„Zawsze byłam dziwna, ale nie dałam się wcisnąć do szeregu”
niedziela,
18 czerwca 2017
Charakterystyczny wokal i ekstrawagancki wizerunek to cechy szczególne Marty Markiewicz, znanej jako Sarsa. Piosenkarka w rozmowie z portalem tvp.info nie ukrywa, że to sceniczna kreacja. - W domu jestem inaczej uczesana, noszę szlafrok i kapcie we flamingi – mówi. Przed dwoma laty pierwszą płytą „Zapomnij mi” podbiła serca słuchaczy, a teledysk do singla „Naucz mnie” ma 50 milionów odsłon na YouTubie. Teraz wydała drugi album „Pióropusze”.
Zawojowała Pani dwa lata temu rynek muzyczny płytą „Zapomnij mi”, ale woda sodowa nie uderzyła Pani do głowy. Kto lub co trzyma Panią w pionie?
Chyba co - najbardziej proces dążenia do spełnienia marzeń, takich jakim był sukces pierwszej płyty. Żeby nie zwariować muszę pamiętać, jak długą i ciężką drogę przebyłam do miejsca, w którym teraz jestem. Gdybym nie kochała tego robić, to by się nie udało. Nie można traktować muzykowania jako pracy. Ono wymaga wielu poświęceń i tylko miłość do muzyki była mnie w stanie w tej konsekwencji utrzymać.
Sukces rodzi jednak oczekiwania. Odczuwa Pani presję ze strony branży, fanów?
To, co jest we mnie najgorsze to, że ścigam się sama ze sobą. Stawiam sobie poprzeczkę coraz wyżej i wyżej. Cieszę się, że opinie przy pierwszej płycie były tak pozytywne, ale to kolejny stres, żeby nie zawieźć odbiorców. Na szczęście są już pierwsze dobre recenzje nowego albumu, dzięki czemu zeszło ze mnie to całe napięcie. Wydaje się, że znowu udało mi się czymś zaskoczyć. Nienawidzę nudy, dlatego album „Pióropusze” jest tak różnorodny i inny od pierwszej płyty.
Zjawisko hejtowania dotyka każdego, niezależnie czy śpiewa, tańczy czy gotuje
Z jednej strony oczekiwania, a z drugiej słowa krytyki, z którą mierzy się każdy artysta. Jak sobie Pani z tym radzi?
Ludzie często wypowiadają opinie na wyrost, bez zagłębiania się w opisywany temat. Nie ma co tego oceniać, tak już jest. Ocenianie siebie nawzajem i hejtowanie nie jest zresztą tylko kwestią zarezerwowaną dla branży muzycznej. To jest bardzo smutne, że to zjawisko dotyka właściwie każdego człowieka, niezależnie czy śpiewa, tańczy czy gotuje.
Nie wiem, czy mam skuteczne sposoby na radzenie sobie z tym. Jestem dosyć wrażliwa, więc na pewno to przeżywam. Na szczęście jestem też bardzo zapracowana i ciągle tworzę nowe utwory, jak nie dla siebie, to dla innych artystów. Nie ma więc czasu na śledzenie tych niepochlebnych opinii.
A tym, którzy zarzucają Pani, że jest produktem marketingowym, co odpowiada?
Na szczęście nie muszę im nic odpowiadać. Piszę utwory, komponuję od początku do końca, wyrażam też siebie w tym, jak wyglądam i to się samo broni, jak tylko ktoś zechce mnie poznać. Powierzchowne opinie mogą być różne i lepiej je zignorować.
Bywanie dla samego bywania jest bez sensu i nie robię tego
Choć mogłaby Pani, to nie bywa na celebryckich imprezach. Nie ciągnie Pani do show-biznesu?
Nie. Bywam tam, gdzie coś mnie zainteresuje i najczęściej tym czymś jest muzyka. Interesuję się też modą i nie wykluczam pojawiania się na wydarzeniach z nią związanych. Bywanie dla samego bywania jest bez sensu i nie robię tego.
Ale media kolorowe interesują się nie tylko muzyką, ale także życiem prywatnym. Uczucia do Pawła Smakulskiego z zespołu „Golden Life” nie udało się ukryć?
Naprawdę ciężko jest komentować sytuacje, które są opisywane na portalach plotkarskich. Po co mam komentować plotki. Skupiam się tylko na konstruktywnych zagadnieniach w moim życiu, na tym co ma wartość, czyli na muzyce i na tym, czym chcę się dzielić z ludźmi. A doświadczenia, jakie zdobywam w moim życiu prywatnym przekazuję za pośrednictwem muzyki. Moim zdaniem tak powinno być w życiu każdego artysty.
Ale muzyka przecież zbliża ludzi, także muzyków.
To jest cudowne, zwłaszcza na koncertach, kiedy stoimy na scenie i śpiewamy jednym głosem z publicznością. To realna, wręcz fizycznie odczuwalna nić wiążąca mnie zarówno z muzykami z zespołu, jak i słuchaczami.
W moim życiu jest mało przypadków
„Clashes”, najnowsza płyta wokalistki, została wydana w całej Europie.
zobacz więcej
Na co dzień mieszka Pani w Trójmieście, czy z dala od Warszawy można robić karierę?
Powiem szczerze, że nie jest to do końca łatwe, ale bardzo kocham otwarte przestrzenie, morze i naturę. To inspiruje mnie do pracy. Na co dzień kotłuje mi się tyle myśli twórczych w głowie, a bloki i ulice nie odświeżają umysłu. Dużo biegam po bulwarze w Gdyni i to jest czas, kiedy się resetuję.
Czyli można robić karierę mieszkając w Trójmieście?
Można, choć nie ukrywam, że ciągłe przejazdy, zwłaszcza w okresie promocji płyty bywają ciężkie, ale coś za coś.
Premiera Pani ostatniego albumu odbyła się 26 maja, w Dniu Matki. To przypadkowa data?
W moim życiu chyba jest mało przypadków. Chciałam, żeby to się ukazało tego dnia. To była piękna okazja, żeby docenić moją mamę i zrobić jej prezent, ale też oczywiście wszystkim innym mamom. To taka moja prywata malutka, ale myślę, że nikt się nie obrazi.
Mam w sobie dużo ułomności i z niektórymi staram się walczyć
– Moim celem było to, żeby to była muzyka, która sprawdzi się na takim festiwalu jak chociażby Opener, żeby bawiły się przy tym tysiące ludzi, a jednocześnie żeby to był dobry, polski tekst. Tego mi brakowało na polskiej elektro-popowej scenie. Dobrych, polskich tekstów do elektronicznych beatów i mocnych basów – mówi tvp.info Natalia Nykiel. Po udziale w programie „The Voice of Poland” nagrała płytę „Lupus Electro” i zaistniała na polskim rynku muzycznym. Niedawno odbyła się premiera jej najnowszego teledysku do piosenki „Bądź duży”. Nam opowiada m.in. o tym jak udało jej się namówić do współpracy takie gwiazdy jak Katarzyna Nosowska, czy Paulina Przybysz i dlaczego jej płyta utrzymana jest w klimatach elektro.
zobacz więcej
Pani też jest mamą, oczywiście dla tej płyty. Czy rodziła się w bólach?
Myślę, że każdemu artyście towarzyszą skrajne emocje i mnie również. Bywało bardzo radośnie, nostalgicznie, pojawiały się również łzy. Kiedy komuś zależy na tym, by to dziecko nie zawiodło oczekiwań, to tych emocji jest masa i to słychać na tym krążku. Gdy czytam opinie moich fanów i innych odbiorców, które się pojawiły przy okazji drugiego albumu, to wiem że dostrzegają cały wachlarz moich emocji. Bardzo mi zależało na tym, by tytuł płyty „Pióropusze” oddawał to. Każde piórko w innym kolorze, z inną emocją i to się chyba udało.
Kolejny raz powtarza Pani, że to druga płyta. Czy nie obawia się Pani tzw. syndromu drugiej płyty?
A z czym się to wiąże?
Z tym, by po sukcesie pierwszej płyty nie zawieść, a nawet być jeszcze lepszym. To spore wyzwanie.
W życiu ważne jest, żeby się ciągle rozwijać i ta myśl mi przyświeca. Mam co prawda w sobie dużo ułomności i z niektórymi staram się walczyć, ale inne pielęgnuję. W momencie, kiedy ukazała się płyta i odbiór okazał się tak pozytywny, to całe ciśnienie ze mnie zeszło. Pomyślałam wtedy, że zrobiłam coś nowego, nie powieliłam się w żaden sposób, a na dodatek poruszyłam struny ludzkiej wrażliwości.
Bardzo dużo rzeczy przeżywam, zupełnie nieracjonalnie
A mówiąc o ułomnościach, to ma Pani na myśli jakieś konkretne słabości?
Tak, to wszystko, co tworzy człowieka. Każdy z nas ma wady, tylko się o nich często głośno nie mówi. Dzięki temu, jaka jestem mogę tworzyć taką muzykę, a nie inną.
A taka największa, która Pani doskwiera na co dzień?
Bardzo dużo rzeczy nazbyt mocno przeżywam, zupełnie nieracjonalnie. Zauważają to u mnie inni, ale także ja sama. Często słyszę od bliskich mi osób, że „już wystarczy, nie martw się, jest ok, już się nie katuj”. Przyjaciele w ten sposób mnie wspierają, a ja słuchając ich dochodzę do wniosku, że rzeczywiście nie warto się tak przejmować.
W domu jestem inaczej uczesana, noszę szlafrok i kapcie we flamingi
Monika Lewczuk wydała właśnie swoją debiutancką płytę zatytułowaną „#1”.
zobacz więcej
Lubi Pani wszystko, co niestandardowo w muzyce, ale też w wizerunku. To, jak Pani wygląda to autorski pomysł na siebie?
Od kiedy zaczęłam występować na scenie, od poezji śpiewanej po muzykę alternatywną czy rockową, zawsze byłam trochę dziwna. Od razu pojawiał się ktoś, kto chciał to zmienić i wcisnąć mnie do szeregu. Z własną naturą nie da się jednak wygrać, bo jestem po prostu taka, a nie inna. Oczywiście w domu jestem inaczej uczesana, noszę szlafrok i kapcie we flamingi. Wizerunek sceniczny to część mojej kreacji, ale płynącej prosto z serca. Wszystko, co pojawia w moim życiu jest spójne, czy to na scenie czy w życiu prywatnym.
Na Pani fryzurę już nawet ukuto określenie „sarsorogi”. Jak się Pani podoba?
Ja się cieszę i to jest bardzo pozytywne, że one inspirują też innych. Ktoś mnie kiedyś zapytał, czy nie irytuje mnie, że ktoś mnie kopiuje i naśladuje. Absolutnie nie, traktuję to jako wielki komplement, zarówno gdy widzę innych artystów, jak i dzieciaki. To oznacza, że się wryłam w ich świadomość i gusta.
Marzyłam, by moja muzyka miała w sobie dualizm: troszkę kolców, ale też ukojenie i słodycz
A dlaczego „Sarsa”, a nie Marta Markiewicz?
Zanim jeszcze wzięłam udział w programach telewizyjnych, takich jak „Voice of Poland”, miałam muzyczny projekt, który nazywał się „sarsaparilla”. Graliśmy koncerty i mieliśmy swoje grono odbiorców, ale ciężko było ludziom po koncercie krzyczeć: „sarsaparilla”, więc skracali to i tak stałam się Sarsą. Potem gdziekolwiek się pojawiałam, to czułam się po prostu Sarsą i tak zostało. A Marta? Nie wiem, czy ktoś do mnie jeszcze tak mówi.
Ale wie Pani, czym jest roślina o nazwie sarsaparilla?
Tak.
Ma bardzo ciekawe zastosowanie, bo to specyfik stosowany w leczeniu kiły, a także schorzeniach układu moczowego, impotencji i trądzika. Po napar z ziół sarsaparilli sięgają też kulturyści, którzy chcą zwiększyć masę ciała.
Zależy, czego się potrzebuje, ale ma na pewno zastosowanie prozdrowotne. Jest to taka temperamentna roślina, zarówno kolczasta, ale w środku ma słodkawy wyciąg terapeutyczny. Myślę, że zawsze marzyłam, by moja muzyka też miała takie dwa oblicza: trochę kolców, ale zarazem przynosiła ukojenie.
Czyli że próbowała Pani tego naparu?
Mhm.
W programie „Voice of Poland” pozyskałam pierwszych fanów
Artysta w konkursie SuperPremier Festiwalu w Opolu wykona utwór „Z całych sił”.
zobacz więcej
Czy Pani kariera potoczyłaby się tak dobrze bez udziału w programie „Voice of Poland”?
Tego już się nigdy nie dowiemy. Zawsze powtarzam wszystkim młodym ludziom, którzy kochają śpiewać i nie wiedzą którędy podążyć, żeby próbowali wszystkiego. Ja tak robiłam, zarówno wrzucałam filmy do internetu, jak i brałam udział w różnych programach telewizyjnych i czekałam, który projekt wypali pierwszy. Tak się szczęśliwie złożyło, że był to akurat program „Voice of Poland”, w którym daleko udało mi się zajść. To tam zdobyłam pierwszych fanów, dlatego nie wiem, co by było, gdyby nie ten program. Nie mam oczywiście patentu, ani nie ma jednej drogi do kariery. Cieszę się z tego, jak jest.
Warto też wspomnieć, że tworzy Pani dla innych artystów.
Mam w sobie dużo empatii, więc oprócz tworzenia dla siebie, mam też umiejętność wczuwania się w skórę i wrażliwość drugiego artysty. Nigdy tego nie porzucę, bo to pomaga mi się resetować, przez co potem mogę tworzyć jeszcze lepszą swoją muzykę. Jak pisałam utwory dla Ewy Farny czy Damian Ukeje, a to zupełnie dwa różne, skrajne kierunki muzyczne, to były super wyzwania. To też część mojej ścieżki własnego rozwoju.
Ciężko mi deklarować, bo muszę się słuchać moich fanów
Vabank, Seksmisja, Kiler - filmy Juliusza Machulskiego zna każdy Polak. Teraz, do tej listy, znany reżyser dopisze jeszcze jeden film - Voltę. Produkcja komedii sensacyjnej, z domieszką historii, ruszy latem tego roku. Akcja filmu będzie się dziać w Lublinie, zdjęcia również będą realizowane w stolicy naszego województwa.
zobacz więcej
Czego mogą spodziewać się fani w najbliższych tygodniach?
Na pewno kolejnego singla, którym będzie piosenka „Volta”. Wielka przyjemność mnie spotkała, bo utwór spodobał się Panu Juliuszowi Machulskiemu i będzie promował film, o tym samym tytule. Trochę się będzie działo, ale na bieżąco ustalam to w porozumieniu z moimi fanami, za pomocą ankiet w mediach społecznościowych, co chcieliby usłyszeć na jesień, zimę. Ciężko mi więc deklarować, bo muszę się słuchać moich fanów.
A będą też występy na żywo z nowym materiałem?
Tak, mamy zaplanowaną letnią trasę koncertową, zapraszam na wszystkie moje social media, gdzie na bieżąco będą pojawiać się informacje o koncertach. Planujemy też tradycyjnie trasę klubową na jesień-zimę, dlatego będzie sporo okazji do spotkań muzycznych i nie tylko, bo zwłaszcza w klubach poświęcam fanom tyle czasu, ile potrzeba.