„Berlin jest biedny, ale sexy”. Inne oblicze stolicy Niemiec
niedziela,7 czerwca 2015
Udostępnij:
Brama Brandenburska, Reichstag, wieża telewizyjna na Alexanderplatz – atrakcje miasta można wymieniać bez końca. Jednak ma też ono swoje drugie, niemniej interesujące oblicze, którego na próżno szukać na głównych szlakach turystycznych. My zagłębiamy się w Berlin, którego serce bije w tempie 140 uderzeń na minutę.
„Berlin jest biedny, sexy” – tak o stolicy Niemiec powiedział kiedyś jej były burmistrz Klaus Wowereit. On sam na to hasło pracował przez 13 lat swoich rządów – Berlin kojarzony jest jako miejsce otwarte, tolerancyjne i imprezowe, które przyciąga co roku miliony turystów. I rzeczywiście, motto idealnie oddaje specyfikę niemieckiej stolicy.
Weekend w rytmie techno
Berlin to niekoronowana stolica techno. I chociaż boom na ten podgatunek muzyki elektronicznej przypadł na lata 90., to nadal pozostaje symbolem Berlina, który na czele z klubami Bar25, Bergheim, Watergate czy Tresor jest mekką pielgrzymów szukających muzycznych doznań.
Jedną z popularnych imprez plenerowych jest letni Berlin Festival (fot. Berlin Festival/Stephan Flad)
Duży wkład w stworzenie fundamentów techno w Europie ma niemiecka grupa Kraftwerk, nie mniej znaną legendą niemieckiej sceny jest Scooter. Ich dzieło z powodzeniem kontynuują do dziś kolejni niemieccy artyści, m.in. Richie Hawtin, Pan-Pot, Tale of Us, DJ Tennis czy Dixon.
Bracia Kalkbrenner zapełniają kluby
Ogromną popularność i rozgłos niemieckiej scenie elektronicznej przyniósł w 2008 r. film „Berlin Calling”, w którym zagrał Paul Kalkbrenner – jeden z czołowych DJów tamtejszej sceny klubowej, a wykorzystany w ścieżce dźwiękowej do filmu kawałek „Sky and Sand” (nagrany wraz z bratem – Fritzem Kalkbrennerem) stał się nieformalnym hymnem Berlina.
Dzięki popularności produkcji i świetnej muzyce, obaj bracia do dziś zapełniają największe sale i kluby na całym świecie.
Berliński puls przyspiesza nocą
W berlińskich klubach, które zaczęły powstawać we wschodniej części miasta po upadku muru, na początku lat dziewięćdziesiątych techno mogło rozwijać się tak, jak nigdzie indziej na świecie. W industrialnych, opuszczonych budynkach spotykano się na imprezy rave, które często organizowane były nielegalnie. Do dziś funkcjonujące „na wschodzie” kluby-legendy (Watergate przy Oberbaumbrücke, Berghain we Friedrichshain, Weekend przy Alexanderplatz i dawny, w międzyczasie funkcjonujący już pod innym adresem, Tresor przy Leipzigerstraße) organizują koncerty najlepszych artystów, a rozwijające się wytwórnie płytowe (m.in. Ostgut Ton) ściągają producentów z całego świata, m.in. z Detroit, które uchodzi za kolebkę techno.
Taniec na plaży, taniec na trawie
Lato to doskonała okazja, żeby odwiedzić Berlin, bo część imprez przenosi się w plener. Jedną z największych atrakcji dla fanów szeroko pojętej muzyki elektronicznej jest Berlin Festival, który w tym roku odbył się już po raz 10.
W ciągu trzech dni, na kilkunastu scenach wystąpiło kilkudziesięciu artystów z całego świata, reprezentujących różne gatunki elektroniki, od house, przez drum and bass po techno. A na czym polega wyjątkowość tego festiwalu? – Przede wszystkim na miejscu. Arena Berlin znajduje się nad samą rzeką, jedna ze scen jest ulokowana na plaży, więc koncerty są przy wschodzie i zachodzie słońca. Ponadto atmosfera i ludzie, których łączy miłość do muzyki i dobrej zabawy – tłumaczył w rozmowie z portalem tvp.info Michał, który z grupą znajomych przyjechał na festiwal z Gdańska.
Festiwal to nie tylko koncerty – organizatorzy dbają też o inne atrakcje dla uczestników (fot. Berlin Festival/Robert Winter)
Oprócz 72 godzin dobrej muzyki, na festiwalowiczów czekało też miasteczko, w którym odbywały się m.in. pokazy cyrkowe, slamy poetyckie i artystyczne happeningi.
Historia udokumentowana
Nakręcono już kilka dokumentów pokazujących rozwój berlińskiej sceny klubowej, m.in. „Berlin the City of Techno/Electronic Music” czy „Sub Berlin – The Story of Tresor”.
Zjawisko opisał też w swojej książce „Zagubieni w dźwięku. Berlin, techno i technoturyści” dziennikarz muzyczny Tobias Rapp. Nie jest to przewodnik po klubach, a ciekawy opis fenomenu społecznego, który po upadku muru berlińskiego zupełnie nieoczekiwanie wywarł ogromny wpływ na rozwój stolicy Niemiec.
Dziennikarz pisze m.in. o klubowej turystyce, która dzięki istnieniu tanich linii lotniczych przyciąga do Berlina szacunkowo ok. 10 tys. osób co weekend.
Trudno ocenić, czy Wowereit miał rację mówiąc, że Berlin jest sexy, ale z pewnością można powiedzieć, że dla fanów muzyki elektronicznej jest to obowiązkowy punkt na mapie Europy.
Zdjęcie główne: Berlin kusi nietypowymi miejscami i atrakcyjnymi imprezami (fot. Berlin Festival/Emilia Stasiak)