Trzeba postępować racjonalnie i odróżniać uchodźcę od terrorysty
niedziela,
25 czerwca 2017
– Dobrze rozumiem człowieka, którego rozpacz wiedzie za granicę, który naraża się na śmierć podróżując ze szmuglerami przez morze. Często słyszę o takich przypadkach w naszej parafii. Dwie trzecie mieszkańców Aleppo opuściło miasto. Część jest w innych rejonach Syrii, część w krajach sąsiednich, a część przedostała się do Europy. Trzeba postępować racjonalnie i umieć odróżnić prawdziwego uchodźcę od terrorysty. A uchodźcy potrzebują pomocy – mówi ojciec Ibrahim Alsabagh, franciszkanin, proboszcz z Aleppo.
Ojciec Ibrahim Alsabagh przyjechał do Polski, by opowiedzieć o swojej książce pt. „Tuż przed świtem. Syria. Kroniki czasu wojny i nadziei z Aleppo”, która ukazała się w polskim tłumaczeniu. Odebrał też nagrodę Orła Jana Karskiego.
Wojna w Syrii łagodnieje, pojawiają się znaki, że dobiega końca?
Dostałem właśnie wiadomość od brata. Pocisk spadł tuż przy wejściu do naszego kościoła w Damaszku. Brat miał szczęście, pocisk nie wybuchł. W Aleppo też nie jest zupełnie spokojnie. Kilka dni temu zginęła siostra z klasztoru franciszkanek misjonarek Maryi. Oczywiście nie żyjemy już pod deszczem pocisków rakietowych, tak jak było to jeszcze rok temu, ale nie możemy powiedzieć, że wojna się skończyła.
Chrześcijanie nie boją się swoich sąsiadów muzułmanów?
Wojna sprawiła, że wiele osób straciło zaufanie, wiarę w drugiego człowieka. Obcy automatycznie jest postrzegany jako zagrożenie, spogląda się na niego podejrzliwie. Wielu ludzi zostało zdradzonych przez sąsiadów. I dlatego naprawa zniszczonej tkanki społeczeństwa staje się tak ważna. Musimy stać się jednością, którą kiedyś byliśmy, zerwać z nieufnością. Nie możemy generalizować. Choć wiemy, co się stało, jako chrześcijanie nie mamy prawa mówić, że wszyscy wyznawcy islamu to terroryści. Trzeba oddać sprawiedliwość ludziom prawym.
Jak ojciec myśli, dlaczego część wyznawców islamu wybrała drogę wojny?
Nie jestem ekspertem w tej dziedzinie, nie potrafię analizować nauczania islamu. Mogę jedynie powiedzieć, że czym innym jest Koran, a czym innym np. hadisy. Część muzułmanów próbuje odczytać Koran na swój sposób.
Jak ojciec trafił do Aleppo?
Moi zwierzchnicy zapytali mnie, czy miałbym siłę i ochotę pracować w tym mieście, które wojna w dużym stopniu zrównała z ziemią. Pomyślałem, że chcę być z moimi braćmi, pomóc przetrwać im najtrudniejsze chwile. To jest przecież część mojego powołania jako duchownego, jako franciszkanina, konsekwencja życiowego wyboru. Na początku mojej drogi powiedziałem: „Panie, życie z Tobą jest trudne, ale bez Ciebie – niemożliwe. Nie zdołam żyć z dala od Ciebie”. Pierwsze, co zrobiłem po przyjeździe do klasztoru franciszkanów w Aleppo, to było otwarcie głównej bramy. Dałem znak, że wszyscy, którzy potrzebują pomocy, mogą się do nas zwrócić. Tą ścieżką każe nam kroczyć Jezus Chrystus. Dzięki Niemu rodzą się kolejne projekty, kolejne działania na rzecz tych, którym wojna zniszczyła życie. Najważniejszy jest osobisty kontakt z ludźmi, tak jak mówi papież Franciszek, trzeba być tak blisko, żeby móc im spoglądać w oczy.
Jakie było pierwsze wrażenie, gdy przyjechał ojciec do Aleppo?
Zobaczyłem morze gruzów. Moje spotkanie z miastem było o tyle trudne, że pamiętałem jego piękno i wspaniałość sprzed lat. Myślę, że warszawiacy mogą zrozumieć to, co czułem, bo stolica Polski też została w czasie wojny zrównana z ziemią. Wasz przykład daje nam nadzieję, że normalność kiedyś powróci.
Czy zdarzyło się ojcu pomyśleć, że wojna to piekło?
Nigdy, bo piekło jest synonimem nieobecności Boga. My przechodzimy przez czyściec i nieustająco doświadczamy wielu łask od Boga, czujemy jego opiekę i pomoc. Doświadczamy też dobrodziejstwa modlitwy, która płynie do nas z całego świata. W takiej sytuacji jak wojna, która – jak powiedział św. Jan Paweł II jest największym złem, które może się przydarzyć człowiekowi – powinniśmy się starać nie zadawać niepotrzebnych pytań. Nie zastanawiać się, kto ponosi winę i dlaczego spada na nas cierpienie. Powinno się raczej zapytać, czego oczekuje od nas Bóg i odpowiadać dobrem na zło, na wojnę – pokojem, na nienawiść – miłosierdziem i wybaczeniem. Dlatego staramy się w wojennym czyśćcu zbudować takie miejsce, w którym osoba cierpiąca może znaleźć łyk wody i dostać kęs chleba, poczuć się bezpiecznie i otrzymać pocieszenie.
Jak wygląda życie w Aleppo teraz, kiedy na miasto nie spada już grad rakiet?
Śmierć przestała być codziennością, zastąpiło ją ubóstwo. 95 proc. ludzi żyje w skrajnej biedzie, na granicy przeżycia, udaje im się przetrwać tylko dzięki pomocy humanitarnej. Woda bywa w kranach, czasem bywa elektryczność. Matki piorą pieluchy swoich dzieci w niewielkiej ilości wody, którą ich mężowie przynoszą z odległych studni i z trudem wciągają do mieszkań na wysokich piętrach. Ludzie martwią się o chleb powszedni, którego brakuje, a bardzo trudno na niego zarobić. Nie ma pracy, handel odradza się bardzo powoli. Chorzy musza wybierać między jedzeniem dla rodziny a lekami dla siebie. Prawie zawsze zwycięża poczucie obowiązku wobec rodziny. Mówimy o ludziach bezbronnych, którzy są ofiarami wojny, o matkach, które szukały dzieci pod gruzami. Nikt z daleka nie zdaje sobie sprawy, czym jest życie w na wpół zrujnowanych domach, gdzie nie ma ogrzewania i światła. Tak jak napisałem w książce, bardzo dobrze rozumiem człowieka, którego rozpacz wiedzie za granicę, który naraża się na śmierć podróżując ze szmuglerami przez morze. Często słyszę o takich przypadkach w naszej parafii. Dwie trzecie mieszkańców Aleppo opuściło miasto. Część jest w innych rejonach Syrii, część w krajach sąsiednich, a część przedostała się do Europy. Trzeba postępować racjonalnie i umieć odróżnić prawdziwego uchodźcę od terrorysty. A uchodźcy potrzebują pomocy.
– Ci którzy przybywają do Europy, uciekają przed wojnami i głodem. Mają prawo do tego, by migrować, i mają też prawo do tego, żeby być przyjęci – powiedział na początku roku papież Franciszek. Czy mamy więc wyzbyć się strachu przed terrorystami?
Przyjmować trzeba rozumnie, rozpoznawać tych, którzy podają się za kogoś innego. Strach przed terroryzmem jest naturalny, ale nie może przesłonić caritas, nie może zamknąć w naszym imieniu drzwi przed bezbronnym dzieckiem. Dziękuję wszystkim, którzy zdecydowali się ugościć uchodźców i przyjmowali całe rodziny, które potrzebowały schronienia, tym, którzy otworzyli swoje serca i domu. Ale przede wszystkim bardzo potrzebna jest nam pomoc na miejscu, pieniądze na leki, na naukę dla dzieci, na paczki żywnościowe, na generatory energii, na odbudowę domów. Cały czas prosimy też o modlitwę.
Zanim zrujnowała je wojna, było największym miastem w Syrii i jednym z najdłużej zamieszkanych na świecie.
zobacz więcej
Czy ojca parafianie mogą liczyć na pomoc inną niż ta, która płynie z Kościoła i organizacji humanitarnych?
Struktury rządowe zniknęły prawie całkowicie, nie ma żadnego punktu odniesienia. Ludzie pukają więc do drzwi parafii i do zakonu, a my odpowiadamy na ich prośby w imię Kościoła, jak matka. Byliśmy pierwszymi w naszej części miasta, którzy uruchomili generatory prądu i udostępniliśmy wodę pitną.
Co jest teraz dla ojca najważniejsze?
Modlitwa, o którą proszę bez ustanku, czujemy jej siłę, która do nas płynie z całego świata. Ważna jest też nadzieja, którą moi parafianie zaczynają powoi odzyskiwać. A ona przychodzi razem ze smakiem świeżej wody, chleba, haustem powietrza, które przez chwilę staje się orzeźwiające. Chciałbym bardzo podziękować wszystkim ludziom, którzy nas wspierają i wlewają otuchę w nasze serca.
Aleppo to największe miasto w Syrii. Intensywne walki pomiędzy syryjską armią narodową i rebeliantami toczyły się tam od 20 lipca 2012 r. do 15 grudnia 2016 r. Parafia św. Franciszka z Asyżu oraz klasztor franciszkanów znalazły się wtedy przy linii frontu między rebeliantami a siłami rządowymi.