią dzieje, dlaczego inni ludzie gdzieś ją biorą, porywają, od dziecka odrywają. Uważam, że to spojrzenie subiektywne jest najbardziej interesujące w tej książce.
Otrzymałam w prezencie jakąś taką introwertyczność i zawsze taka byłam
Z okazji 70. urodziny aktor wydał autobiografię zatytułowaną „Seksmisja i inne moje misje”.
zobacz więcej
Skąd jednak ta skrytość, bo przecież przez lata była pani osobą publiczną.
Jesteśmy obdarzeni taką naturą, jaką nas Pan Bóg obdarzył, więc jeden jest otwarty, a drugi skryty. Gdy się urodziłam, to otrzymałam w prezencie jakąś taką introwertyczność i zawsze taka byłam. Oczywiście można pracować nad tym, można ukryć, ale jakby psycholog powiedział: „pani natury nie zmieni”. Ona jest w nas, możemy ją tylko próbować zastąpić czymś innym albo oszukać. Stąd walka z moim charakterem, moim introwertyzmem polegała właśnie na tym, że muszę przezwyciężyć tę słabość. Zawsze z takiej walki powstaje coś ciekawego, fajnego.
Uważam, że tylko walka uruchamia w nas motor do działania. Każdy sukces, na który ciężko pracujemy, wydrapujemy pazurami, ciężko nam idzie, nie udaje się jest cudowny i kochany, a jeśli osiągamy go „ot tak”, to już nie to samo. Im trudniej, tym jest on fajniejszy, dlatego całe życie walczę z tą swoją naturą, mniej lub bardziej udanie. Skoro taki zawód wybrałam, to muszę jakoś temu sprostać.
Klęski są równie warte, jeżeli nie bardziej niż sukcesy
– Mylono mnie z Kwiatkowską, Janowską, a nawet z Beatą Tyszkiewicz – wspomina aktorka.
zobacz więcej
Tego też uczy pani jako pedagog w szkole teatralnej?
Tak, bo poza nauką rzemiosła, techniki, muszą okiełznać swoje uczucia czy namiętności. Aktor powinien mieć siłę, determinację, ale również wielką wrażliwość, a to są bardzo trudne rzeczy do połączenia. Staram się im powiedzieć, że klęski, co się później okazuje, są nauką. Jak idzie wszystko dobrze to tracimy poczucie walki, zdobywania. Jak pojawia się klęska, to próbujemy się pozbierać i udaje się nam pójść do przodu. Myślę, że są one równie warte, jeżeli nie bardziej niż sukcesy.
Zamieściłam w książce list Zbigniewa Herberta, który napisał do jednej z grup moich studentów, gdy grali jego teksty. Sam był już wtedy bardzo chory i nie mógł przyjść do teatru, a zaczął go mniej więcej tak: „Jesteśmy dość osobliwą, małą, skłóconą gromadką, bez której prześwietna ludzkość może się doskonale obejść”. Potem daje im pewne rady, przesłania, a list kończy bardzo pięknie: „i nie bądźcie na litość boską nowocześni, bądźcie rzetelni. Życzę Wam trudnego życia, bo tylko takie jest warte artysty”. Ten list dużymi literami wisi na poczesnym miejscu w Akademii Teatralnej i zawsze proszę, żeby się wszyscy nauczyli go na pamięć.
Popularność to bardzo cenna wartość, ale trzeba się solidnie napracować, żeby ją utrzymać
Mówi się o nim, że to „wielki aktor, który nie jest gwiazdą”. – Gwiazdy są na niebie – mówi on sam, uhonorowany tytułem Człowiek Teatru 2016.
zobacz więcej
Nowoczesność wymaga wielu wyrzeczeń, np. ścianek, czyli pojawiania się tam, gdzie pani spotkać nie można.
W moim wieku to już ścianka nie wchodzi w grę. (śmiech)
Ale jak pani reaguje, kiedy widzi tam młodych ludzi, których wychowała w szkole?
Większości moich studentów nie widzę na ściankach, bo mówimy w tej chwili o świecie showbiznesu, popularności, celebryctwa. Nasza szkoła, jak sama nazwa wskazuje, jest Akademią Teatralną, więc przygotowujemy ludzi do teatru, a tam trzeba naprawdę dużo umieć. Oczywiście później niektórzy mają szansę dostać się do serialu czy zacząć śpiewać, ale nie to jest ich celem. Ci, którzy wychodzą ze szkoły teatralnej wcale nie palą się do ścianek i mają inne wartości, na których im bardzo zależy. Popularność jest bardzo cenną wartością, ale dosyć szybko mija i trzeba się bardzo solidnie napracować, żeby ją utrzymać.
Miałaby pani szansę zaistnieć teraz jako aktorka, czy jednak jest o to trudniej?
Myślę, że miałabym i wcale czasy mojej młodości nie były jedyne, że dzięki nim zostałam aktorką. Wtedy nie było wyboru: teatr i tylko od czasu do czasu jakiś film, co zresztą było wielkim przeżyciem. Teraz stawiamy młodych przed wyborem: albo chcesz być rzetelnym aktorem, ale nie zawsze masz szansę dostać się do teatru, albo chcesz być znanym celebrytą i tak zarabiać pieniądze. Można też żyć skromnie, ale za to z godnością. Mają tysiące wyborów i są nieco skołowani. Przychodzą na egzaminy do szkoły teatralnej, bo naczytali się w kolorowych pismach, że aktorzy mają wille z basenem, mnóstwo pieniędzy, świetne samochody, są sławni i oni chcieliby tak samo. Potem się okazuje, że nie jest to odpowiednia szkoła dla nich.
Myślę, że życie w samotności bardzo by mi odpowiadało
Został aktorem komediowym przez Wiesława Gołasa, który rozśmieszał go na scenie, a do roli Marysi w filmie „Poszukiwany, poszukiwana” przekonał go upór Stanisława Barei. Wojciech Pokora zmarł 4 lutego 2018 r.
zobacz więcej
Skąd właściwie wzięło się aktorstwo, bo wcześniej chciała pani zostać pilotem albo zakonnicą?
To był taki żart, bo oczywiście za młodu każde dziecko marzy o jakichś przedziwnych profesjach i to jest naturalne. Zażartowałam, że chciałam być tym lub tamtym.
Ale historyk sztuki to już nie był żart, tylko poważny plan na życie.
Dałam się ponieść mojej naturze, dosyć skrytej i zamkniętej. Myślałam, że gdzieś w muzeum czy starym kościółku nad freskiem, to będzie właściwe dla mnie miejsce. Myślę, że to bardzo by mi odpowiadało, takie życie w samotności oraz nachylanie się nad arcydziełem. Jak to bywa, czasem jeden zwrot, jedno spojrzenie czy spotkanie dokonuje za nas wyboru. Takie przypadki raptem popychają nas w zupełnie inną stronę i potem już nie możemy się z tego wydobyć. I u mnie tak poszło, bo zdawałam do szkoły teatralnej, gdzie poszłam z wierszykiem, który wcześniej recytowałam w konkursie. Zdałam i tak to się zaczęło.
Tyle się w Krakowie wydarzyło, że starczy wspomnień na całe życie
I wtedy narodziła się pani na nowo. Dlaczego akurat w Krakowie, w Starym Teatrze?
Powiem najprościej, że polegało to na młodości. Sprowadziliśmy się do Krakowa, gdy miałam 14 lat, a wyjechałam mając 29 czy 30. Te najpiękniejsze lata młodości, tworzenia się osobowości, pełne emocji – zdawanie matury, studia, pierwsza rola, pierwszy teatr, pierwsza miłość, pierwszy dramat, pierwsze łzy czy pierwsze szczęście. Wszystko to miało wtedy miejsce, a na dodatek zostałam na rynku ukoronowana jako najmilsza studentka. Przez rok musiałam nosić koronę, dość przytłaczający, ale bardzo rozkoszny obowiązek. Tyle się w Krakowie wydarzyło, że starczy wspomnień na całe życie.
W teatrze odnalazła pani też coś, czego nie miała w domu, czyli akceptacji.
Tak, bo byłam dosyć ostro chowana, nierozpieszczana. Rodzice byli wymagający, ojciec cudowny, ale bardzo ciężko pracował całymi dniami i prawie go nie było. Mama była pedagogiem, wymagającym, ostrym i bardzo mało mnie chwaliła. Był nawet czas, kiedy uczyła mnie w szkole i to było najgorsze, bo np. mówiła: „no patrzcie dzieci, jak nie należy pisać, to jest zeszyt Seniukówny, to jest najgorszy zeszyt”. Wcale nie był taki najgorszy, ale mama uważała, że nie należy mnie preferować i mieć słabości do własnej córki, a wręcz traktować ostro. Może nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo później całe życie chciałam jej udowodnić, że nie jest tak, jak myślała i nie jestem taka najgorsza, która nic nie umie.
A sama pani jaką jest matką i babcią?
O to musi pan zapytać moje dzieci, ale mam wyobrażenie, że jestem idealną matką, ale pewnie tak nie jest. Dzieci mnie sprowadzają na ziemię mówiąc: „Mamo, mamo, mamo...”. Już same te trzy powiedzenia świadczą, że mają coś do mnie i coś jest nie tak. Za to babcią jestem cudowną i jeszcze mi wnuki nie powiedziały: „Babciu!”. „Babciu, babciu” i się cieszą, nie zdają sobie sprawy kim jestem.
Gdybym myślała o rolach, których nie zagrałam, nie mogłabym uprawiać zawodu
Dla miłości, dla małżeństwa potrafiła pani zrezygnować z roli, z której wydawałoby się zrezygnować nie można.
Życie jest jednym pasmem rezygnacji, nie tylko dla mnie, ale dla wielu ludzi. Musimy dokonywać wyborów. To, czego nauczyła mnie pani Irena Kwiatkowska, z którą miałam szczęście grać w „Czterdziestolatku” i „Kabarecie Nowy Świat” u Dudka (Edward Dziewoński – przyp. red.), zawsze mówiła: „dziecko, pamiętaj, nigdy nie żałuj, czego nie zrobiłaś, albo nie zagrałaś, nie oglądaj się do tyłu, idź do przodu”. Gdybym myślała o rolach, których nie zagrałam, albo które mogłam zagrać, nie mogłabym uprawiać tego zawodu. Myślę, że spotkania z takimi ludźmi, jak Irena Kwiatkowska czy prof. Kazimierz Bardini mnie ukształtowały. Oczywiście podjęcie decyzji zawsze jest trudne, ale jak już podejmę, to tak zostaje.
Czyli tych „Chłopów” pani po latach nie żałuje?
Nie, bo tyle ciekawych rzeczy było potem, że mi przesłoniły to zupełnie.
Jedną z nich był na pewno „Czterdziestolatek”. Podobno wymusiła pani, żeby rola była bardziej rozbudowana?
Pokochałam tę rolę i chciałam zaistnieć jeszcze bardziej na ekranie. Poprosiłam o parę scen, żeby postać Madzi nie była taka jednoznaczna. Doprowadziłam do tego, że scenarzyści napisali mi piękny odcinek – „Pocztówka ze Spitsbergenu”, poświęcony tylko mnie i mojemu, nie romansowi, ale zauroczeniu. To bardzo miło wspominam.
To bardzo skomplikowane, dlaczego tak się stało, że mieszkamy osobno
Posługując się słowami pani córki: „wykluczyła pani ze swojego życia mężczyznę”. Dlaczego?
To mój wybór, bardzo prywatny i nie muszę z tego tłumaczyć publicznie. Bardzo się starałam, żeby w książce nie było za dużo odgrzebywania tajemnic osobistych, ciekawostek. To bardzo skomplikowane, intymne sprawy, dlaczego tak się stało, że mieszkamy osobno. Nie widzę powodu, żeby publicznie o tym mówić naprawdę. Podaje ten fakt, jako fakt. Tak, jak córka napisała, że „to pachnie oczywiście dulszczyzną”. Ona bardzo sprawnie mnie ocenia i być może tak jest, ale nie będę wygrzebywać ku gwoli gawiedzi intymnych rzeczy. To jest zupełnie niepotrzebne.
Ale czuje się pani samotna. Z czego to wynika?
Lubię to, bo nie jest to wcale stan depresyjny czy negatywny. Znalazłam swoje miejsce. W języku polskim nie mamy takiego określenia specjalnego, „samotna” jest takie negatywne. „Samotność” określiłabym raczej jako „osobność”, „samość” – taki neologizm trzeba było wymyślić. Taką „swojość” może. Poza tym od wielu lat jestem na emeryturze, ale ciągle pracuję na etacie w Teatrze Narodowym oraz w Akademii Teatralnej. Mam tam stały kontakt z młodzieżą, nie tylko z koleżankami w moim wieku. To bardzo mnie ustawia i zmusza do mobilizacji, by być na bieżąco w tym, co oglądają, o czym rozmawiają. Muszę przecież ich rozumieć, przygotowując się do zajęć.
A przy tym starocie, zbieractwo, grzebanie w korzeniach rodzinnych. Z czego wynika ten sentymentalizm?
Nie było na to wcześniej czasu, bo było bardzo dużo różnych zajęć. Jak się jest młodym to człowiek przede wszystkim zajmuje się sobą, swoim życiem, które jest przed nim i nie ogląda się do tyłu. Potem, jak już chce zapytać, jak to było, to nie ma kogo, bo brakuje babci, cioci, ojca, matki. Ja też nie mam już rodziców i muszę penetrować w dalekiej rodzinie. Dlatego mówię młodym ludziom, że: „pytajcie teraz, dopóki jeszcze jest kogo”. W każdej rodzinie jest jakiś przedmiot, o którym można coś opowiedzieć, także zbieranie uważam za bardzo cenne.
Jest jeszcze coś, o czym pani marzy?
Marzę, żebym nie straciła jeszcze, jak to młodzież mówi „poweru” i przez wiele lat mogła pracować i zobaczyć moje wnuki dorosłe. Doczekała, że są duzi i mogła się nimi nacieszyć.
I tego pani serdecznie życzę.