Moskwa zakłada koszulkę ze Stalinem. „Dlaczego w Polsce już nas nie lubicie?”
sobota,
25 lipca 2015
– W gości do nas przyjechałeś? – zagaduje mnie sprzedawczyni w obskurnym przejściu podziemnym niedaleko stacji metra Biblioteka im. Lenina w samym sercu Moskwy. – Przyjechałem z Polski na paradę – odpowiadam. Sympatyczna do tej pory twarz staje się smutna, naburmuszona i podejrzliwa. – Dlaczego wy JUŻ nas nie lubicie? – pyta z wyrzutem.
To trudne pytanie i szukając na nie odpowiedzi rozglądam się po przejściu podziemnym. Dochodzi 22.00. Kirgiski sprzątacz leniwie zamiata miotłą walające się puszki, papiery i butelki.
Na 70. rocznicę zwycięstwa w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej Moskwa błyszczała jak nigdy. I bez tego stolicę Rosji trudno jest poznać. Byłem tu ostatnio w 2004 r. i muszę przyznać, że miasto w ciągu ostatniej dekady wyraźnie wypiękniało. Jest bogato, dostojnie, imperialnie. Petrodolary, za które w ciągu ostatnich lat odradzała się rosyjska potęga, widać tu na każdym kroku.
Z ulic w centrum Moskwy „wymieciono” prawie cały bazar, który wcześniej szpecił rosyjską stolicę, szczelnie wypełniając wolną przestrzeń na chodnikach. Zlikwidowano kioski z piwem, a budki z azjatyckim czy tatarskim fast-foodem – czeburekami i szaurmą, czyli kebabem – zdobią teraz mniej reprezentacyjne regiony stolicy, a przynajmniej nie rzucają się w oczy. Kamienice w centrum pomalowane są świeżą farbą, a po chodnikach przemieszcza się kolorowy, dobrze ubrany tłum. Moskwa to jedna ze stolic świata i nie ma co do tego żadnych wątpliwości.
Awantura o „Nocne Wilki”
Tymczasem rozmowa ze sprzedawczynią z metra trwa w najlepsze. – Dlaczego Pani myśli, że was nie lubimy? – pytam. – W telewizji pokazywali, jak pomnika żołnierzom radzieckim nie chcieliście wybudować – mówi wzburzona.
Nie jestem w stanie przerwać jej słowotoku. Pełen wyrzutu i jadu monolog trwa prawie dwie minuty. Propagandyści, nazywani czasem propagandonami, zrobili kawał złej roboty. – W Polsce jest dużo przyzwoitych ludzi. W telewizji nie pokazują wszystkich – opowiadam zdecydowanie. – Wiem skąd przyszła wolność. Szkoda, że takich rocznic nie świętujemy razem, a historia dzieli nas, a nie łączy – dodaję pojednawczo. To kończy temat i trochę łagodzi sytuację, a sprzedawczyni zdobywa się nawet na lekko wymuszony uśmiech.
Do Moskwy przyjechałem zaraz po awanturze z Nocnymi Wilkami. Członków tego kontrowersyjnego klub motocyklowego nie wpuszczono wtedy do Polski. Nie spotkało się to ze zrozumieniem Rosjan, którzy zarzucali Polakom niewdzięczność. „K…, pop…y jest Wasz kraj. Z banderowców zrobiliście przyjaciół. Z motocyklistów – wrogów. Widziałam reportaż, jak ich nie wpuściliście na granicy” – pisała do mnie znajoma Białorusinka na Facebooku. Jej głos nie był odosobniony. Na wszelki wypadek postanowiłem więc kupić sobie wstążkę św. Jerzego. Setka wódki może nie wystarczyć do kamuflażu.
Mimo szczerych chęci nie udało mi się spotkać z motocyklistami ani z Nocnych Wilków ani z żadnej inne organizacji. Żenia, znajoma Rosjanka, która próbowała umówić dla mnie wywiady, była w szoku. – Odmówiło pięciu. To znaczy wszyscy – mówiła zdziwiona. – Odpowiadali, że Polakowi wywiadu nie udzielą, bo coś przekręci lub przekłamie – dodała.
„Mam nadzieję, że nasi nie wejdą”
– To wy macie problem – twierdzi Żenia, zarzucając Polakom rusofobię. Nie jest w tym odosobniona. Według sondażu przeprowadzonego przez Centrum Jurija Lewady 22 proc. Rosjan postrzega Polaków jako zapamiętałych wrogów ich kraju. W badaniu wyprzedzają nas tylko Amerykanie (73 proc.), Ukraińcy (37 proc.) oraz Łotysze i Litwini (25 proc.).
Żenię trudno posądzić o niechęć do Polski. Dziewczyna uczy się nawet polskiego i idzie jej to całkiem nieźle. W Moskwie czuć jednak nastrój oblężonej twierdzy. Wyolbrzymia się wtedy wady innych, ukrywając przy tym swoje słabości.
Żenia ma poważną zaletę – lubi pić whisky. Na ciąg dalszy naszej rozmowy umówiliśmy się – wraz z jej mężem i koleżanką Daszą – już u niej w mieszkaniu.
Początkowo rozmowa o polityce szła kiepsko. Z kolejnymi butelkami moi rozmówcy się otwierają. Tematem była Ukraina i udział Rosji w konflikcie. – Mam nadzieję, że nasi nie wejdą do Donbasu – mówi Oleg, mając na myśli pełnowymiarową kampanię wojenną przeciwko Ukrainie. Choć Kreml oficjalnie nie przyznał się do działań militarnych w Donbasie, to nikt na serio nie wierzy w to, że na wschodzie Ukrainy walczą górnicy i traktorzyści.
– Boję się eskalacji konfliktu. Nie chcę wojny – podkreśla Oleg, u którego nie czuję ani szczególnego patriotycznego uniesienia ani ochoty do „ćwiczeń” z kałasznikowem.
Święto ze wstęgą św. Jerzego
Mimo późnej pory w Moskwie trwały próby przed paradą. Wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. Na ulice wyszło też więcej niż zwykle policjantów i OMON-u. Robotnicy stawiają stelaże koncertowych scen.
Moskwa zamieniała się w twierdzę. Wyłączane z ruchu były stacje metra, a miasto grodziły zasieki z barierek. Na ulicach dominowały pomarańczowo-czarne kolory – barwy wstążki św. Jerzego.
– Wstążka jest już zwykłym brandem. Pamiętam, jak w restauracji kolega dostał rachunek w czarno-pomarańczowych barwach – mówi Oleg, nieco zdegustowany „oprawą” święta.
Wstążka św. Jerzego [gieorgijewskaja lentoczka – przyp. red.] była pomyślana jako symbol zwycięstwa nad faszyzmem i hołd dla poległych w boju. Podczas majowego święta była sprzedawana prawie na każdej stacji metra i cieszyła się sporym wzięciem. Podobnie jak patriotyczna odzież. Wśród dziewczyn hitem były czapki-pilotki, dzieci chodziły z kolei w replikach mundurów z II wojny światowej.
Za rządów Władimira Putina Dzień Zwycięstwa stał się głównym świętem państwowym. Z jednej strony przypomina ono imperialną przeszłość kraju, z drugiej jest instrumentem rehabilitacji reżimu radzieckiego i jego największych zbrodniarzy m.in. Józefa Stalina.
Stalin uśmiecha się z koszulki
Generalissimus po cichu wydobył się z mroków historii. Jest na plakatach, książkach i koszulkach. T-shirty z wąsatym Gruzinem, głównie w mundurze marszałka, można kupić nie tylko w niszowych sklepikach partii komunistycznej, ale w licencjonowanych sklepach na stołecznym Arbacie. Józef Stalin, podobnie jak sierp i młot, z powrotem zadomowił się w rosyjskim krajobrazie.
– Dlaczego sprzedajcie tyle książek ze Stalinem. Innych zabrakło? – zagadałem ulicznego straganiarza. Historia II wojny i książki o dyktatorze bezapelacyjnie dominowały na tym ulicznym targowisku. – Rocznica, wiadomo – odpowiedział życzliwie sprzedawca, który rozłożył swój kramik na murku niedaleko Kuźnickiego Prospektu. – Poza tym Stalin to ojciec zwycięstwa – dodał po chwili.
Nowa literatura o Józefie Stalinie usprawiedliwia jego niezliczone zbrodnie. „Może i był dyktatorem, ale też ojcem zwycięstwa…” – zdają się mówić tytuły. Nie mówi się o tym, że miliony ofiar to skutki jego błędnych decyzji politycznych i wojskowych. To m.in. przez słynny rozkaz nr. 227 („Ani kroku do tyłu”), na każdy metr między Moskwą a Berlinem przypada 14 zabitych czerwonoarmistów.
Książka dla Schetyny
– A Ty do nas z „bratniej” Polski skąd przyjechałeś? – zagaduje złośliwie sprzedawca. – Dam Ci zniżkę na podręcznik do historii dla Grzegorza Schetyny – mówi.
Niefortunna wypowiedź naszego ministra spraw zagranicznych ze stycznia tego roku odbiła się w Rosji szerokim echem. Wynikało z niej, że to Ukraińcy wyzwolili obóz oświęcimski. Za Schetynę przyjedzie mi jeszcze wiele razy „przepraszać”. Dla Rosjan odbieranie im zasług w wyzwoleniu Auschwitz i zapisywanie ich na konto Ukraińców to siarczysty policzek i historyczna ignorancja. Trudno im to zrozumieć i przyjąć do wiadomości.
– Czy wiesz, że podczas wyzwalania Polski zginęło pół miliona Rosjan? Dlaczego wy Polacy tak łatwo o tym zapominacie? – pyta. – A pakt Ribbentrop-Mołotow? – odpowiadam. – Eeee… – macha z rezygnacją ręką. – To było zagranie taktyczne. Rosja szykowała się do wojny z Hitlerem i chciała odsunąć linię frontu – próbuje mnie przekonać.
Na koniec sprzedawca pokazał mi album władców Rosji. Na okładce Stalina co prawda nie ma. Jest za to Putin, który stoi obok Piotr Wielkiego i Katarzyny. Car wrócił.
Mimo nieco rozbieżnych opinii o historii żegnamy się w przyjaźni.
50 twarzy Putina
W czarnych okularach, na koniu czy niedźwiedziu. Do wyboru, do koloru. Prezydent Rosji na koszulkach ma dziesiątki wcieleń. Ze wszystkich bije jednak niezwykła aura witalności, siły i zwycięstwa. Koszulki można kupić na licznych w Moskwie sklepach z pamiątkami, ulicznych straganach, a nawet w eleganckich butikach. Jeden z nich otworzyli nawet na Twerskiej – reprezentacyjnej ulicy prowadzącej do pl. Czerwonego. W pustym dużym pomieszczeniu, kosztującym pewnie niemałą fortunę, jest do wyboru kilkanaście różnych t-shirtów. Putin jest brandem i ikoną pop kultury.
Trzeba jednak przyznać, że w Moskwie nie widziałem prawie nikogo, kto nosiłby je na sobie. – Jest to głównie „towar” na prezent – mówią zgodnie Rosjanie, z którymi rozmawiałem. Putin z koszulek „puszcza też oko” do aktualnych wydarzeń politycznych. Jest przedstawiany jako „najbardziej zielony” z zielonych ludzików zwanych po rosyjsku wierzliwymi [uprzejmymi - przyp. red.] ludźmi. To oni w marcu 2014 anektowali należący do Ukrainy Krym i przyłączyli go do Rosji.
„Krym nasz, a nam kryszka”
– To była głupota – Igor jest wyraźnie poruszony, kiedy rozmawia o Krymie. Zgadzają się z nim niemal wszyscy uczestnicy biesiady. Zostałem zaproszony do domu moskiewskiej inteligencji – liberalnej i antykremlowskiej. W kieliszkach „Jewrejski standard”. Na stole wykwintna kolacja.
Mieszkanie znajduje się w samym centrum Moskwy, w pobliżu Łubianki. – Dobrze, że nie mamy chociaż okien na KGB – żartuje gospodyni, zdradzając przy okazji stosunek do obecnej władzy. Widok wielkiego czarnego gmaszyska na Łubiance nie nastraja optymistycznie niezależnie od aktualnych poglądów. A te są zdecydowanie antyputinowskie, bez grama „krymnaszyzmu”.
– To biezpiedieł – mówi Igor o nowych rosyjskich rządach na Krymie. W opisie rzeczywistości pomaga błatny język, czyli popularny w Rosji kryminalny slang. Biezpiedieł – to sytuacja, w której nie obowiązuje ani państwowe, ani bandyckie prawo. – Coś takiego było u nas w początku lat 90. – dodaje.
Z niepokojem obserwują też narastające w kraju patriotyczne uniesienie.
– Krym nasz, a nam krysz [kryszka, dach – przyp. red.] – mówią rozkładając ręce. Nasi rozmówcy narzekają na stale pogarszającą się atmosferę w pracy i powszechne, narodowe „upojenie” przyłączaniem Krymu. – Dumne z aneksji stały się osoby, których wcześniej o to nie podejrzewałem. Byli z nami nawet na pl. Błotnym [na antyputinowskich protestach – przyp. red.] – mówi.
Ukraińców się jednak nie lubi i im nie dowierza.
Mimo antyimperialistycznego tonu czuć odrobinę protekcjonalny i lekceważący stosunek do Kijowa i poczynań nowych władz. – Pamiętam jak w 1954 r. Chruszczow podarował Krym Ukrainie – mówi pochodząca z Woroneża prawie 80-letnia nestorka rodu, matematyczka i poetka. – Nikt wtedy nie rozumiał tego posunięcia: Tym chachłom [pogardliwe określenie Ukraińców – przyp. red.] Krym oddaliśmy, kto by pomyślał – wspominała.
Krym, dla większości Rosjan, nigdy się nie kojarzył z Ukrainą. – To była nasza ziemia – mówią praktycznie wszyscy, z którymi rozmawiałem. To miejsce odpoczynku carów i sekretarzy, ciepły i słoneczny zakątek w mroźniej i ponurej Rosji.
„Most Niemcowa”
Ta zbrodnia wstrząsnęła Rosją. Pod murami Kremla w lutym tego roku zastrzelono byłego premiera i opozycjonistę Borysa Niemcowa. Strzały padły na moście Bolszym Moskworeckim. Teraz w tym miejscu ciągle palą się znicze, a mieszkańcy stolicy przynoszą kwiaty. Wielu opozycjonistów most, na którym zginął Borys Niemcow nazwała jego imieniem.
To tu jak nigdzie indziej widać wyraźnie, że w Moskwie istnieją dwie Rosje. Liberalna, otwarta na świat jest obecnie w odwrocie. Triumfuje zaś imperialna, tęskniąca za dawną chwałą i potęgą. Dla przedstawicieli każdej z tych dwóch różnych Rosji nazwa mostu jest inna.
– Moją Rosję w ostatnim czasie chwyciła za gardło inna Rosja – pisze wprost Wiktor Jerofiejew, znany rosyjski pisarz. Jego zdaniem obecnie „dominują ciągoty imperialne i środki dla ich realizacji: czołgi, bomby jądrowe, wojsko, zielone ludziki i propagandziści”. I rzeczywiście. Poparcie dla rosyjskich władz i prowadzonej przez nich polityki jest wielkie. Naród kocha swojego przywódcę i jest dumny z Władimira Putina. Według badań centrum Lewady to prawie 90 proc. Rosjan.
Jest jednak te 10 proc., które wierzy w co innego. Druga Rosja.