Po godzinach

Wróg Putina liczy na triumf w Warszawie. W środę finał Ligi Europy

Miliardy euro z podejrzanych operacji naftowych, finansowanie batalionu walczącego z prorosyjskimi separatystami, określanego mianem prywatnego szwadronu śmierci, podejrzenia o wplątanie w morderstwa i ich planowanie. Ukraiński oligarcha Ihor Kołomojski ma wiele na głowie. W środę skupi się jednym z niewielu nie budzących większych podejrzeń biznesów – piłce nożnej. Jego Dnipro Dniepropietrowsk zagra na Stadionie Narodowym w finale Ligi Europy z hiszpańską Sevillą. Transmisja w TVP1 od 20.20.

Nierówne traktowanie przy podziale pieniędzy z tytułu praw telewizyjnych, próba uszczknięcia większego kęsa z tortu, którego lwia część trafia do Barcelony i Realu Madryt. To największe obecnie zmartwienie Sevilli reprezentanta Polski Grzegorza Krychowiaka. O takich problemach ich rywale w środowym finale Ligi Europy mogą tylko pomarzyć.

Zmartwieniem kibiców Dnipro Dniepropietrowsk jest pytanie, czy wojna wkrótce nie zawita do ich miasta, czy właściciel klubu, rządzący z tylnego siedzenia całym regionem kontrowersyjny miliarder nie zwinie interesu, choćby przegoniony przez ekipę obecnego prezydenta Petro Poroszenki. Czy go nie wsadzą. Czy jeszcze coś gorszego mu się nie przytrafi. Poza wszystkim innym – łaska oligarchy na pstrym koniu jeździ.

Perspektyw nie ma

Pytania te dotyczą zresztą nie tylko Dnipro, ale całego futbolu klubowego na Ukrainie. – Sytuacja jest bardzo skomplikowana. Wiele klubów ma poważne problemy finansowe. Zespoły są zmuszane do grania na boiskach neutralnych, bo w wielu miastach trwają walki. To też są realne straty – mówi Wołodymyr Myłenko, dziennikarz ukraińskiego portalu ua-football.com. Pytany o perspektywy, przyznaje, że takich nie ma. – Przynajmniej teraz. Ekstraklasa może zostać ograniczona do dwunastu drużyn, bo nie ma komu w niej grać. Kluby ledwo wiążą koniec z końcem. Co będzie za rok lub dwa – nikt nie wie.

– Sytuacja jest dużo gorsza niż choćby kilka lat temu – potwierdza Tatiana Jaszczuk, dziennikarka portalu sport.ua. – Największym problemem jest brak pieniędzy. Większość klubów popada w długi. W marcu piłkarze Metalista Charków odmówili gry, ponieważ nie otrzymywali wypłat od pół roku. Ostatecznie ich nie dostali i obcokrajowcy wymówili swoje kontrakty. Z kolei zawodnicy Czornomorca Odessa nie strajkowali. Po prostu zimą jedenastu piłkarzy opuściło klub.

Wróżenie z fusów

Zdaniem Jaszczuk przewidzenie przyszłości ukraińskiej piłki jest wróżeniem z fusów. – Kluby należą do oligarchów, a ich wsparcie uzależnione jest od sytuacji gospodarczej. Dopóki ta jest zła, nie ma mowy o powrocie do niedawnych warunków gdy wiele klubów stać było na wielomilionowe transfery – wyjaśnia.

Można doszukać się analogii między sytuacją ukraińskiego państwa oraz futbolu. W obu przypadkach funkcjonuje i jest podstawą bytu stąpanie po nieznanym terenie, wciąż wisi widmo katastrofy, energię lub paliwo, żeby mierzyć się z przeciwnościami dają alternatywne ośrodki władzy, czyli wielki kapitał, najczęściej zdobyty w podejrzanych okolicznościach. Zjawiska te ogniskują się w drużynie Dnipro. Można powiedzieć, że to sztandarowy przykład.

Właściwy pryzmat

Przez pryzmat tej drużyny można właściwym świetle dostrzec mechanizmy kierujące państwem i odwrotnie. Dnipro nigdy nie było tak utytułowane jak Dynamo Kijów czy Szachtar Donieck, zawsze był tym trzecim, ale przez to, że pochodzi z mniejszego ośrodka jakim jest Dniepropietrowsk jest najbardziej wymowny – pokazuje rozerwanie całego społeczeństwa.
Kibice Dnipro wierzą w triumf w finale LE. Ukraina bardzo potrzebuje sukcesów (fot. GettyImages)
Dynamem Kijów rządzi Ihor Surkis, brat byłego szefa związku piłkarskiego Hryhorija. Obydwaj są bardzo blisko najwyższych elit władzy. Z kolei Szachtar Donieck to klub najbogatszego Ukraińca Rinata Achmietowa, wcześniej popierającego obalonego prezydenta Wiktora Janukowycza.

Sam Achmietow, jak wszyscy Ukraińcy, nie spodziewał się, że upadek Janukowycza doprowadzi do rosyjskiej interwencji. Obecnie jest zawieszony między dwiema stronami, przy czym z obiema ma na pieńku. Jest świadkiem powolnego upadku dzieła swojego życia. Rosjanie zajęli bowiem sporą część Donbasu, de facto latyfundiów Achmietowa i mają zakusy na przejęcie całego donieckiego przemysłu węglowego.

Zbombardowali stadion

Symbolem słabej pozycji oligarchy jest stadion w Doniecku. Wybudowany przez niego za 300 milionów euro obiekt (milion dał też amerykańskiej piosenkarce Beyonce, żeby zaśpiewała kilka piosenek podczas ceremonii otwarcia), arena piłkarskich mistrzostw Europy, mocno ucierpiał w trakcie walk o Donieck i nie ma komu go remontować. Wobec skomplikowanej sytuacji politycznej Achmietow zapadł się pod ziemię. – Nikt nie wie co się z nim dzieje, gdzie jest – opowiada Myłenko. – Jego interesy zanotowały poważne straty z powodu wojny, to przełożyło się na zmniejszenie budżetu Szachtara, choć nie wiadomo jednak w jakim stopniu, bo o takich sprawach nikt oficjalnie się nie wypowie.

Achmietow stał się wrogiem Ukraińców, zaś sami Rosjanie go nie potrzebują, co najwyżej jego kopalni, które zresztą już zajęli. Miliarderowi, człowiekowi z otoczenia Janukowycza, zawsze było bliżej do Rosji i po agresji nie potępił jednoznacznie ataku. – Skruchy nie wyraził. Maksymalnie, na co go było stać, to hasła typu: „Jesteśmy przeciwko wojnie, nie można bombardować Donbasu”. Ani słowa o Ukrainie – tłumaczy Myłenko.

– Owszem, nie wiadomo gdzie przebywa, nie rozmawia z mediami, ale nie można mu odmówić swoistego lokalnego patriotyzmu. Jego przywiązanie do Donbasu jest widoczne. Zorganizował fundację charytatywną, które regularnie wysyła pomoc humanitarną do Doniecka – zaznacza Jaszczuk.

Podzielone zdania w sprawie miliardera

Wreszcie jest Dnipro, zawsze za Dynamem i Szachtarem, tak jak Dniepropietrowsk jest za Kijowem i Donieckiem, choć raczej wypadałoby powiedzieć, że z politycznego i geograficznego punktu widzenia – pomiędzy. Sportowa ambicja kontrowersyjnego miliardera Ihora Kołomojskiego idealnie wkomponowuje się w panoramę Dniepropietrowska, miasta zamieszkałego przez Ukraińców oraz Rosjan, ale broniącego swojej ukraińskiej tożsamości. Siłą. Także za tym właśnie stoi biznesmen.

Skruchy nie wyraził. Maksymalnie, na co go było stać, to hasła typu: „Jesteśmy przeciwko wojnie, nie można bombardować Donbasu”. Ani słowa o Ukrainie

– Kołomojski ma ogromny wpływ na polityczne i ekonomiczne życie Ukrainy. Oczywiście są podejrzenia co do uczciwości jego przedsięwzięć. Poza tym posiada trzy obywatelstwa, oprócz ukraińskiego także izraelskie i cypryjskie, a to jest zabronione – tłumaczy Jaszczuk. – Z drugiej strony powstrzymał prorosyjskich separatystów. Dzięki jego pieniądzom, kontaktom, ogólnie energii udało się zatrzymać walki na wschodzie Ukrainy 250 kilometrów od Dniepropietrowska.

– To bardzo kontrowersyjna osoba. Z jednej strony, bronił Dniepropietrowska, ważnego ośrodka we wschodniej Ukrainie, przed bandytami. Z drugiej strony, prowadzi politykę, która często szkodzi kraju – zgadza się Myłenko. – W obwodzie dniepropietrowskim cieszy się ogromną popularnością, ale w pozostałej części kraju zdania co do niego są podzielone.

Oligarcha nie tylko wpompował ogromne pieniądze, żeby Dnipro odnosił sukcesy na arenie międzynarodowej, ale również by miasto zachowało swoją przynależność państwową. Zakusy na zajęcie miasta mieli zamieszkujący je prorosyjscy separatyści, którzy tak brutalnie obeszli się chociażby z Donieckiem.

Z tylnego siedzenia

Bez cienia przesady można powiedzieć, że zarówno w mieście jak i w regionie numerem jest właśnie Kołomojski. Sterujący wszystkim z tylnego siedzenia. Kluczem jest właśnie tylne siedzenie. Żeby ocenić dlaczego akurat wybrał takie należy prześledzić jego karierę. Pierwsze duże pieniądze zarobił w latach 80., wkrótce po tym jak Michaił Gorbaczow ogłosił pierestrojkę. Razem z kolegami zaczął od sprzedawania w Dniepropietrowsku mebli i wyposażenia biurowego kupowanego w Moskwie. Po upadku ZSRR już handlował ropą naftową i metalami. Szybka i trudna do wytłumaczenia dywersyfikacja źródeł dochodów nie jest w przypadku poradzieckich biznesmenów niczym szczególnym.

Na początku lat 90. poszedł w bankowość. Dał się namówić na otwarcie PrivatBanku, który stał się ogromną siecią placówek w całym kraju. Ekonomiści szacują, że gdyby upadł, skutki odczułoby co trzecie gospodarstwo domowe na Ukrainie. Kontakty z administracją byłego prezydenta Leonida Kuczmy zaowocowały też zbudowaniem imperium naftowego.

2,4 mld euro a może 9

Obecnie Kołomojski prowadzi tyle interesów, że trudno je policzyć (posiada m.in. imperium gazowe, medialne, chemiczne). Także zapewne miliarderowi szczególnie na tym z przyczyn podatkowych nie zależy. Nie wiadomo również ile zarobił. Wersji jest kilka od 2,4 mld do nawet 9 mld euro. Jak to w takich przypadkach bywa, ustalenie tego jest niemożliwe. Nie wiadomo nawet gdzie znajdują się jego aktywa, którędy przepływają, jaka część trafia w formie podatków do budżetu państwa i czy w ogóle. Zjawisko niezwykle popularne w środowisku biznesmenów z dawnego bloku wschodniego.
Centralny Rynek Oziorka w Dniepropietrowsku było areną zmagań Ihora Kołomojśkiego z biznesowymi rywalami. Wiele stron miało zakusy na ten bazar (fot. Wikipedia/cc)
Bardzo ważne miejsce na liście interesów zajmuje zespół piłkarski Dnipro. Dowód wdzięczności Kołomojskiego dla Dniepropietrowska, miasta, w którym się urodził. Oraz – trudno nie odnieść wrażenia – próba przedstawienia siebie w korzystnym świetle lokalnego patrioty. Bez mała można określić jego sportowe przedsięwzięcie jako machinę do budowania politycznego kapitału w regionie. Działająca nader skutecznie.

Mówi się, że pierwszy milion trzeba ukraść. W przypadku Kołomojskiego najpewniej nie się nie sprawdziło. Szybko jednak działalność biznesowa Ukraińca najpewniej zaczęła się ocierać o mroczne zakamarki prawa, albo wręcz je przekraczać. To jeden z fenomenów dzikiego kapitalizmu w postsowieckich republikach, więc nie należy przyjmować pogłosek o wątpliwych z moralnego punktu widzenia działaniach za coś szokującego, niezwykłego.

Wymienienie najbardziej rażących przykładów nie tylko dopełni obraz ukraińskiego miliardera, ale także rzuci światło na jego późniejsze działania, po rosyjskiej agresji. Na przykład kilkanaście lat temu prominentny prawnik Serhij Karpenko, reprezentujący między innymi rosyjskiego oligarchę Konstantina Grigoriszyna, zdradził, że Kołomojski zagroził mu uszkodzeniem ciała. Rzeczywiście potem został ugodzony nożem, a jego pomocnik pobity. Opinia publiczna swoje wiedziała, ale policji – jak to w takich przypadkach bywa – nie udało się ustalić kto stał za atakiem.

Snajper zdjął przeciwnika przed gmachem sądu

Są też inne fakty, których służbom nie udało się właściwie zinterpretować. Grupa Privat należąca do Kołomojskiego starała się sprywatyzować Centralny Rynek Oziorka – największy bazar na Ukrainie. Zakusy na nią robili sobie między innymi rosyjski szemrany biznesmen Maksim Kuroczkin vel Maks Bieszenyj z czterema znajomymi. Los chciał, że wszyscy po kolei zginęli. Samego Kuroczkina zastrzelił snajper przed gmachem sądu w Kijowie.

Około 2004 roku gdy wokół Kołomojskiego zaczęło się robić gorąco, oligarcha wyjechał do Genewy gdzie obecnie mieszka. Przez lata było o nim cicho. Nie pchał się do mediów, choć swoim rubaszno-jowialnym sposobem bycia był dobrą pożywką. Budował wokół siebie image przystępnego beztroskiego biznesmena. Potrafił pożartować z dziennikarzami, choć też i obcesowo zrugać, na ogół starał się jednak uchodzić za dobrotliwego wujka.
Finał Ligi Europy: Sevilla – Dnipro w TVP
Pozytywny wizerunek buduje również poprzez pełnioną przez siebie funkcję przewodniczącego Zjednoczonej Wspólnoty Żydowskiej na Ukrainie (co nie przeszkadza mu finansować znanej z antysemickich aktywności partii Swoboda). W jej ramach finansuje między innymi odbudowę obiektów religijnych w Izraelu, którego również ma obywatelstwo. Jak zobaczymy także i w tym przypadku potrafi działać dwubiegunowo i łączyć szlachetną działalność z zachowaniami mającymi wręcz gangsterski charakter.

„Wyjątkowy oszust” kontra „kurdupel schizofrenik”

Niedawno wrócił na świecznik i jego obecność na nim jest równie dwuznaczna jak jego dotychczasowa działalność gospodarcza. Z jednej strony zatroszczył się o los regionu, z którego się wywodzi. W obliczu zagrożenia ze strony prorosyjskich separatystów objął stanowisko gubernatora obwodu dniepropietrowskiego. Tym samym skupił w swoich rękach kontrolę gospodarczą nad regionem oraz oficjalną władzę polityczną. Stał się de facto panem obwodu, który na Ukrainie zaczęto nazywać „Kołomojszczyzną”. Dwa dni po nominacji prezydent Władimir Putin nazwał go „wyjątkowym oszustem”. Sam Kołomojski po agresji na Ukrainę nazwał w Putina „kurduplem schizofrenikiem”.
Władimir Putin okreslił Kołomojśkiego mianem „skończonego oszusta”. Sam usłyszał, że jest „kurduplem-schizofrenikiem” (fot. Wikipedia/cc)
Oligarcha nie ograniczył się tylko do wydawania decyzji politycznych. Zorganizował i wyposażył „Batalion Dnipro”, ochotniczą armię stworzoną do walki z prorosyjskimi separatystami. Ponoć sama organizacja kosztowała go 10 milionów dolarów. Licząca 2 tysiące żołnierzy jednostka (do tego 20 tysięcy gotowych do powołania) składa się w części z kibiców Dnipro Dniepropietrowsk, także chuliganów, którzy odpowiedzieli na apel Kołomojskiego.

Dzięki zaangażowaniu batalionu obwód oparł się rosyjskiej agresji, co nie udało się na przykład w sąsiednim Donbasie. Żołnierze stosują także gangsterskie metody – wywożą do lasu separatystów oraz podejrzanych o prorosyjskie sympatie i tam „przekonują” ich, że występowanie przeciwko Ukrainie może być szkodliwe dla zdrowia. Sam Kołomojski obiecał 10 tys. euro każdemu, kto przyprowadzi przed oblicze sprawiedliwości „rosyjskiego sabotażystę”.

Walka o przynależność regionu doprowadziła do otwartego konfliktu z przywódcą prorosyjskiej mniejszości Olegiem Tsarowem, co wywołało to ciemniejsze oblicze biznesmena.

Milion dolarów za głowę Tsarowa

Zaczęło się od tego, że 9 maja ubiegłego roku w Dniepropietrowsku zginął proukraiński działacz żydowskiego pochodzenia. Oburzony zabójstwem Kołomojski – zaangażowany w obronę Żydów – miał zadzwonić do Tsarowa i powiedzieć mu, że za jego głowę wyznaczono milion dolarów nagrody i jeżeli nie chce zginąć, niech nie wraca z Moskwy. Nagranie trafiło do internetu. Tsarow zapewnia, że jest autentyczne, ale nie da się tego potwierdzić ze stuprocentową pewnością. Niezależnie od tego, informacja ta oddaje w pewien sposób mentalność Kołomyjskiego, pokazuje metodę prowadzenia polityki, podejście do biznesu.

Rzekoma rozmowa telefoniczna Kołomojśkiego z Tsarowem

Natomiast inna obok wybuchowości jego cecha charakteru - sobiepaństwo – doprowadziła do odwołania go w marcu, zaledwie po roku pełnienia obowiązków, z funkcji gubernatora obwodu dniepropietrowskiego. Niezadowolony ze zwolnienia lojalnego wobec siebie szefa państwowego konsorcjum Ukrtransnafta (operator rurociągów naftowych) Kołomojski kazał wysłać do siedziby firmy ochroniarzy w mundurach, maskach przeciwgazowych i z kałasznikowami w rękach. Kilka dni później na czele uzbrojonych ludzi wtargnął też do siedziby Ukrnafty, innej firmy z branży paliwowej, na którą miał zakusy. Przekonywał, że spółka potrzebuje „ochrony przed bezprawnym przejęciem”. Tym bezprawnym przejęciem nazwał próbę ograniczenia jego kontroli nad firmą.

Odwołując Kołomojskiego prezydent Petro Poroszenko wyjaśnił, że żaden gubernator nie będzie tworzył „kieszonkowych armii”. Wydaje się jednak, że o dymisji nie zdecydowały względy polityczno-militarne, a gospodarcze. Ot, pojedynek oligarchów.
Oligarcha sfinansował budowę Dnipro-Areny. Wyłożył co najmniej 40 mln euro (fot. Wikipedia/cc)
Grzecznie oddał władzę

Miliarder zachował się jednak elegancko i nie postawił wyżej interesu regionu nad własny. Nie okopał się, tylko grzecznie oddał władzę. Eksperci oceniają, że politycznej w zasadzie i tak nie potrzebuje, bo ma gospodarczą, a robienie sobie wroga z Poroszenki to zły pomysł. Jego bliski współpracownik Borys Fiłatow napisał na Facebooku, że Kołomojski pokazuje całemu światu, że jest „cywilizowanym człowiekiem, dla którego państwo jest ważniejsze od ambicji”. – Nie dawajmy wrogom powodów do radości, ani tym wewnętrznym, ani zewnętrznym – stwierdził Fiłatow.

Po dymisji oligarcha ponownie usunął się w cień. Dogląda interesów, a zwłaszcza swojego oczka w głowie – Dnipro, z którego może być zadowolony jak nigdy dotąd. Drużyna – czego nikt się nie spodziewał i co jest gigantycznym sukcesem doszła do finału Ligi Europy. Droga na szczyt była jednak długa i wyboista.

Kołomojski od lat pompuje w zespół ogromne pieniądze. Przez cztery lata zatrudniał hiszpańskiego trenera Juande Ramosa, na jakiego żaden polski klub nie mógłby sobie pozwolić. Kupił też z Deportivo La Coruna cenionego skrzydłowego Brunoa Gamę. Zarówno szkoleniowca jak i portugalskiego piłkarza musiał jakoś przekonać, by chcieli pracować na Ukrainie. Jedynym rozsądnym argumentem w takim przypadku są niebotyczne kontrakty.

Ściągnął też z Szachtara Dmytro Czyhryńskiego, za którego Barcelona kilka lat temu zapłaciła aż 25 mln euro. Faktem jest, że był to transferowy niewypał Dumy Katalonii, ale w Dnipro Czyhryński zapewne nie zgodził się grać za przysłowiową czapkę gruszek.

Machnął ręką na miliony euro

Wymownym przykładem prowadzenia polityki transferowej przez Dnipro jest Jewhen Konoplanka. Pomocnik dalej gra w Dniepropietrowsku, choć od dłuższego czasu zęby ostrzą sobie na niego szefowie Tottenhamu i Liverpoolu. Zimą ubiegłego roku w mediach przewijały się kwoty rzędu nawet 20 mln euro. Przyłóżmy tę miarę do polskich realiów, gdzie przy ofercie rzędu miliona euro za piłkarza działacze są gotowi iść na klęczkach do Częstochowy (choć oczywiście nawet takie transfery w Polsce należą do rzadkości). Tu również można postawić sobie pytanie – jak Kołomojskiemu udało się przekonać Konoplankę, że w targanej wojną Ukrainie, gdzie piłkarze otrzymują bilety by stawić się przed komisją wojskową, będzie mu lepiej niż w Anglii. Odpowiedź jest prosta.

Choć nie wszystkich udało się zatrzymać. Trener Juande Ramos przestraszył się wojny i po czterech latach pracy wrócił do Hiszpanii. Latem Ukrainę opuścił także między innymi Brazylijczyk Giuliano, kupiony w 2011 roku za 11 mln euro, swoją drogą to kwota jakiej jeszcze długo nikt w Polsce nie będzie płacił za piłkarzy.

To co się rzuca w oczy to fakt, że Dnipro to drużyna od lat budowana ze spokojem, jakże różniącym się od innych interesów należących do oligarchy. Być może to jest klucz do tego, że zespół stał się sensacją tegorocznej edycji Ligi Europy. Teoretycznie słaba ekipa, którą każdy chciał wylosować w fazie pucharowej rozgrywek po kolei pokonała kolejno Olympiakos Pireus, Ajax Amsterdam naszego Arkadiusza Milika oraz włoskie Fiorentinę i Napoli.
Kłody pod nogi

Zespół radził sobie znakomicie, choć w Lidze Europy nie mógł grać na własnym stadionie (wybudowanym oczywiście za pieniądze właściciela, oficjalnie za około 40 mln euro, nieoficjalnie – być może nawet księgowy tego nie wie). W obliczu wojny na wschodzie Ukrainy UEFA nie zgodziła się, żeby odbywały się na nim mecze międzynarodowe. Na nic zdały się zapewnienia, że działania wojenne toczą się 250 kilometrów od miasta. Zresztą federacja często rzuca ukraińskim klubom kłody pod nogi. Decydują względy polityczne. Musi tak robić, ponieważ jej sponsorem jest rosyjski gigant energetyczny Gazprom, więc działacze wykazują dość prorosyjską postawę.

Dnipro musiał więc grać w oddalonym o 400 kilometrów Kijowie. Średnia frekwencja na Stadionie Olimpijski wyniosła kilka tysięcy osób. Biorąc pod uwagę, że obiekt pomieści ponad 70 tysięcy kibiców, trybuny na meczach z udziałem zespołu z Dnipropietrowska wywierały przygnębiające wrażenie. Jedynie rewanżowy półfinał Ligi Europy z Napoli przyciągnął ponad 60 tysięcy osób.

Kibice pomogli piłkarzom w awansie, ale nie da się przecenić wkładu Mirona Markiewicza, 64-letniego trenera. Kapitalnego taktyka i również nad wyraz spokojnego szkoleniowca. Lojalny i skuteczny. Doświadczony, ale nie przywiązany do schematów i formułek – bardzo elastyczny. Człowiek, za którym fani oraz zawodnicy poszliby w ogień.

Naród potrzebuje sukcesów

W środę w finale na Stadionie Narodowym w Warszawie drużyna Kołomojskiego zmierzy się z Sevillą reprezentanta Polski Grzegorza Krychowiaka, jedną z najlepszych ekip mocnej ligi hiszpańskiej. I wcale nie stoi na straconej pozycji. Piłkarze Dnipro mają ogromne wsparcie całego narodu ukraińskiego, który zjednoczył się w obliczu wojny. Rosyjska agresja w znacznym stopniu ograniczyła kibicowskie animozje. Triumf zespołu z Dniepropietrowska będzie odpowiedzią na marzenie o sukcesie całego narodu ukraińskiego, którego potrzebuje jak kania dżdżu.

Cały zespół doskonale zdaje sobie sprawę z oczekiwań. Piłkarze wiedzą, że walczą nie tylko o pieniądze. – Wygraliśmy dla ludzi żyjących w regionach ogarniętych wojną, w szczególności dla naszych żołnierzy walczących z rosyjskimi terrorystami na wschodzie. Każdego dnia nasi ludzie tam umierają – powiedział Markiewicz po wyeliminowaniu Napoli.

Podobna motywacja będzie towarzyszyła jego zawodnikom w środę.
Zdjęcie główne: Za sukcesami Dnipro Dniepropietrowsk stoi oligarcha Ihor Kołomojski (fot. GettyImages/Twitter)
Zobacz więcej
Po godzinach wydanie 17.11.2017 – 24.11.2017
„To była zabawa w śmierć i życie”. Od ćpuna po mistrza świata
Historię Jerzego Górskiego opowiada film „Najlepszy” oraz książka o tym samym tytule.
Po godzinach wydanie 17.11.2017 – 24.11.2017
„Geniusz kreatywności”. Polka obok gwiazd kina, muzyki i mody
Jej prace można podziwiać w muzeach w Paryżu, Nowym Jorku czy Londynie.
Po godzinach wydanie 10.11.2017 – 17.11.2017
Zsyłka, ucieczka i samobójstwo. Tragiczne losy brata Piłsudskiego
Bronisław Piłsudski na Dalekim Wschodzie uważany jest za bohatera narodowego.
Po godzinach wydanie 10.11.2017 – 17.11.2017
„Choćby z diabłem, byle do wolnej Polski”. Pierwszy Ułan II RP
Gen. Bolesław Wieniawa-Długoszowski skupia w sobie losy II RP.
Po godzinach wydanie 3.11.2017 – 10.11.2017
Kobiety – niewolnice, karły – rekwizyty. Szokujący„złoty wiek”
Służba była formą organizacji życia w tej epoce. Każdy kiedyś był sługą, nawet królewski syn.