Janusz Panasewicz: Mam z dzieciakami niełatwe rozmowy
sobota,
26 września 2015
„Proszę nie palić i nie pić alkoholu, słuchać fajnej muzyki, być pogodnym i patrzeć przed siebie” – takie rady szykuje swoim dzieciom na 18 urodziny Janusz Panasewicz. Lider zespołu Lady Pank opowiada też o swoim aktorskim marzeniu i nowej płycie.
Wydana w czerwcu płyta „Akustycznie” znalazła się w zestawieniach najlepiej sprzedających się w ostatnich miesiącach albumów. Okazuje się, że Lady Pank jest damą dojrzałą, ciągle nie pozbawioną uroku.
Całe szczęście. Ta płyta jest takim podsumowaniem naszej jesienno-wiosennej trasy koncertowej. Nie mieliśmy w zamiarze jej wydawania. Parę lat temu ukazał się inny album live – „Symfonicznie”, nagrany z orkiestrą, ale stwierdziliśmy, że warto, bo miejsca były wyjątkowo fajne. Graliśmy w teatrach, niedużych salach do tysiąca osób, gdzie ludzie siedzieli. Wytworzyła się fajna atmosfera. Stwierdziliśmy, że warto byłoby to zarejestrować. Nagraliśmy cztery czy pięć koncertów. Pozostała tylko kwesta wyboru, które utwory znajdą się na płycie. To jest także taki prezent dla naszych fanów.
Które utwory w wersji akustycznej podobają ci się najbardziej?
Bardzo fajnie zagrana jest „Sztuka latania”, „Marchewkowe pole”, „Zawsze tam, gdzie Ty”. Za każdym razem śpiewałem i graliśmy trochę inaczej, więc nie było tak łatwo, żeby wybrać tę najlepszą wersję.
W latach 80. myślałeś, że kariera potoczy się tak, iż wystąpisz w filharmonii czy w teatrze?
Ależ skąd, teraz dostaję czasami na portalu społecznościowym od kolegów i znajomych jakieś zdjęcia, gdzie zaczynałem na Muzykoramie w Giżycku. Mnóstwo ludzi to ogląda. To było chyba w 1978 roku, jeszcze przed Lady Pank. Jak patrzę na ten sprzęt… Gdy sobie przypominam takie rzeczy, doskonale wiem, że nigdy nie myślałem, iż będę robił coś takiego. Oczywiście marzyłem w jakiś sposób. Zakładałem zespoły na Mazurach, grałem sporo koncertów. Był taki mętlik twórczy w Ełku czy Olecku skąd pochodzę, ale nikt nie myślał o tym, że to zdobędzie szerszą popularność. Warszawa i to wszystko było za daleko.
Szczerze mówiąc, nawet początki Lady Pank czyli rok 1982-83, to okres kiedy graliśmy tak dużo koncertów i w takim rozpędzie, że nikt nie przypuszczał, iż zostaniemy na scenie 30 lat czy więcej. Wyglądało to tak – jest fajnie, jesteśmy młodzi, bawimy się dobrze, a któregoś dnia to się skończy. Tymczasem to się nie kończy. Stało się zawodem, ale w dalszym ciągu przyjemnością dla wszystkich nas i dla ludzi, którzy chcą przychodzić na koncerty. To jest najważniejsze.
Pracujecie nad nową płytą?
Zostanie wydana w przyszłym roku. Ukaże się na wiosnę. W zasadzie materiał już jest. Janek Borysewicz komponuje wszystkie piosenki. Jest w doskonałej formie. Słuchaliśmy tych numerów. Trzeba trochę posiedzieć i popracować. Pewnie w tym jeszcze w tym roku wejdziemy do studia i będziemy ją nagrywać.
Zapowiadają się jakieś niespodzianki w brzmieniu?
Takie rzeczy wychodzą, jak to się mówi, w praniu czyli w studio. Bywały przypadki, że robiliśmy lata temu jakieś rzeczy z techno, ale to była zabawa. Wykorzystaliśmy wtedy stary materiał. Wzięliśmy młodego człowieka, który zrobił inne aranżacje po swojemu. My nie szukamy. Obserwujemy ludzi. Oni są przyzwyczajeni do tego, jak długo gramy i naszego brzmienia, a także sposobu bycia. Trudno to zmieniać, chociaż nie wykluczam różnych dziwnych rzeczy, które studio za sobą niesie, bo nagle ktoś wpada na jakiś pomysł, żeby na przykład nie chórek a zagrała trąba. Tego nie można wykluczyć.
Pierwszy wywiad Kazika Staszewskiego z synem.
zobacz więcej
Jeśli chodzi o teksty zapowiada się jakiś wątek przewodni?
Trudno mi w tej chwili powiedzieć. Zaproponowaliśmy współpracę Andrzejowi Mogielnickiemu. Być może napisze parę piosenek, ja dorzucę kilka swoich, jest szansa, że dołączy do nas ktoś inny. Nie chcemy się zasklepiać, żeby jeden facet siedział i wymyślał od początku do końca. Raczej zrobimy sobie taki triumwirat. Usiądziemy przy tym w trzy osoby. Jak to w przypadku Andrzeja, pewnie będzie dużo rzeczy społecznych. U nas tekst jest bardzo ważny. Myślę więc, że będą dotyczyć nas i tego co dzieje się dookoła. Zawsze Lady Pank taki był.
Jest taka teoria z przymrużeniem oka, że mężczyzna dojrzewa w wieku 35 lat. To kiedy artystycznie dojrzałość osiąga muzyk?
To zależy. Zawsze wiadomo, że jak nagrasz pierwszą płytę, zwłaszcza dobrą, z drugą jest bardzo trudno. Pojawia się napinka. Ludzie mają już jakąś skalę i porównują. Rosną oczekiwania, żeby się do tego dostosować i sprostać. Trzeba dużo pracować, słuchać przede wszystkim, rozwijać się, żeby być na rynku. Trudno mi powiedzieć w jakim wieku dojrzewa muzyk. Pewnie muzycznie i tekstowo dojrzewamy całe życie, ze względu na to, jak się zmienia wszystko wokół nas. Dojrzewając, dojrzewa w nas tekst i muzyka.
Gdybyś mógł dać tylko jedną radę swoim dzieciom, bliźniakom na osiemnaste urodziny?
Proszę nie palić i nie pić alkoholu, już nie mówię o rzeczach kompletnie beznadziejnych. Nieee… Żeby słuchali fajnej muzyki i byli pogodni, patrzyli przed siebie.
Czy jest cokolwiek, co może w zachowaniu dzisiejszej młodzieży szokować takiego doświadczonego rockmana?
Może nie szokuje, ale trochę mnie dziwi, że coraz więcej ludzi jest słabo oczytanych. Widzę to czasami na przykład na portalach społecznościowych, jak się do siebie zwracają, jakiego używają słownictwa. I wcale nie mówię tu o jakimś nowoczesnym, którego ja nie rozumiem. Nie, to w zwyczajnych zdaniach mówią skrótami, które brzmią niefajnie. Może tak tylko mi się wydaje. Myślę, że to nie tylko dotyczy Polski, ale i całego świata. Przypominam sobie czasy swojej bardzo wczesnej młodości, gdzie ludzie, wśród których się obracałem, zwracali bardzo uwagę na język, sposób mówienia i pisania. Po prostu to było ważne. Teraz zauważam, że zeszło na dalszy plan.
Spodziewasz się, że w pewnym momencie dzieci zaczną dorastać i rzucą: „tato, ale przecież rock ‘n’ roll”.
Nie mam nic przeciwko temu. Uważam, że to jest fajne. Wiem, że dzieciaki będą dorastały i już w tej chwili mam rozmowy, które nie są łatwe. Wszystko jest rock ‘n’ roll, ale dobrze mieć oczy otwarte i widzieć, co się dzieje.
Przyłapałeś już bliźniaki na słuchaniu takiej muzyki, że aż złapałeś się za głowę?
Sięgają po różną muzykę. Zwróciłem uwagę, że przynoszą także ze szkoły. Pewnego dnia w domu oglądałem na DVD dużą składankę zespołu Foo Fighters z koncertami z różnych miejsc z wieloma muzykami. Dzieciaki gdzieś się bawiły, czymś zajmowały. Myślałem, iż nie zwracają na to uwagi, a jednak mają słuch i wrażliwość. Gdy zapytałem, czy nie pojechalibyśmy późną jesienią do Krakowa, bo gra Foo Fighters, od razu przypomniały, że wiedzą o kogo chodzi. Zaskoczyły mnie. Mam zamiar zabrać je, żeby sobie popatrzyły jak wygląda taka poważna produkcja.
Nie wiem czego będą słuchały w przyszłości, ale widzę, że się interesują. Zwracają uwagę na to, co się podoba, a co nie. Słuchają także Lady Pank. Zabrałem je niedawno na bardzo duży koncert zespołu. Do tego są przyzwyczajone. Muzyki najczęściej słuchają w aucie. Gdy ja mam jakieś nowe piosenki i śpiewam sobie jeszcze bez tekstu, samą melodię, pytają: „a kto to skomponował, a o czym to będzie?”. O muzyce dużo się w domu rozmawia. Widzą, że ja i Ewa tym żyjemy. Kwestią jest, co sobie wybiorą w przyszłości. To już ich sprawa.
Podobno gitary już mają…
Dostały dwie takie same od Janka Borysewicza. Patrzą ostatnio i mówią: „wujek może by tak ewentualnie wzmacniacz, bo co my na tych gitarach elektrycznych będziemy grali?”. Janek zapewnił, że pomyśli i niedługo go dostarczy. Na co Ewa: „stop, jeszcze w domu wzmacniacze!”. Trzeba będzie im poszukać miejsca, jeśli będą chciały grać.
Wiemy, że uwielbiasz sztukę filmową. Widziałeś dokument o Amy Winehouse?
Dwa filmy zapadły mi ostatnio w pamięć. Jednym był „Idol” z Alem Pacino. Fabuła świetna, fenomenalny aktor. Trochę siebie szukałem w tej historii. Facet po latach, po przeżyciach, wychodzi na scenę, gdzie jego fani to starsze babcie, które siedzą sobie i gryzą jakieś okruszki. On mówi: „Boże! To ja gram dla nich?”. Patrząc na to śmiałem się, trochę chyba uroniłem łezkę. Jeśli chodzi o „Amy”, bardzo interesowałem się tą artystką. Właściwie wszystko wiedziałem, poza kilkoma rzeczami, mimo że film jest dość długi.
Odnoszę trochę wrażenie, że ten dokument został tak rzucony – wy co nie widzieliście, macie pogryźcie, popatrzcie jak się rozwijała i jak skończyła. Nie lubię takiego rzucania na pastwę. Dużo słyszałem o skandalach i rzeczach, które dotyczyły Amy, ale nie wiedziałem, że prowadzący poważne talk show w Stanach Zjednoczonych czy Anglii, traktowali ją tak z góry. Gdy noga jej się powinęła, nie zostawiali na niej suchej nitki. Mówię o dziennikarzach, bardzo znanych, takich jak Jay Leno, którzy pozwalali sobie mówić niefajne rzeczy. Bardzo mi się to nie podobało. Film był dopełnieniem tego, co media z nią zrobiły.
Na artyście oglądanie takiego dokumentu wywołuje dodatkowe wrażenie.
Oczywiście, że tak. Sam jesteś na scenie. Patrzysz, jakbyś się zachował w różnych sytuacjach. Kto składał ci podobne propozycje. Oczywiście zachowując wszelaką skalę porównań. Gdzie jestem ja ze swoim zespołem, gdzie była popularna na całym świecie Winehouse. Szkoda jej. Zaśpiewała dosyć smutne, ale przepiękne piosenki. Nie wiem, czy nie lepiej dla niej byłoby zostać przy trudniejszym jazzie, gdzieś w małych salkach klubowych. Pewnie żyłaby do dzisiaj i spokojnie się z tego utrzymywała. Byłaby wielką wokalistką. Śpiewała jak Billie Holiday, coś niesamowitego. Ktoś jednak namówił ją na zrobienie bardziej popowych numerów. Pozostaje jeszcze kwestia jej chłopaka i tatusia, który też nie jest ciekawą postacią.
Występowałeś już w filmach. Czy jest taki bohater, jeśli chodzi o kulturę, sztukę lub postać historyczną, w którego bez względu na podobieństwo fizyczne chciałbyś się wcielić?
Zawsze myślałem o tym, jakbym sobie poradził z zagraniem pana Kowalskiego z „Tramwaju zwanego pożądaniem” według scenariusza Tennessee Williamsa. Marlon Brando zagrał tę rolę genialnie. Może dałbym radę? To są moje takie marzenia.
Krzysztof „Grabaż” Grabowski, lider Strachów na Lachy i reaktywowanej Pidżamy Porno, opowiada m.in. o scenicznym jubileuszu, jakie covery urzekły go najbardziej i dlaczego odrzucił propozycje zorganizowania własnego festiwalu.
zobacz więcej
Kibicujesz polskim klubom w europejskich pucharach. Jak to jest, że Bułgaria, Ukraina czy Słowenia mają swoich reprezentantów w ostatnich latach w Lidze Mistrzów, a my od blisko dwudziestu lat nie dostaliśmy się do piłkarskiego raju? Czy na polskie kluby została rzucona jakaś „klątwa”?
Nie umiem wytłumaczyć do dzisiaj na czym to polega, że na przykład czeskie kluby, które wcale nie są bogatsze od Lecha Poznań, Wisły Kraków czy Legii Warszawa mają lepsze wyniki. Nie wiem czy to jest charakter naszych piłkarzy? A może to kompleks, że tyle lat nie wchodzimy? Problem prawdopodobnie siedzi w głowach. Obserwuję mecze czeskich drużyn, wychodzą na boisko i jest w porządku, bez kompleksów. My natomiast mamy stadiony i tradycje, a drużyny nie grają. Nie wiem, co z tym zrobić. Nie zanosi się specjalnie, żeby to się zmieniło. W ubiegłym roku, jak Legia była blisko, to przyszedł pech i została zdyskwalifikowana za nieuprawnionego zawodnika. Coś tu nie działa. Jest coś amatorskiego w tym zawodowstwie.