W starciu z Gruzją biało-czerwoni faworytami, ale... Długa tradycja czerwcowych wpadek polskich piłkarzy
sobota,
13 czerwca 2015
Ile goli strzeli Robert Lewandowski? Jak mocno uciekniemy w tabeli grupy D rywalom? Kibice są pewni, że polscy piłkarze wygrają na stołecznym Stadionie Narodowym z Gruzją w arcyważnym meczu eliminacji Euro 2016. Ale o pożądaną wiktorię może nie być łatwo. Prawie w każdych, nawet zwycięskich eliminacjach, biało-czerwoni notowali wpadki. A w czerwcu, w meczu o punkty, nie wygrali od ośmiu lat! Mecz w sobotę o godz. 18. Zapraszamy do relacji minuta po minucie w portalu tvp.info. Tymczasem przypominamy, ku przestrodze, największe potknięcia naszej reprezentacji.
Sytuacja w tabeli grupy D eliminacji ME 2016 jest bardzo korzystna dla biało-czerwonych. Jesteśmy na półmetku zmagań liderem, z punktem przewagi nad Niemcami i Szkocją i trzema nad Irlandią.
Biorąc pod uwagę, że Irlandczycy zmierzą się ze Szkotami, będzie szansa, aby Polacy – w przypadku wygranej z Gruzinami – przynajmniej jednej z tych drużyn uciekli. Niemcom na pewno nie odskoczymy, bo oni grają z kolei na wyjeździe z Gibraltarem i można spodziewać się kanonady w wykonaniu naszych sąsiadów.
Kto awansuje?
Zwycięstwo podopiecznych Adama Nawałki na Narodowym pozwoliłoby też spokojniej oczekiwać decydujących starć w eliminacjach, które odbędą się jesienią. Przypomnijmy, że awans uzyskają dwie najlepsze drużyny z każdej grupy oraz jedna najlepsza z trzeciej lokaty. Inne zespoły z trzecich miejsc zagrają w barażach.
Ale niepokój może budzić przede wszystkim termin meczu Polska – Gruzja. Czerwiec od lat nie sprzyja naszym zawodnikom. W nogach mają z reguły cały trudny sezon, z tyłu głowy wykupione bilety na wakacje do ciepłych krajów, a tu trzeba jeszcze zmusić się na ten jeden, ostatni wysiłek. I to nie zawsze się udaje.
Ten ostatni raz
Ostatni raz w meczu o punkty wygraliśmy w czerwcu 2007 roku. A i wtedy triumf nie przyszedł łatwo. Podopieczni Holendra Leo Beenhakkera, którzy prowadzili w grupie A eliminacji Euro 2008, grali w upalnym Baku z Azerbejdżanem. Szybko stracili bramkę i do przerwy przegrywali.
– Przeżywaliśmy stres, ale na szczęście nie zgłupieliśmy. A trener podkreślał, że jak już wyrównamy, to potem pójdzie już dobrze – mówił po meczu Jacek Krzynówek, strzelec dwóch goli w azerskiej stolicy. Słynny Don Leo miał rację. Polacy czekali na wyrównującą bramkę ponad godzinę, ale jak już im się udało ją zdobyć, wbili potem jeszcze dwie i wygrali.
Powtórzyli tym samym wyczyn kadry Pawła Janasa, która niemal równo dwa lata wcześniej grała w Baku o punkty eliminacji MŚ 2006 i wygrała 3:0, robiąc spory krok do awansu.
Wpadka w Erewanie
Co ciekawe czarna seria zaczęła się już kilka dni po meczu w Baku, niedaleko Azerbejdżanu, bo w sąsiedniej Armenii. Choć to biało-czerwoni byli zdecydowanym faworytem starcia z Ormianami w Erywaniu, to jednak musieli przełknąć gorycz porażki 0:1.
Widać było, że nie starczyło sił na dwa z rzędu, toczone w upalnej aurze wyjazdowe spotkania. Rywale grali w tym meczu wyjątkowo zmobilizowani, a powód był niezwykły: ich selekcjoner, 61-letni Szkot Ian Porterfield, przegrywał powoli walkę z rakiem jelita grubego. Zawodnicy ogromnie chcieli wygrać, żeby sprawić mu choć trochę radości. Ich trener niestety nie doczekał końca eliminacji. Zmarł trzy miesiące później.
Pierwszy lot
Na uwagę zasługuje też fakt, jak z Baku do Erywaniu podróżowali Polacy. Okazało się, że ich przelot był pierwszym bezpośrednim między tymi dwoma zwaśnionymi krajami od 1991 roku! A wszystko udało się tylko dlatego, że samolot prezydencki pożyczył futbolistom Lech Kaczyński, więc lot miał status rządowy.
Przeżywaliśmy stres, ale na szczęście nie zgłupieliśmy.
Warto tu przypomnieć jeszcze jedną podróż naszej kadry do Armenii, również w czerwcu, tyle że 2001 roku. Podobnie jak sześć lat później, także wtedy Polacy lecieli tam jako liderzy grupy, tym razem eliminacji MŚ 2002. Kilka dni wcześniej odnieśli niezwykle cenne zwycięstwo w Cardiff – 2:1 z Walią i wszyscy liczyli na kolejne trzy punkty.
Krwawy mecz
Ale w Erywaniu skończyło się „tylko” remisem 1:1, choć to goście prowadzili. Potem jednak na boisku doszło do krwawej sieczki (i to dosłownie!). Ostra gra, rozbite nosy i głowy, przepychanki i pyskówki, uderzenia bez piłki. Atmosfera na murawie nie miała w sobie nic z ducha fair play, a belgijski arbiter zupełnie nie panował nad boiskowymi wydarzeniami. Arkadiusz Bąk po jednym ze starć z przeciwnikiem miał nawet kłopoty z sercem. Cud, że spotkanie w ogóle udało się dograć do końca. Ormianie kończyli mecz w ósemkę, po trzech czerwonych kartkach, a Polacy w dziesiątkę.
– Oni od samego początku atakowali nas niezwykle brutalnie – utyskiwał potem trener Jerzy Engel. Zarówno jednak jemu, jak i Beenhakkerowi sześć lat później, czerwcowe wpadki nie zaszkodziły, bo obaj mogli z piłkarzami świętować awans.
Co innego trener Waldemar Fornalik, który prowadził kadrę w eliminacjach MŚ 2014 i przyszło mu zmierzyć się w czerwcu w dalekim Kiszyniowie z Mołdawią. To były wyjątkowo nieudane eliminacje, które kibice niestety wciąż jeszcze mają świeżo w pamięci.
Papierowy faworyt
Do meczu z Mołdawianami biało-czerwoni przystępowali na dopiero trzecim miejscu w grupie, za Czarnogórą i Anglią, a tuż przed Ukrainą. Ale wydawało się, że z kim jak z kim, ale z tym rywalem reprezentacja powinna sobie poradzić, nawet na wyjeździe. Nic bardziej mylnego. Starcie ze 139 drużyną świata, według rankingu FIFA, skończyło się remisem 1:1 papierowego faworyta, co można było uznać za sensację, chociażby patrząc na skład Polaków: Robert Lewandowski, Jakub Błaszczykowski, Grzegorz Krychowiak, Artur Jędrzejczyk.
Oni od samego początku atakowali nas niezwykle brutalnie
Nawet tak doświadczeni zawodnicy nie potrafili przechylić szali na naszą stronę. – Takie wyniki bolą. Powinniśmy prowadzić do przerwy 4:0, niestety popełniliśmy głupi błąd w obronie i wszystko się posypało – mówił „Piłce Nożnej” Robert Lewandowski. A trener Fornalik mówił o… zbyt dużej presji. – Wszyscy wiedzieli, po jaki wynik lecimy do Kiszyniowa – podkreślał. Wstydliwy wynik poszedł w świat, a kadra mundial w Brazylii oglądała w telewizji.
Hiszpańskie lanie
Pamiętać też należy, że to właśnie w czerwcu kadra Franciszka Smudy rozegrała w 2010 roku pamiętny mecz towarzyski z Hiszpanią w Murcji. Tam również na boisku wystąpili Lewandowski i Błaszczykowski, ale oni dopiero budowali wtedy swoje pozycje w światowym futbolu. Skończyło się na pogromie 6:0, choć wynik mógłby być dwukrotnie wyższy. Villa, Iniesta, Xavi, Fabregas, Alonso, Puyol – ci piłkarze wyglądali przy naszych, jakby byli z innej planety. Okazało się, jak wiele dzieliło nas wtedy od mistrzów świata (Hiszpanie trzy tygodnie później zdobyli na mundialu w RPA złote medale).
A w XXI wieki Polacy grali też już czterokrotnie w wielkich turniejach piłkarskich (MŚ 2002, MŚ 2006, Euro 2008, Euro 2012), rozgrywanych w czerwcu i tam też nie odnieśli sukcesu, a mogli cieszyć się jedynie z pojedynczych wygranych, w meczach „o honor”.
Czekanie na wygraną
Znamienny jest fakt, że mimo aż sześciu prób, w tym trzech na własnych boiskach, wciąż nie doczekaliśmy się historycznego zwycięstwa na mistrzostwach Europy. W Austrii udało nam się raptem zremisować 1:1 z gospodarzami, a w Polsce przyszły pamiętne remisy z Grekami i Rosjanami, też po 1:1. Miejmy nadzieję, że kolejne trzy szanse nasi zawodnicy otrzymają za rok na francuskich boiskach. Aby tak się stało należy zrobić ważny krok w sobotę. I z Gruzją po prostu wygrać.