„Zrobisz to z moim cieniem? Cień to fetysz, zapłacisz 300 euro”. O postkinie Dominika Lejmana
piątek,
24 kwietnia 2015
Postkino, czyli film podporządkowany malarstwu. Dominik Lejman łączy te dwie dyscypliny, kierując filmowe projekcje na abstrakcyjne minimalistyczne obrazy albo architekturę. Podłoże nie służy tu za ekran. Jest dobrze oświetlone. Jego faktura współgra z ruchomym obrazem. Więcej, nieme filmowe sekwencje adaptują się do malarskiej i architektonicznej scenografii. Aktorzy realizują scenariusze determinowane krajobrazem namalowanych i realnych linii czy płaszczyzn. Ich sylwetki oglądane w pełnym świetle, wtapiają się w ten pejzaż i przenikają z jego elementami. Bywa że zjawiają się na krótko i znikają. Wciągają do gry widza, bo ukryte urządzenia projektują na płótno jego zarejestrowany kilka sekund wcześniej wizerunek. Powstaje niepokojący, zapętlony obraz żywych istot – ludzi i zwierząt – poddanych rozmaitym rytmom czasu i uwięzionych w geometrii.
Niedawno ukazał się pierwszy obszerny album ze zdjęciami około 50 prac artysty, absolwenta gdańskiej, wykładowcy poznańskiej ASP – „Dominik Lejman. Painting with Timecode”. Oprócz kilku tekstów, m.in. Andy Rottenberg, i dokumentacji fotograficznej znajdziemy w nim komentarze autora, a wśród nich wyjaśnienie tytułu obrazu Shadow is a Fetish Thing 300. „W książce wątki autobiograficzne przeplatają się z moją sztuką” – mówi artysta.
Na płótno przedstawiające anonimowe wnętrze projektowany jest bez przerwy wizerunek nagiego klęczącego mężczyzny widzianego od tyłu. Mężczyzna ma skute kajdankami ręce. Pochyla głowę zasłoniętą papierowym kapturem w formie stożka. Podobne nakrycia głowy noszą ofiary na obrazach ze scenami sądu inkwizycji. W ten sposób zasłaniano też oczy ofiarom Ku Klux Klanu czy torturowanym przez Amerykanów Irakijczykom w Abu Ghraib. W pracy Yo lo vi przed aktorem, prawdopodobnie autorem, znalazł się jeszcze prostokąt jakiejś tablicy. Filmowany od przodu wizerunek widza pojawia się na płótnie z dwusekundowym opóźnieniem. Oglądający nieświadomie wchodzi więc w pole kamery, zatrzymuje się przed obrazem i dopiero wtedy dostrzega na nim siebie nadchodzącego z naprzeciwka w stronę klęczącej postaci. 0.3 sekundy – jak zauważa w swoich tekstach autor – potrzebuje na rozpoznanie, pomyślenie „ja”, potem czas nieco spowalnia.
W każdym razie jest chwila do namysłu, czy pozostać w roli obserwatora, czy „opuścić obraz”, wychodząc z pola operowania kamery. W przypadku wybrania pierwszej opcji każdy ruch będzie oznaczał podjęcie gry w ramach narzuconej przez artystę scenografii. Kilkustopniowy scenariusz układa się następująco: wypadało by jakoś zareagować na klęczącego, a jeśli tak, to ze świadomością, że nasz wizerunek z obrazu mógł poznać jego zagadkę z umieszczonej obok tablicy, itd. Jeśli chcemy być dynamiczni, to do obmyślenia każdego kolejnego ruchu mamy dwie sekundy opóźnienia po wykonaniu poprzedniego plus czas, jaki nam to zajęło. Tyle czasu, ile poświęciliśmy na wykonanie gestu, trwa nasz występ przed więźniem. Ale na tę chwilę zamieniamy się też w widownię samych siebie, mamy okazję sprawdzić, jak nasz zarejestrowany przed momentem wizerunek dzięki przesunięciu w czasie zyskuje autonomię i wkomponowuje się – niewykluczone, że wraz z wizerunkami innych oglądających – w dwuwarstwowy obraz i zaprojektowany w jego obrębie temat.
Z długością występu nie warto przesadzać, bo może nam się urwać film. Jak przyjął Dan Graham, artysta, który eksperymentował z opóźnianiem czasu projekcji w latach 70., przesunięcie powyżej ośmiu sekund powoduje wykasowanie obrazu z pamieci krótkotrwałej. Na swojej stronie internetowej Lejman zamieścił filmowy zapis z prezentacji instalacji Yo lo vi w Japonii. Jeden z widzów najpierw obserwuje siebie i mężczyznę w obrazie, potem składa dłonie i schyla głowę w geście pozdrowienia, jednocześnie klękając. Nie wiadomo, czy jest to wyraz uniżenia czy po prostu powtórzenie pozy bohatera. Trójkąt klęczących postaci, w tym dwóch w obrazie, na przeciw siebie, obserwuje towarzyszka Japończyka.
Jedynym ruchomym elementem jest licznik wyświetlany na przedniej ścianie płyty – nie tylko demonstracja faktu, że dla bohatera czas się już zatrzymał, a autor utrwalił w kostnicy godzinę pośmiertnego trwania ciała, ale też motyw odwracający uwagę widza – bo pulsujący setnymi częściami sekund i kierujący jego myśli w stronę własnej czasowości. Nieco niżej, tuż nad dolną krawędzią obrazu i równolegle do niej biegnie czerwony pasek. Sąsiedztwo licznika z tą linią pozwala zbudować mentalny obraz paska emitowanego w dolnej części ekranu w programach informacyjnych. Rolę biegnących jeden za drugim wyrazów przejęły cyfry. Newsem jest liczba widziana jako ostatnia przed odejściem sprzed płótna – informacja o tym, ile czasu poświęciliśmy obrazowi anonimowych zwłok.
Skomplikowane scenariusze spektaklu z udziałem widza generuje praca powstała na bazie kolejnej „ikonicznej” kompozycji renesansu – Biczowania Piera della Francesca. Podłoga to przykład wideo-fresku; malarską wersję geometrycznego wzoru posadzki z deski Włocha Lejman rozciągnął bezpośrednio na całej ścianie galerii. Projekcję rejestrowanych wizerunków widzów przesunął o dobrą chwilę. Z informacji zamieszczonych w albumie wynika, że nawet o 30 sekund. Zaskoczenie na widok własnych zachowań sprzed pół minuty można uznać za ekwiwalent zdziwienia, jakie towarzyszy oglądaniu renesansowego dzieła. Zagadkowy obraz przedstawia dwie oderwane grupy osób – trzech zajętych rozmową mężczyzn po prawej i pięciu ze sceny biczowania w głębi po lewej.
Otóż oglądający Podłogę widzowie mogą albo wejść w role usuniętych postaci, zajmując przybliżone pozycje na szachownicy geometrycznej siatki, albo nie zważając na utrwalony w pamięci układ kompozycji, przystanąć w dowolnym miejscu i pozie. A potem odsunąć się, żeby przeanalizować efekt nałożenia swojej sylwetki na scenografię renesansowego dzieła albo – znów odwrotnie – jego schematu na sytuację w galerii.
Lejman tworzy też prace całkowicie pozbawione elementów tradycyjnie rozumianego malarstwa. „Znalezione”, zmontowane filmowe sekwencje i kadry projektuje bezpośrednio na nieprzekształcone malarsko elementy architektury. Pojawiają się na nich zmultiplikowane i często zminiaturyzowane, mniej lub bardziej anonimowe sylwetki albo negatywowe, białe widma i cienie, czyli ludzie zredukowani do bitów informacji o bieżących wydarzeniach albo do przedmiotu statystyk. Bywa, że postaci przybierają formę ruchomego dekoracyjnego motywu albo figur z gier komputerowych, rozrzuconych na przypadkowych płaszczyznach, jak w przypadku pracy Media frottage – projekcji negatywowych sylwetek bojowych śmigłowców i ludzi „wyjętych” z filmowych newsów.
Na temat twórczości Dominika Lejmana powstało wiele interesujących tekstów. Jego prace można czytać jako polemikę z modernistyczną tradycją autonomii poszczególnych dyscyplin sztuki albo jak dialog z postulatami minimalizmu – np. z postulatem uaktywnienia widza i tego konsekwencją, czyli teatralizacją procesu odbioru dzieła. Projekty artysty oglądane z jeszcze szerszej perspektywy pozwalają na umieszczenie ich w tradycji awangardowych projektów estetycznych, ale w warunkach i środowisku ponowoczesności – korporacyjnych reguł życia i pracy, nieustającego nadzoru kamer. Inspirujące są wskazówki samego autora, zwłaszcza opis zasadniczej chyba dla jego działań metafory czy sytuacji – oświetlonej sali kinowej tuż po projekcji filmu, kiedy miejsce pustki po obrazie zajmuje świadomość osamotnienia w zbiorowości połączonej iluzją.
Na najbardziej podstawowym poziomie odbioru sztuka Lejmana obrazuje zderzenie tego co geometryczne z ciałem. Z tego punktu widzenia można też analizować niektóre prace innych artystów związanych na pewnym etapie twórczości z minimalizmem, choćby wideo Wall-Floor Positions Bruce’a Naumana, na którym autor przybiera serie najdziwniejszych pozycji, „wpisując” swoje ciało w niewielką przestrzeń wydzieloną w pracowni. Czy też jego cykl Korytarzy, w którym mało komfortowe pozycje zostały przewidziane z kolei dla widza, jeśli zdecyduje się wcisnąć w wąskie przejście między dwoma ścianami. O ile jednak koncepcje Naumana i innych minimalistów, jak Robert Morris w późnej fazie twórczości, stawiają geometrię czy inne modułowe formy w konflikcie z człowiekiem, o tyle Dominik Lejman zdaje się sprawdzać, jak można by zilustrować sam psychologiczny proces wchodzenia w relacje z nimi.