Wywiady

„Od sportu do zdrowia karetką pogotowia”. Szczera spowiedź Agnieszki Rylik

– Gdy skończyłam karierę sportową, miałam łagodne przejście do normalnego życia. Skakałam ze spadochronem, uprawiałam sporty ekstremalne, spotykałam się ze sportowcami – mówi portalowi tvp.info Agnieszka Rylik. Wielokrotna mistrzyni w kick-boxing i boksie podkreśla jednak, że „o takie emocje, jakie są przed walką, w normalnym życiu bardzo trudno”. Kulisy wielkiej kariery oraz prawdziwe kobiece oblicze odkrywa w książce „Nokaut. Historia bokserki” oraz w rozmowie z nami.

Spotykamy się 12 lat po ostatniej walce, ale o boksie Pani nie zapomniała?

Tego się nie zapomina, to jak z jazdą na rowerze. Jak wchodzę na ring, to trener mówi mi: „tylko spokojnie, spokojnie”, bo została mi jeszcze szybkość i pamięć mięśniowa. Po treningu mam spuchnięte ręce, boli na drugi dzień kręgosłup, ale wciąż jestem w formie.

O profesjonalnej walce już chyba nie ma mowy?

Zawsze mówię, że boks to nie jest sport dla starych ludzi. Nie oszukasz organizmu, gdy nie ma wytrzymałości. Po treningu bardzo długo dochodzi się do siebie. Zawsze kłóciłam się o to z Pawłem Nastulą. Pamiętam jego walkę z Mariuszem Pudzianowskim, w czasie której po prostu płakałam. Nastula w ogóle nie miał kondycji. Choćbyś nawet miał umiejętności i był wspaniały technicznie, to jeśli zabraknie ci tlenu, padasz „na deski”.

Śmiałam się, że skoro Gołota zrobił benefis starszych panów, to my możemy jakiś balet

Z Agnieszką Rylik spotkaliśmy się na ringu w Warszawie (fot. Olaf Pisarek/tvp.info)

Boks, rowery, joga w saunie. To się ćwiczy w 2017 roku

Moda na bycie fit na stałe wpisała się już w nasze życie.

zobacz więcej
Nie żal Pani, że zabrakło tej jednej, tzw. pożegnalnej walki?

Prawie by już była, ale grając w koszykówkę straciłam więzadła krzyżowe i łękotkę. Zrobiłam operację, ale powrót do zdrowia i przygotowania trochę się przeciągnęły. Po dwóch miesiącach, gdy już było super, poleciałam F-16 na dużym przeciążeniu. Ten samolot to genialny doktor, który wszystko wykryje. Dostałam takiego zapalenia, że jak na treningu skoczyłam, to strzeliło dokładnie w tym samym miejscu. Potem już nie mogłam dojść do siebie, bo przy każdym ruchu bolało. Nie było możliwości przygotowania się do walki.

Kolejna okazja pojawiła się dopiero po ciąży, jak urodziłam Marysię. Miałam dłuższą przerwę od treningów, więc mogłam się wreszcie zregenerować. Czułam się na tyle dobrze, że znów pomyślałam o tej pożegnalnej walce. Ale gdy poszłam na trening, to zaczęłam odczuwać bóle, a to w kręgosłupie, to znowu gdzie indziej. Miałam w sumie sześć operacji ortopedycznych, więc stwierdziłam, że jak zacznę trenować, to znów coś strzeli i będzie źle.

Nie chciałam też brać do ringu przeciwniczki, która jest średnia i mogę z nią łatwo wygrać. Dla sportowca z takim dorobkiem, jak mój to byłoby trochę żenujące. Zawsze się śmiałam z Iwoną Guzowską, że skoro Andrzej Gołota zrobił benefis starszych panów, takie klepanie się po brzuchach, to my możemy zorganizować co najwyżej jakiś balet, ale profesjonalny boks na pewno nie.

Nigdzie nie miałam takich kibiców, jak w rodzinnym Kołobrzegu

Rylik to wielokrotna mistrzyni Europy i świata w kick-boxingu i boksie zawodowym (fot. arch.PAP/STEFAN KRASZEWSKI)
Ostatnia walka odbyła się w kultowym dla boksu miejscu. Jakie ma Pani stamtąd wspomnienia?

Madison Square Garden. W tamtych czasach kobiety rzadko tam walczyły, więc to był absolutny zaszczyt. Sama walka nie była jakaś szczególna. Sześć rund, po których miałam się przygotowywać i stoczyć kolejną walkę w obronie tytułu. Super było, choć co tam Madison Square Garden. Nigdzie nie miałam takich kibiców, jak w rodzinnym Kołobrzegu, gdzie cała hala, parę tysięcy osób krzyczało, bo znali mnie od dzieciństwa i to było największe wsparcie.

Nagłe zakończenie kariery i przejście do tzw. normalnego życia było bolesne?

Sportowcy żyją w odrealnionym świecie, bo 300 dni są poza domem na zgrupowaniach. Trening, odpoczynek, trening, zawody. W takim cyklu są i wielka adrenalina, i emocje. Później to przejście jest czasem dramatyczne, bo nie wiedzą, co ze sobą zrobić. Myślę, że z 90 procent sportowców, jeśli nie więcej, nie zarabia w czasie kariery sportowej na emeryturę, więc muszą potem zacząć pracować.

Mnie uratowało, że już w czasie, gdy boksowałam dostałam propozycję, żeby pracować w telewizji. Trenowałam, a jednocześnie komentowałam boks. Dzięki temu, gdy skończyłam karierę sportową, miałam łagodne przejście do normalnego życia. Robiłam naprawdę fajne rzeczy, skakałam ze spadochronem, uprawiałam różne sporty ekstremalne, spotykałam się ze sportowcami. Miałam co robić i znalazłam nową pasję. Oczywiście o takie emocje, jakie są przed walką, w normalnym życiu bardzo trudno.

Jako jedyna kobieta walczyłam zawodowo bez kasków w twardych rękawicach

Muay Thai – więcej niż walka

Tradycja, honor, szacunek, przyjaźń i fair play, to wartości Mauy Thai – mówi mistrz świata, Rafał Simonides.

zobacz więcej
Można odnieść wrażenie, że w trakcie kariery sportowej, drugim Pani domem był raczej szpital, a nie ring...

Hmm, to różnie. Miałam troszkę pecha, albo mój kościec się za bardzo nie nadawał. Przede wszystkim od 15. roku życia przez 11 lat trenowałam kick-boxing. Byłam w tej dyscyplinie parokrotną mistrzynią Europy i świata. Jako jedyna kobieta walczyłam zawodowo, czyli po 10 rund bez kasków w twardych rękawicach. Potem, gdy przeszłam na boks, to się zakochałam w tym sporcie ze względu na idealny dystans do przeciwnika. Podobało mi się, że mogę robić uniki. Po prostu nie wychodziłam z sali, tylko ciężko pracowałam.

Niestety, przez twarde rękawice, musiałam poddać się zabiegowi na prostownik ręki. Ponadto parę ładnych lat w jednej pozycji na „zdziwioną” spowodowało wycieranie się chrząstki w stawach barkowo-obojczykowych. Trzeba było je podpiłować o centymetr. Już nie wspomnę o kolanie czy Achillesie, który mi strzelił w czasie walki.

Po prawym kolanie podobno nic nie zostało.

Zawsze się śmiejemy z doktorem, gdy mówi: „lewe kolano jest zdrowe w porównaniu do prawego, którego nie ma”. Nie jest źle, ale wszyscy wyczynowcy tak mają. Sport zawodowy to nie jest zdrowie, bo trzeba zmasakrować organizm zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Są oczywiście ludzie, którzy mają większe lub mniejsze szczęście do kontuzji. Od sportu do zdrowia karetką pogotowia... (śmiech)

Byłam ewenementem w świecie sportów walki, bo innych twardości nauczyło życie

Po latach przerwy wciąż została jej szybkość i pamięć mięśniowa (fot. Olaf Pisarek/tvp.info)
Nigdy nie myślała Pani o rezygnacji z boksu?

Nie, w ogóle. To znaczy chciałam zrezygnować tylko raz, jak miałam 18 lat, bo presja była za duża, jak na nastolatkę. Byłam już mistrzynią świata, ale miałam trenera tresera. Nawet jak wygrywałam, a nie wykonałam jakiejś kombinacji, to było źle. Z czasem poukładałam sobie wszystko w głowie. Byłam zresztą ewenementem w świecie sportów walki, bo inni mieli ciężkie dzieciństwo i twardości nauczyło ich życie. Ja byłam wzorową uczennicą i miałam cudownych rodziców, siostrę i mogłam robić wszystko. Zawsze mówiłam: albo medycyna albo sport.

Ale rywalizację lubiła Pani od urodzenia.

Tak, zawsze ją uwielbiałam i to właśnie opisuję w książce, że nigdy nie byłam tak naprawdę twarda, ale umiałam się zmobilizować. Emocje czasem brały górę i musiałam się wypłakać, ale zaciętość miałam rzeczywiście od urodzenia.

Ja bym chyba zawału dostała, gdyby moja córka zaczęła boksować

Zaciętość miała od urodzenia, ale twardości musiała się nauczyć (fot. arch.PAP/STEFAN KRASZEWSKI)
Bez wsparcia rodziny mogłoby się nie udać, choć Pani mama na początku nie widziała córki na ringu.

To były lata 80. i nikt nie wiedział, co to jest kick-boxing. Nagle, jak córeczka jej oznajmiła, że „będzie się biła”, to u mamy pojawiło się pewne zażenowanie. Potem pojechałam na swój pierwszy turniej, czyli koszalińską olimpiadę młodzieży, gdzie rozbiłam cztery nosy. Wygrałam z dziewczynami z taekwondo, które były już wicemistrzyniami Europy. Następnie przyszło mistrzostwo Polski.

Gdy miałam 16 lat to pojechałam do Warszawy na zgrupowanie. Na miejscu zastałam trenera i 30 facetów, m.in. Przemysława Saletę czy Piotra Siegoczyńskiego. Nikt się do mnie nie odzywał. Zapamiętałam jednak swoje „wejście smoka” na pierwszy trening. Były tam manekiny do ćwiczenia na kółkach z bolcami, za które trzymał trener. Podeszłam do jednego i kopnęłam, a manekin przeleciał przez pół sali, a jego rączki wybiły szybę. Mimo to trener nie był przekonany do kobiet i wtedy moja mama zadecydowała: „zbieramy pieniądze i wysyłamy Cię za granicę”.

Dopiero teraz, gdy mam córkę wyobrażam sobie, co musiała przeżywać. Na kroplach uspokajających latała po świecie, żeby być blisko. Miała ze mną ciężko, ja bym chyba zawału dostała, gdyby moja córka zaczęła boksować.

Potrafiłam sprzedać wszystkie umiejętności, dzięki silnej psychice

Do dziś wspomina swoje „wejście smoka” na pierwszy trening (fot. mat. pras.)
Czuła Pani, że przeciera szlak innym kobietom?

Byłam pierwsza, która coś osiągnęła i przebiła się. Nie brakowało jednak reakcji, typu: „Rylik niech się uczy do matury”, „Rylik do garów”, „co to, dziewczyna ma nas reprezentować?”. Po mnie przyszły inne zawodniczki, m.in. Iwona Guzowska. Jako ta pierwsza, byłam trochę outsiderką.

A co decydowało, że tak dobrze szło Pani w ringu?

Wszystkich praworęcznych w boksie i kick-boxingu ustawia się z prawą ręką z tyłu, która jest od zadawania mocnych ciosów. Mój pierwszy trener zastosował jednak metodę Bruce’a Lee, czyli na „fałszywego mańkuta”. Oprócz tego miałam idealny timing, szybkość, dlatego jednym prostym ciosem potrafiłam załatwić wszystkich. (śmiech)

Miałam jeszcze jedną fajną rzecz, czyli nie spalałam się. Na początku walki stres zabiera połowę umiejętności, a ja potrafiłam wykorzystać je wszystkie, dzięki silnej psychice. Na spokojnie szłam do celu i dlatego tak szybko zaczęłam zdobywać tytuły i wygrywać.

Zawsze dbałam o to, żeby fajnie wyglądać i czuć się kobieco

Na ring wprowadziła kopertową spódniczkę oraz warkoczyki z włosów (fot. Wojciech Kubik/AGENCJA SE/EAST NEWS/newspix.pl)
Ale była też Pani prekursorką, jeśli chodzi o wygląd na ringu. To było ważne?

Często słyszałam, „dlaczego ty boksujesz, przecież jesteś taka ładna i mądra”. Rozumiem, że byłoby lepiej, gdybym była głupia i brzydka. Niestety ludzie zwracają uwagę na to, jak kto wygląda, szczególnie w sporcie. Jeśli ktoś ma tę kobiecość, to nawet ring mu tego nie zabierze, chociaż masy mięśniowej nie da się ukryć. Zawsze dbałam o to, żeby fajnie wyglądać i czuć się kobieco.

Jak zaczynałam, to w boksie zawodowym nie było nawet strojów dla kobiet. Iwona Guzowska występowała w wielkich pantalonach za kolano, wysokich butach, tak że nie było widać łydki. Ja z kolei wymyśliłam sobie wygodną spódniczkę. Do tego chciałam krótkie, czarne buty, ale dostałam takie do połowy łydki z paskami. Obcięłam je więc nożyczkami, podwinęłam skarpetkę i były takie, jak chciałam.

Nosiłam warkoczyki, ponieważ nawet jak się ma kitkę, to w zwarciu włosy mogłyby przeszkadzać i wtedy trener powiedziałby: „nożyczki!”. Jak się ma uplecione, to nic się nie wydarzy, a w walce nic nie może cię zdekoncentrować.

Nie ulegałam emocjom, tylko robiłam swoje

Na ringu zawsze dbała, żeby fajnie wyglądać i czuć się kobieco (fot. mat. pras.)

Biją rekordy, zdobywają medale, a potem…

Jak wygląda życie po życiu, czyli po skończonej sportowej karierze?

zobacz więcej
Wielu zawodników stresuje się i nie może normalnie funkcjonować przed walką, a Pani potrafiła nawet malować sobie paznokcie.

To zasługa trenera Jacka Urbańczyka, z którym zaczęłam pracować, gdy przeszłam na boks zawodowy. Wyjaśnił mi, że nie ma sensu wcześniej myśleć o walce, bo jest tyle zmiennych, że ułoży się, jak się ułoży. Wiem, że niektórzy nie śpią przez tydzień przed walką i przez to się spalają. Ja nie ulegałam emocjom, tylko robiłam swoje. Dopiero w dzień walki przychodziła koncentracja.

Faktycznie potrafiłam jeszcze pomalować sobie paznokcie, przejść się na spacerek i dopiero wtedy dopadał mnie stres, bo tego nie da się uniknąć. Do ringu jednak trzeba było wejść na zimno, na megakoncentracji. To szczególnie ważne w pierwszych rundach, gdy można dostać cios. Andrzej Gołota zawsze miał z tym problem, bo był zbyt sztywny. Nawet jak dostanie się cios, to nie wolno się załamywać, tylko od nowa trzeba ułożyć sobie wszystko w głowie, żeby uniknąć następnego uderzenia. Każdego może dopaść kryzys, ale trzeba umieć go przezwyciężyć.

Fajnie, gdy musisz spalać tłuszcz, gorzej jak trzeba spalać mięśnie

Agnieszka Rylik promuje teraz swoją książkę „Nokaut. Historia bokserki” (fot. fb/Agnieszka Rylik)

Zmarł bokser Jan Szczepański. Mistrz olimpijski z Monachium

Grał również w filmach Marka Piwowskiego.

zobacz więcej
W swojej książce ujawnia Pani kulisy sportu, takie jak „robienie wagi”. Panią też to dotknęło?

Tak, bo piszę też o sobie. Czasem zdarzało się tak, że zbliża się walka, a waga nie chce spadać, więc ciężko trenujesz, a w dodatku musisz mniej jeść. Ja jeszcze miałam kłopot z kontuzjami. Organizm domaga się tyle samo jedzenia, a spala się pięć razy mniej. Były więc wahania wagi, od rzeźby na brzuchu, do... pulpeta to może nie, ale trzeba było „robić tę wagę”.

Jeszcze gorzej jest w innych sportach niż boks. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak muszą się starać gimnastyczki artystyczne czy zapaśnicy. Wśród bokserów tylko waga ciężka „nie robi wagi”, a inni starają się zrzucać kilogramy. Fajnie, gdy musisz spalać tłuszcz, gorzej jak go już nie ma i trzeba spalać mięśnie. To nie jest nic zdrowego, ale na szczęście teraz są lepsze czasy, mamy odżywki czy catering dietetyczny.

Pracowałam cały czas w męskim gronie, więc miałam głównie kolegów

A jak było w relacjach z mężczyznami? Podkreśla Pani, że z nimi miała lepszy kontakt niż kobietami. Dlaczego?

To pewnie zależało od tego, z kim spędzałam więcej czasu. Jak poszłam na kurs samoobrony z moją kuzynką, to było tam 80 procent kobiet. Po dwóch miesiącach byłam już jedyna i tak zostało na lata. Pracowałam cały czas w męskim gronie, więc miałam głównie kolegów, ale poznawałam też ich dziewczyny, koleżanki. Czasem było fajniej i się lubiłyśmy, a czasami nie. Śmieję się, że faceci są bliżej zwierząt, to oni się biją, szturchają. Zawsze jednak mieli duży szacunek dla moich umiejętności, co niedobrze wpływało na relacje z ich partnerkami, bo wkradała się zazdrość.

Spotykałam później fajne babki w życiu i teraz już „na starość” inaczej to wygląda. Mam dużo kolegów, ale też koleżanki, chociaż jak zmieniło się w życiu parę rzeczy, to zweryfikowało listę znajomych. Mówi się, że „przyjaciół poznaje się w biedzie”, a ja do tego dodaję, że wiele zależy też od tego, jak znoszą twoje szczęście. Wielu nie zniosło.

A jak przebywanie w męskim gronie wpływało na Pani relacje osobiste?

Miałam długodystansowe związki, ale kolegów traktowałam zwykle jako kumpli, a ich akcje „podchodowe” zawsze mnie śmieszyły. Panowie często trzymali dystans, a mnie trzeba blisko poznać, żeby się dowiedzieć, że jestem ciepłą kluchą, że potrafię ryczeć, choć na pierwszy rzut oka taka twarda babka. Nieraz słyszałam też, że „w domu to na pewno jest ciężko, bo biję”. Myślę, że oczywiście potrzebuję dużo wolności, mówię co myślę. Jeżeli już byłam z jakimś partnerem to z takim, który nie miał za dużo kompleksów.

Najważniejszą walkę, stoczyłam o samą siebie, o własne szczęście

Dla Agnieszki Rylik zawsze najważniejsi byli ludzie (fot. fb/Agnieszka Rylik)
W jaki sposób zdobywali Panią mężczyźni?

Jestem otwartą, ciepłą osobą i z każdym mogę porozmawiać. Mój obecny partner od samego początku się mnie nie bał, co było ważne. Koledzy ostrzegali go, mówili: „co ty, z kim ty idziesz się spotkać”. Odpowiadał im: „co wy gadacie, to jest normalna dziewczyna”. Wróżyli mu, że minie parę dni i przyjdzie z siniakiem pod okiem. Niemal się to spełniło, gdy przypadkiem odwróciłam się i dostał łokciem pod oko. Na szczęście nie było aż tak widać i nic złego się nie stało.

Zawsze, nawet jak walczyłam, to najważniejsi byli ludzie. Gdyby nie miłość, rodzina to bym nie dała sobie rady w życiu. Taką najważniejszą walkę, o czym także piszę w książce, stoczyłam o samą siebie, o własne szczęście i o to, w co wierzę. Teraz dzięki temu mogę opowiadać o sprawach, o których kiedyś milczałam. Otworzyłam się na świat i jestem wreszcie w 100 procentach sobą. Jestem szczęśliwa.

Moja historia, droga z Kołobrzegu do Madison Square Garden może innych motywować

Prawie została aktorką, bo zagrała w „Pitbullu. Niebezpieczne kobiety”, a teraz w „Botoksie” (fot. fb/Agnieszka Rylik)
A jakie plany na przyszłość? Nie myślała Pani by zostać trenerką?

Robię różne rzeczy, choćby przypadkowo zostałam pisarką. Oczywiście dalej współpracuję z telewizją, ale realizuję też inne projekty. Moja historia, droga z Kołobrzegu do Madison Square Garden może innych motywować. Natomiast praca trenera zawsze wydawała mi się horrorem i gdybym się tym zajęła, to pewnie zawału bym dostała. Zaczynam teraz zajęcia z elementami boksu dla amatorów, czyli treningi dla zabawy, na pewno nie dla zawodowców. Z tymi ostatnimi natomiast zawsze mogę pogadać, opowiedzieć co tam ciocia Rylik robiła i jak ułożyć sobie wszystko w głowie, żeby odnosić sukcesy.

Mam więc dużo projektów, na przykład gram w kolejnym filmie Patryka Vegi, więc śmieję się, że prawie zostałam aktorką. Zagrałam już w „Pitbullu. Niebezpieczne kobiety”, a teraz w „Botoksie”, gdzie mam prawdziwe zadania aktorskie. Oprócz tego wszystkiego najważniejsze jest to, że jestem matką. Mam tą swoją Marysię, z którą spędzam czas. To jest priorytet.

Córka nie planuje pójść w ślady mamy?

Oby nie! (śmiech) Ona ma milion pomysłów, była też na ringu, trenowała, ale nie wyczynowo. Na razie tańczy, jeździ na gokartach. Kiedyś, jak biegłyśmy do domu, to powiedziałam jej: „Maria, jak ty szybko biegniesz”. Odpowiedziała mi: „ja tak szybko nie biegam, po prostu mam duży charakter po Tobie”. (śmiech) To było, jak miała sześć lat i może kiedyś to sprawdzi.
Zdjęcie główne: Sportsmenka uważa, że jeśli ktoś ma tę kobiecość, to nawet ring mu tego nie zabierze (fot. mat. pras.)
Zobacz więcej
Wywiady wydanie 13.10.2017 – 20.10.2017
„Powinniśmy powiedzieć Merkel: Masz tu rachunek, płać!”
Jonny Daniels, prezes fundacji From the Depths, O SWOIM zaangażowaniu w polsko-żydowski dialog.
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
Definitely women in India are independent
Srinidhi Shetty, Miss Supranational 2016, for tvp.info
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
Małgosia uratowała mi życie. Dzięki niej wyszedłem z nałogu
– Mam polski paszport i jestem z niego bardzo dumny – mówi amerykański gwiazdor Stacey Keach.
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
„Kobiety w Indiach są niezależne. I traktowane z szacunkiem”
Tak twierdzi najpiękniejsza kobieta świata Srinidhi Shetty, czyli Miss Supranational 2016.
Wywiady wydanie 14.07.2017 – 21.07.2017
Eli Zolkos: Gross niszczy przyjaźń między Żydami a Polakami
„Żydzi, którzy angażują się w ruchy LGBT, przyjmują liberalny styl życia, odchodzą od judaizmu”.