Wywiady

Olgierd Łukaszewicz: Pisano o mnie, że „albo umiera, albo się rozbiera albo jedno i drugie”

– Miałem przez życie takie uczucie, że reżyserzy teatralni niespecjalnie mnie widzieli w swoich obsadach. Pamiętam, jakiego wyboru musiałem dokonywać, kiedy wybrałem „Seksmisję”, ale nie żałuję – mówi Olgierd Łukaszewicz, odtwórca roli Albercika. Dodaje, że „przed kamerą dobrze się spowiada”. Nam opowiedział o swoim bogatym dorobku filmowym, za co kochał Andrzeja Wajdę oraz jak czuje się w roli dziadka.

Obchodzący 70. urodziny Olgierd Łukaszewicz na deskach polskich i zagranicznych teatrów oraz planach filmowych i telewizyjnych produkcji stworzył niezliczone, często wybitne kreacje. Dla milionów widzów na zawsze pozostanie Albercikiem z „Seksmisji”. Zagrał też m.in. role Stanisława z „Brzeziny” Andrzeja Wajdy, Gabriela Basisty z „Soli ziemi czarnej” i Jasia z „Perły w koronie” Kazimierza Kutza czy Emila Fieldorfa w „Generale Nilu” Ryszarda Bugajskiego. O jego życiu i karierze twórczej opowiada właśnie wydana książka „Seksmisja i inne moje misje”.

70 lat to ważny moment dla człowieka, dla aktora także?

Sam się zdumiewam i myślę, że to zaskakuje każdego człowieka, jeżeli mu zdrowie dopisuje. Jestem pełen energii, bezczelnie czuję się dobrze, więc tego nie zauważam. Czuję w sobie taki potencjał, że właśnie teraz chciałbym i mógłbym dużo grać, zresztą daję tego dowody. 9 lipca zaprosiłem 200 wykonawców do przedstawienia „Konstytucja dla Europy”. Z inicjatywy ZASP-u przypomnieliśmy piękny dokument z historii Polski Wojciecha Jastrzębowskiego. To sprawiło mi radość, dodało energii, więc ta siedemdziesiątka nie jest taka straszna, jakby to wynikało ze statystyki.

Czuję w sobie taki potencjał, że właśnie teraz chciałbym dużo grać

Aktor spotkał się z nami z okazji swoich 70. urodzin i wydania swojej książki (fot. C. Prośniak)
Czy możliwości grania się pojawiają? Bo w pewnym wieku to gra się tylko określone role.

Niestety podjąłem się roli rzecznika mojego środowiska i jestem już drugi raz prezesem ZASP-u i to rzutuje na moje wybory. To powoduje, że energia artystyczna jest w karbach urzędnika. Nie mam niestety bardzo ciekawych propozycji, które wydawałoby się po „Generale Nilu” przyjdą do mnie.

Nigdy nie bałem się pustki, że nie będzie się można spełniać. Wymyślałem monodramy, spotykałem się i z tymi, którzy mają coś do czynienia z kulturą, ale i z ludźmi na wsi. Przyjemność stawania przed widzem i nadawania własnymi emocjami sensu wypowiedzi, to daje satysfakcję. Zresztą mam teraz bardzo dużo propozycji, żeby coś gdzieś przeczytać. Mam frajdę, bo to wymaga przygotowania. Jak ryba w wodzie czuje się pan w Teatrze Telewizji. Jakim doświadczeniem był ostatni spektakl „Totus Tuus”?

Przyszło mi zagrać księdza kardynała Wyszyńskiego i to był mój czwarty czy piąty raz. On mnie inspiruje, zrobiłem sobie nawet własny program o jego społecznym nauczaniu. Duch pracy ludzkiej to jego krytyka pazernego kapitalizmu. To coś, co powinno być inspiracją dla nas, bo miłość bliźniego to nie tylko przykazanie boskie, ale przykazanie humanizmu.

Zadanie, by grać księdza kardynała Wyszyńskiego, zawsze onieśmiela, bo z jednej strony trzeba pokazać kogoś, kto lubił władzę, a z drugiej przeszedł w latach 50. więzienie. Np. spektakl „Prymas w Komańczy” Pawła Woldana powstawał w bardzo ciekawej atmosferze. Mianowicie siostry zakonne kreowały mnie na żywego prymasa. Kazały się wycieczkom modlić, żeby mi się rola udała. To powodowało, że starałem się budować charakterystykę poprzez odbicie. Potem Maria Okońska, jedna z najbliższych współpracownic prymasa, napisała mi dedykację: „skąd pan wiedział, że taki prymas był? 29 lat siadałyśmy razem z nim przy jednym stole”. To inspirujące zetknąć się z taką postacią.

Mam teraz bardzo dużo propozycji, żeby coś gdzieś przeczytać

O początkach: brat powątpiewał w moje zdolności aktorskie
Czy zawsze chciał pan zostać aktorem, czy to było marzenie od dzieciństwa?

Patrząc wstecz myślę, że dosyć wcześnie odkryłem swoje powołanie, żeby występować, recytować wiersze, organizować teatrzyk szkolny czy brać udział w konkursach recytatorskich. To było moje szczęście, ale i mojego bliźniaka, Jerzego, który jest operatorem filmowym, dzisiaj profesorem habilitowanym, dziekanem, też reżyserem, scenarzystą. On w wieku lat 14 odkrył, że chce zostać operatorem filmowym. Rzecz w tym, żeby się odważyć i rzeczywiście zdawać do szkoły aktorskiej. Chciałem początkowo iść do Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Katowicach na polonistykę, ale bałem się gramatyki.

Pomogło doświadczenie w harcerstwie?

W filmie „Perła w koronie” grała ze mną Łucja Kowolik, amatorka, z tej samej parafii Panewniki Śląskie. Przypomniała mi, że uczyłem ją mówić wierszyki na ogniska harcerskie. Ba, zostałem chyba najmłodszym w Komendzie Hufca instruktorem ds. artystycznych i odpowiadałem za treść ognisk. „Konstytucja dla Europy” w plenerze i kilka innych spektakli, które robiłem z aktorami Teatru Narodowego, właśnie zakorzenione było w tym, co się dzieje przy ognisku, zanurzenia się we wspólną pieśń czy zabawę w mroku. Harcerstwo dało mi zarówno pewność siebie, jak i fantazję oraz naiwność, bez której nie da się komentować świata.

Chciałem początkowo iść na polonistykę, ale bałem się gramatyki

Z bratem Jerzym, operatorem i Juliuszem Machulskim, reżyserem „Seksmisji” (fot. arch. pryw.)

Jerzy Trela: W życiu nie muszę i nie chcę grać

Mówi się o nim, że to „wielki aktor, który nie jest gwiazdą”. – Gwiazdy są na niebie – mówi on sam, uhonorowany tytułem Człowiek Teatru 2016.

zobacz więcej
Wspomniany brat bliźniak, kiedyś szczerze do bólu stwierdził, że pan „nie będzie aktorem filmowym”. Dlaczego?

Jerzy, zapalony filmowiec, poprosił matkę, żeby wymalować ekran naszym w pokoju dziecinnym. Wyświetlał Kroniki Filmowe, a także filmy, które kręciliśmy wspólnie i powątpiewał w moje zdolności aktorskie: „widzisz, za bardzo tymi oczami ruszasz, to trzeba delikatniej, a przede wszystkim jesteś za wysoki, za długi”. Widocznie nie brał pod uwagę, że John Wayne czy Gregory Peck byli prawie dwumetrowej wielkości. Sprawdziło się to, bo kopano pode mną dołki w „Dancingu w kwaterze Hitlera” po to, abym mógł zgrabniej całować moją partnerkę.

Na początku kariery zetknął się pan z dwoma wielkimi reżyserami. Co takiego przekazali Kazimierz Kutz i Andrzej Wajda?

Kazimierz Kutz wie, że aktor rodzi się w aktorze, jego predyspozycje potrzebują klimatu, w którym rozkwitną po to, aby uzyskać określony efekt na ekranie. Uważał, że aktorów trzeba nastroić, wyhodować i ja się poddałem temu procesowi. Kutz po prostu umiał wydobyć ze mnie to, co było mu potrzebne i poczuciem humoru dał mi wiarę w siebie.

Wajda z kolei starał się rozbudzić we mnie artystę, który musi siebie zobaczyć, zaproponować reżyserowi jakieś rozwiązanie. Andrzej oczekiwał zetknięcia się z drugą osobowością, wrażliwością. I Kutz i Wajda nauczyli mnie obowiązku wzbudzania w sobie kogoś, kto jest kreatorem, a jednocześnie jest podatny na lepienie i uwagi. To zdeprawowało mnie na lata i później żądałem od wszystkich reżyserów, z którymi pracowałem, takiego partnerstwa.

Kopano pode mną dołki, abym mógł zgrabniej całować moją partnerkę

O pracy z Kutzem i Wajdą: Andrzej zostawiał liściki aktorom

Zmarł Andrzej Wajda. Wybitny reżyser miał 90 lat

Andrzej Wajda w 2000 roku otrzymał Oscara za całokształt twórczości.

zobacz więcej
Wajda mówił, że „jest pan aktorem, którego na planie nie widać, a potem go widać na ekranie”. W kontrze do Olbrychskiego?

Po latach powtórzono mi tę opinię. Rzeczywiście Daniel bardzo wyraźnie rysował postać, a ja widocznie przez temperament czy własną osobowość robię to cieniej i lżej. Chociaż jeżeli porównamy Franzla z „Białej wizytówki” i Stasia z „Brzeziny” czy Gabriela z „Soli ziemi czarnej” to ich zewnętrzność jest inna. To tkwi w człowieku i kiedy mu zajrzeć w oczy to różnica jest wyraźna. Aktorzy to wiedzą i dopominają się o zbliżenia, bo największy komunikat mogą przekazać emocją, która widoczna jest w twarzy. Ja bardzo pokochałem Andrzeja Wajdę, bo i on chciał być kochany.

I potrafił czekać na pana pomimo choroby.

Kiedy kręcił „Wesele”, wyobraził sobie, że Staś z „Brzeziny” będzie tym widmem i chociaż to parosekundowa scena powiedział, że to muszę być ja. Napisał do mnie bardzo miły liścik, kiedy byłem w szpitalu, że będzie czekał i czekał. Andrzej zostawiał takie liściki aktorom po pracy. Mam taką małą korespondencję, która po jego odejściu ma szczególne znaczenie.

Bardzo pokochałem Andrzeja Wajdę, bo i on chciał być kochany

Krafftówna o karierze w Hollywood: To była kraina czarów, ale pewnych granic się nie przekracza

– Mylono mnie z Kwiatkowską, Janowską, a nawet z Beatą Tyszkiewicz – wspomina aktorka.

zobacz więcej
Teatr pan sobie ukochał, ale teatr nie do końca kochał pana. W czym tkwi problem?

Nie wiem, ale rzeczywiście miałem przez życie takie uczucie, że reżyserzy teatralni niespecjalnie mnie widzieli w swoich obsadach. Oczywiście wykaz moich ról teatralnych mógłby świadczyć coś przeciwnego. Pamiętam, jakiego wyboru musiałem dokonywać, kiedy wybrałem „Seksmisję”. Miałem grać „W oczach Zachodu” Conrada w reżyserii Zygmunta Hübnera w Teatrze Powszechnym w Warszawie, ale nie żałuję wyboru.

Ja przed kamerą dobrze się spowiadam, jeśli można by tak to określić. Fokus kamery daje poczucie, że ktoś mnie naprawdę słucha, że ta energia nie jest rozproszona. W teatrze jednak działa forma, ona jest najistotniejsza i nic nie zostaje z teatru. My rozmawiamy ze sobą dlatego, że miałem szczęście mieć dorobek filmowy i to zostaje. Upominam się też o niektóre swoje filmy, m.in. o „Lekcję martwego języka” Janusza Majewskiego, kiedyś wyklęty przez decydentów PRL-u, a teraz wraca i jest wyświetlany nawet w przeglądach zapomnianych arcydzieł polskiej kinematografii. Są też filmy, których nigdy nie widziałem, np. „Zasieki” wg Janusza Przymanowskiego.

Reżyserzy teatralni niespecjalni mnie widzieli w swoich obsadach

Na planie filmu Juliusza Machulskiego „Seksmisja”, z Jerzym Stuhrem (fot. PAT/kasia kimielska)
Filmem, o który nie trzeba się upominać jest „Seksmisja”. W czym tkwi jego sukces?

Myślę, że każdy z nas ma gdzieś w sobie harcerza. Postać Albercika, którą grałem, mówi o skłonności do poświęceń dla ludzkości, pewnej naiwności i każdy z niej pokpiwa. W związku z tym jest w stanie klepnąć go po ramieniu i powiedzieć: „ej, ty chyba jesteś za naiwny, ale starasz się, więc cię lubię”. Z kolei ten cwaniak Maksio mówi: „tacy naprawdę jesteśmy i się nie damy”. Ten niezguła, „Don Kichot” Albercik jest dobrym akompaniamentem dla Maksa. To przeciwieństwo bawi ludzi, bo widzą siebie zarówno w jednej, jak i drugiej postaci.

Nieraz do roli trzeba też było się rozebrać. Jak pan sobie z tym radził?

To zależy w jakim filmie, ale kiedyś „Szpilki” pisały o mnie, że „albo umiera, albo się rozbiera albo jedno i drugie”. Dla mnie to naprawdę nie było żadnym problemem potraktować siebie jako narzędzie, jako glinę, z której się lepi rolę. Dzisiaj młode pokolenie doskonale to rozumie.

„Szpilki” pisały o mnie, że „albo umiera, albo się rozbiera albo jedno i drugie”

W miłosnej scenie z Łucją Kowolik w filmie „Perła w koronie” (fot.mat.pras)

Pokora: Bareja nie chciał, bym grał kobietę, tylko mężczyznę w sukience

Został aktorem komediowym przez Wiesława Gołasa, który rozśmieszał go na scenie, a do roli Marysi w filmie „Poszukiwany, poszukiwana” przekonał go upór Stanisława Barei. Wojciech Pokora zmarł 4 lutego 2018 r.

zobacz więcej
Zawód aktora przyniósł panu żonę, która też jest aktorką. Nigdy nie konkurowaliście ze sobą?

Trudno, żeby kobieta z mężczyzną konkurowali, chociaż u Polaków wszystko jest możliwe. Faktem jest, że żona w pewnym momencie postawiła na dom, dziecko, a tatuś grywał w filmach. Czasami mieliśmy już za dużo tego zawodu i płaciliśmy kary do skarbonki. „Jeżeli znowu będziemy mówili o teatrze w domu – kara, punkt, nie ma rozmów”, bo można byłoby oszaleć. Myślę, że byliśmy dla siebie przyjaciółmi przez te wszystkie lata i cieszyliśmy się nawzajem ze swoich sukcesów.

W rolach ojca i dziadka odnalazł się pan równie dobrze, jak w tych teatralnych i filmowych?

Jako ojciec byłem bardzo skupiony na swoim zawodzie, ale też na ambicji, żeby przyniosło to konkretne złotówki do domu. Jak miałem lat 43, ruszyłem na Zachód, bo wszyscy sąsiedzi dookoła mieli już kolorowe telewizory. Już po pierwszym graniu w teatrze alternatywnym w Wiedniu ten telewizor się pojawił. W ten sposób uzasadniałem opiekę ojcowską nad domem. Mała (córka – przyp. red.), jak widziała mnie w telewizji, stawała między mną i telewizorem, zasłaniając telewizor pokazując, że „prawdziwy tata jest w pokoju, a nie w telewizorze”.

Z kolei jako dziadek jestem w swoim żywiole. Dziadek to jest takie stworzenie trochę do zabawy, do czułości i do specjalnej nuty, w której pokazuje się świat dziecku. Bardzo żałuję, że ciągle mam za mało czasu, by być z nimi, bo to jest dziewczynka i chłopak. Uwielbiam się z nimi wygłupiać i jak byliśmy na wakacjach to wrzucali mnie do basenu, zaśmiewając się. To jest takie ciepło, którego potrzebuje dziecko i „dziecko we mnie”, które daje wyprostowanie i lekkość temu 70-latkowi.

Byliśmy dla siebie przyjaciółmi i cieszyliśmy się ze swoich sukcesów

O roli dziadka: jestem w swoim żywiole
Co chciałby pan jeszcze osiągnąć?

Mam jeszcze w sobie taki potencjał, żeby skończyć z tym urzędniczeniem, bo nie to jest moją ambicją. Żeby zjawiła się rola jakiegoś strasznego potwora, który potrzebuje energii, wielu twarzy, zmienności i tempa, gdyż na ogół grałem powoli. Chciałbym jeszcze zetknąć się z rolą, która będzie wymagała ode mnie mniej dostojeństwa i sztywności, a więcej luzu i wielu twarzy.

A w życiu prywatnym, jakieś marzenia czy pokusy, które warto byłoby spełnić?

Pokusy są w życiu stale, nie przechodzą. Wcale nie jest tak, że jak ktoś ma 70-tkę, to już nie jest wystawiony na pokuszenie, to są zawsze wybory. Moją wyobraźnię muszę jednak boksować, czego bym jeszcze chciał, ponieważ rzeczywiście miałem szczęście i w tym szczęściu płynąłem w tej czy innej postaci. Wszystkiego się w życiu nie nałykam, wszędzie podróży nie odbędę. Kiedyś biegałem, może do tego wrócę i dlatego chodzę codziennie do parku. Taki sobie wybrałem los i oby w zdrowiu był jeszcze kontakt z widownią.

Czego panu życzę. Dziękuję.

Chciałbym jeszcze zetknąć się z rolą, która będzie wymagała więcej luzu i wielu twarzy

Zdjęcie główne: Olgierd Łukaszewicz na deskach teatrów oraz planach filmowychi stworzył niezliczone kreacje (fot. mat.pras)
Zobacz więcej
Wywiady wydanie 13.10.2017 – 20.10.2017
„Powinniśmy powiedzieć Merkel: Masz tu rachunek, płać!”
Jonny Daniels, prezes fundacji From the Depths, O SWOIM zaangażowaniu w polsko-żydowski dialog.
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
Definitely women in India are independent
Srinidhi Shetty, Miss Supranational 2016, for tvp.info
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
Małgosia uratowała mi życie. Dzięki niej wyszedłem z nałogu
– Mam polski paszport i jestem z niego bardzo dumny – mówi amerykański gwiazdor Stacey Keach.
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
„Kobiety w Indiach są niezależne. I traktowane z szacunkiem”
Tak twierdzi najpiękniejsza kobieta świata Srinidhi Shetty, czyli Miss Supranational 2016.
Wywiady wydanie 14.07.2017 – 21.07.2017
Eli Zolkos: Gross niszczy przyjaźń między Żydami a Polakami
„Żydzi, którzy angażują się w ruchy LGBT, przyjmują liberalny styl życia, odchodzą od judaizmu”.