To jak odpalenie petardy. Nie każdy ma taki dobry start. Możemy założyć, że jest wielu fantastycznie zdolnych fanów kryminałów, którzy zaczynają pisać. Jeśli roześlą swoją pierwszą powieść do wydawnictw to też, tak jak pan, będą mieli szansę na szybką publikację?
Nie czarujmy się. Marek Krajewski był wtedy bardzo znanym i uznanym autorem. Jego rola dla rozwoju powieści kryminalnej w Polsce jest trudna do przecenienia. Niezależnie, czy ktoś lubi mniej lub bardziej powieści Krajewskiego, nie może mu odmówić, że jest ojcem założycielem tego nurtu we współczesnej polskiej literaturze. Jest też człowiekiem, który zachęcił wydawców, by zainteresowali się tym gatunkiem. 10 lat temu rynek wyglądał zupełnie inaczej. Gdy w 2009 r. dostałem nagrodę Wielkiego Kalibru, rocznie ukazywało się 20 polskich powieści kryminalnych. W ub.r. ukazało się ich ok. 200. To pokazuje skalę zmian. Ta literatura bardzo dynamicznie się rozwija. Dla mnie sukces Marka Krajewskiego był trampoliną, dzięki której nie przeszedłem przez piekło debiutanta. Nadal to tak wygląda, że wysyła się powieść do wielu wydawnictw i zalega cisza. Trwa pół roku, albo dłużej. Nie ma żadnej odpowiedzi. Nie wszystkie powieści są od razu czytane.
Mamy rynek wydawcy?
Tak powinno być. Oczywiście każdy, kto chce być pisarzem, może sobie sam wydać książkę, ale nie na tym to polega. Powieść musi zaistnieć w świadomości czytelników i mediów, w księgarskim obiegu. Tego bez silnej platformy dystrybucyjnej zrobić się nie da. Nie wierzę w pisarskie i wydawnicze pomysły typu „zrób to sam”. Są oczywiście piękne i szlachetne, ale mało skuteczne. Jeśli ktoś profesjonalnie chce się zająć pisaniem książek, musi za nim stać wydawca.
Ugruntował się już u nas zawód pisarza? Da się z tego utrzymać?
Istnieje stosunkowo niewielkie, ale wciąż poszerzające się grono pisarzy, którzy żyją tylko i wyłącznie z pisania. Są w tej grupie autorzy kryminałów. Ale chcę zwrócić uwagę, że to jest dość ciernista droga. Jeśli popatrzymy na moich znakomitych kolegów i koleżanki, np. Katarzynę Bondę, Marka Krajewskiego, Marka Wrońskiego, Zygmunta Miłoszewskiego, to ich sukces było odłożony w czasie. Zanim stali się znani i docenieni, minęło od siedmiu do 10 lat, a w tym czasie musieli przecież za coś żyć. Trzeba mieć mnóstwo determinacji, żeby nie zrezygnować, nie wycofać się z tej drogi.