Rogucki: Pokolenie trzydziestolatków jest po prostu stracone
niedziela,
22 listopada 2015
Ten potencjał bólu, niespełnienia, frajerstwa, które przejawia się w każdej dyscyplinie, jakiej człowiek z mojego pokolenia, by się nie podjął, powoduje ogromne napięcia. Prowadzą one na życiowe manowce albo budzą pokusę granicznych decyzji, czasami kompletnie zwyrodniałych – mówi Piotr Rogucki. Lider zespołu Coma, tym razem w indywidualnym projekcie „J.P.Śliwa”, muzyką zilustrował sztukę teatralną. W dramacie kreśli m.in. obraz pokolenia polskiej transformacji lat 90.
Rozmowę z Piotrem Roguckim przeprowadziliśmy przed dramatycznymi wydarzeniami w Paryżu, gdzie ofiarami zamachów padło ponad 100 osób. Dramat „J.P. Śliwa” ukazał się w październiku.
„Nałożono na mnie imię po wielkim Polaku, powołując do wielkich czynów, których nigdy nie dokonałem” – tak charakteryzuje się Jan Paweł Śliwa w twojej sztuce.
J.P. Śliwa ma 37 lat, czyli tyle samo co ja. Pokolenie JP II jest trochę młodsze, ale ja sam czuję, iż do niego należę przez to, że papież Polak towarzyszył mi w całym młodym życiu. Miałem nawet mieć komunię udzielaną przez Jana Pawła II na lotnisku Łódź-Lublinek. Ostatecznie to się nie udało. Byłem takim pierwszym wzorcem Śliwy, oczywiście to bardzo ogólna postać, nie zawiera w sobie tak charakterystycznych cech, jakie ja osobiście noszę, ale jest próbą ujęcia w dramacie obrazu całego pokolenia. Ono jest po prostu uznane za stracone i tak zostało nazywane, mówię o głównej tendencji, są jednostki które znalazły swoje miejsce.
Śliwa jest teatrologiem. Pracuje jako hydraulik i podkreśla, że to zajęcie jest tymczasowe.
Studiując ambitne kierunki, jak teatrologia czy polonistyka, ostatecznie okazuje się, że zostajesz uznany za frajera. Będąc harcerzem w przeszłości, jesteś uważany za frajera. Ucząc się zawodu, jakim jest hydraulik, czy elektryk w moim przypadku, okazuje się, że po pięciu latach szkoły średniej, jesteś uważany za frajera, bo nikt już nie naprawia pralek. Hydraulik jest może fajnym zawodem, ale nie w Polsce. Tutaj uważa się go za klasę niższą. Polacy dodatkowo obciążeni są zmianą ustrojową, która nastąpiła na przełomie lat 80 i 90. Moim zdaniem, ona jeszcze się nie zakończyła. Skończył się ten bolesny czas, kiedy byliśmy kodowani na prawowitych członków państwa socjalistycznego. Wtedy okazało się, że był zmarnowany. Ucząc się rosyjskiego w szkole podstawowej, nie miałem możliwości kontynuacji. Nauka tego języka, zaraz po 1989 roku, była frajerstwem.
„Trzeba na nowo stworzyć podział, ludzie muszą się mieć do czegoś odnieść, więc potrzebna nam jest ofiara!” – zapowiada Śliwa w formie wideobloga. Chce stworzyć „nowy, lepszy ład” i dokonać zamachu.
Ten potencjał bólu, niespełnienia, frajerstwa, które przejawia się w każdej dyscyplinie, jakiej człowiek z mojego pokolenia, by się nie podjął, powoduje ogromne napięcia. Prowadzą one na życiowe manowce albo budzą pokusę granicznych decyzji, czasami kompletnie zwyrodniałych.
Z tego pokolenia pochodzą ludzie, którzy zaciągają się w szeregi bojówek islamskich ISIS. Mówią płynną angielszczyzną. Z imieniem Boga na ustach zabijają kumpli z tego samego kraju. W Państwie Islamskim czują się potrzebni. Zostali zapomniani przez swoje narody.
To w tym pokoleniu wychowały się takie kreatury jak Anders Breivik. Z tych frustracji wynika chęć pokazania tego, że nie zostaliśmy zauważeni, ale chcemy w ostatnim rzucie na taśmę pokazać, że jesteśmy ważni. Zauważycie nas w ten, albo inny sposób. Rozwarstwienie ekonomiczne potęguje tę sytuację. Śliwa ma cały czas ambicje, natomiast nie ma siły, żeby je realizować. Jedyna ambicja, która w nim drzemie to desperacki niemoralny czyn wyjścia poza kontekst etyki, w której duchu był wychowywany i popełnienia zamachu w metrze.
„Proszę nie palić i nie pić alkoholu, słuchać fajnej muzyki, być pogodnym i patrzeć przed siebie” – takie rady szykuje swoim dzieciom na 18 urodziny lider zespołu Lady Pank.
zobacz więcej
Z jednej strony mamy bardzo radykalne postawy, z drugiej w piosence „Dobrze”… wybrzmiewa tekst o marazmie 30-latka. „A galaktyki i inne chłopaki. Sobie suną przez przestrzeń. Ja nie umiem się pchać w takim tempie. I w ogóle nie chcę. Czeka mnie czekanie. Czeka mnie czekanie na cud”.
Frustracja tego pokolenia jest także poddaniem się i czekaniem na cud. „Dobrze będzie” – to ostatnie słowa głównego bohatera przed dokonaniem rozpaczliwych czynów. Pociesza się. Ludzie naprawdę nie wymagają tego, żeby być superbogatymi i kupować sobie jachty. Wielkim problemem jest to, że ich praca jest niedoceniona. Ich wysiłek został zagrożony przez to, że nikt im za tę pracę nie dziękuje.
„J.P.Śliwa” to sztuka skierowana do trzydziestolatków?
Niekoniecznie. W tej pracy chciałem ująć ogólnie kondycję społeczną w dobie pędu cywilizacyjnego na przykładzie tego pokolenia. Uczestniczymy w nim wszyscy, szczególnie ci, którzy żyją w wielkim mieście. Jest nagonka na wartości, które kiedyś napędzały nas. Jeszcze kilkanaście lat temu nie mieliśmy z tym żadnego problemu.
Nagle wiara katolicka, jest tą, której należy się wstydzić, mimo, że kształtowała nasz kraj przez tyle lat. Ostatnio spotyka się z niezbyt życzliwym przyjęciem w społeczeństwie i mediach. Towarzyszy jej niezbyt życzliwa dyskusja, a przecież to jest kultura, która budowała całą Europę. Jak można tak szybko o tym zapomnieć, koncentrując się tylko na tych negatywnych rzeczach?
Próbuję w ogólny sposób mówić o zagrożeniach, jakie niesie za sobą konsumpcyjna cywilizacja kapitalizmu, przyspieszona rozwojem technologicznym. Nie chcę oceniać, tylko pokazać to, co poprzez uczestniczenie w tym ślepym pędzie, można niechcący utracić. Wychodzę z założenia, że człowiek, jako istota nie składa się wyłącznie z potrzeb zaspokajania codzienności. Jednak posiadamy – jako gatunek – wymiar emocjonalny i duchowy, odnoszący nas do rzeczy takich jak uniwersalna moralność, już nie mówię religia. Przedstawiam sytuację, w której chęć sprostania swoim własnym oczekiwaniom, napędzanym przez współczesny świat, doprowadza do zaburzenia kontaktu z samym sobą, a tym samym poczucia życia w wiecznym niespełnieniu.
Człowiek zaspokoi potrzeby, kiedy pozna samego siebie i zgodzi się na to, żeby zrobić krok wstecz. Uspokoi się poprzez wzięcie głębokiego oddechu. Myślę, że taki trend już na świecie zaczyna dominować. Nie jest źle, ale nadal istnieje zagrożenie. Ci ludzie, którzy postanowili zrobić krok do tyłu i spokojnie realizować swoje plany, bez rozgłosu, bez wyścigu i przepychania się, nie mają za bardzo głosu w ogólnej dyskusji na temat tego, dokąd zmierza świat.
Postać Andrespola w sztuce została określona mianem „typowego Polaka”…
Andrespol, a więc gościu prawdopodobnie o wyglądzie „karka”, czyli człowieka, który uprawia sporty siłowe, przerzucając metal na siłowni. Nie ma ambicji intelektualnych, ani zamiaru zapuszczenia dobrze przystrzyżonej brody. Godzi się z wykonywaną pracą hydraulika. Okazuje się, że on jest jedną z niewielu pozytywnych postaci w tym dramacie. Nosi w sobie, być może wynikającą z jego lekkiego ograniczenia intelektualnego, zgodę na rzeczywistość, w której uczestniczy. W niej nigdy nie będzie gwiazdą. Czy to nie jest właśnie kierunek, w którym warto byłoby spojrzeć?
Z takich ludzi zazwyczaj się szydzi. Nie mają ambicji zdobywania stanowisk kierowniczych. Na co dzień, z perspektywy rozwoju, w którym zmierza prędki świat wielkich miast, są uważani za słabsze jednostki. Niekombinujący, odpowiadający prostym skojarzeniem na proste skojarzenie. Czy to nie w ich postępowaniu i sposobie życia jest siła, która nasz naród i ten świat trzyma w jakiejś wspólnocie? Siła prostoty i bezpośredniości ludu.
Artyści nie korzystają ze służby zdrowia. Według nich są niepowtarzalnym przypadkiem, który nie mieści się w żadnych ramach – drwi z kolegów lekarz neurolog i lider zespołu Elektryczne Gitary.
zobacz więcej
Dlaczego posłużyłeś się akurat słowem Andrespol?
To jest nazwa miejscowości pod Łodzią, natomiast kiedy zastanawiałem się nad znaczeniem tego słowa, to w języku angielskim brzmi bardzo zabawnie. Przetłumaczyłem je sobie „undress... Pole”, czyli „rozebrany z dresu Polak”, albo „oddresiony Polak”. Coś w tym stylu. To ma związek z postrzeganiem naszych rodaków na Zachodzie. To byli ci ludzie, którzy z Polski wyemigrowali w większości w dresach. Dopiero później, próbując się asymilować, zaczęli wyglądać i żyć trochę inaczej. Mam do czynienia z tymi ludźmi, bo systematycznie wyjeżdżamy z zespołem na trasy koncertowe po Anglii.
Rozmawiam z nimi. Widzę jak się zmieniają, co ich boli. Jaki mają żal do naszego kraju. Nie chcą wracać. Próbują sobie ułożyć tam życie, ale wcale nie jest łatwiej. Okazuje się, że to tylko teoretycznie była łatwa kasa i szybszy start. Wielu z nich nie potrafiło sobie znaleźć miejsca. Takie społeczeństwo wyrwane z kontekstu, żyjące w zawieszeniu. Bardziej czują się jednak docenieni tam, niż w Polsce.
Płyta J.P. Śliwa jako ilustracja do dramatu, to taka próba przemycenia sztuki wyższej pod strzechy?
Takich ambicji nie mam, żeby próbować przemycać wzajemnie napędzające się gatunki. Jednak przyznam szczerze, że zastanawiałem się czy na przykład wymiar komercyjny, jaki niesie za sobą format piosenki, nie jest dobrym medium do tego, żeby właśnie skierować uwagę odbiorców ku zagadnieniom, które dla mnie były ważne. W stronę prawdziwych dzieł.
W kierunku potencjału, który niesie ze sobą sztuka wysoka. Jest on dostępny szerszej publiczności tylko wtedy, kiedy sama zechce w tamtym kierunku dążyć.
Kiedy zobaczymy Śliwę na scenie?
Wydałem ten dramat razem z płytą, będąc rozpoznawanym bardziej jako muzyk. Chciałbym, żeby Śliwa miał dwie odsłony. W wersji koncertu fabularnego, opartego na scenariuszu, ale z dominującym elementem rytmu i muzyki, pojawiałby się na na scenach klubów. Z drugiej strony dążymy do tego, żeby stworzyć potencjalną możliwość wystawienia Śliwy w instytucjonalnym teatrze i takie perspektywy się pojawiają, natomiast jest to najwcześniej druga część przyszłego roku.
Kompozytor, uważany za pioniera muzyki elektronicznej, opowiada o swoich inspiracjach i frustracji.
zobacz więcej
W warstwie muzycznej kierujesz się w stronę elektroniki.
Trudno z niej nie korzystać we współczesnym świecie muzycznym. To jest najbardziej inspirująca i dynamicznie rozwijająca się gałąź muzyki współczesnej. Stanowi pole do kompletnie niezależnych i bardzo radykalnych eksperymentów. Piosenki na albumie zostały złożone z rozmaitych fragmentów, poziomów, napięć i rytmów. Z takich czasami tylko sygnałów dźwiękowych, przelewających się, miksujących i rozchodzących. Bazowałem na różnych stylistykach: elektronika, trochę folku i muzyki rockowej, po to, żeby stworzyć konstrukcję, którą będzie musiał dokończyć słuchacz. Wychodząc z najnowszych trendów, które pojawiają się w muzyce elektronicznej, gdzie konstrukcja piosenki nie jest już tylko linearnym zapisem napięć, rytmu i tekstu, ale czasem jest rzutem dźwiękowych fragmentów, które razem w swym umyśle musi złożyć słuchacz.
Ciekawą postać z zespołu Cosovel zaprosiłeś do współpracy.
Izolda Sorenson – taki jest jej pseudonim artystyczny – tworzy bardzo ambitną muzykę. Spotkanie z nią sprawiło, że odkryłem poetę Srečko Kosovela. Na bazie jego twórczości powstał projekt Cosovel. Była to bardzo głęboka inspiracja przy tworzeniu tekstów do piosenek na płytę „J.P.Śliwa”. Pragnąc odwdzięczyć się Izoldzie, zaprosiłem ją do skonstruowania aranżacji i zaśpiewania jednej z moich piosenek. Próbowałem sprowokować ją do zrobienia czegoś, w czym na co dzień pewnie nie czuje się dobrze, ponieważ tworzy utwory pozbawione przystępnej melodyki, czasami trudno przyswajalne dla zwykłego słuchacza. A wiem, też że jest w niej ogromny potencjał muzykalności, dlatego dałem jej banalną melodię.
Wyszedł ciekawy utwór „Płyń”. Osobiście bardzo go lubię. Faktycznie trochę skosiła tę melodię i zrobiła po swojemu, ale dzięki temu, powstał przystępny utwór, nie pozbawiony elementów ambitnych. Zaprosiłem też Olę Rzepkę z zespołu Drekoty. Dokonywała aranżacji rytmicznych i elektroniki niektórych utworów. Poprzez sugestie muzyczne wskazała mi drogę bezkompromisowego pójścia w swoje własne pomysły. Pokazała mi, że robiąc ten album nie muszę się przejmować jakimiś założeniami, na przykład wynikającymi ze strachu przed sprzedażą. Takimi klamrami komercyjnymi, które często wydawaniu albumów towarzyszą. Na pewno z Olą będziemy grali również wspólne koncerty.
Krzysztof „Grabaż” Grabowski, lider Strachów na Lachy i reaktywowanej Pidżamy Porno, opowiada m.in. o scenicznym jubileuszu, jakie covery urzekły go najbardziej i dlaczego odrzucił propozycje zorganizowania własnego festiwalu.
zobacz więcej
Teatr to jest taki pomysł na ten okres, kiedy zejdziesz ze sceny rockowej?
Chyba tak. To jest taki drugi etap mojego życia. Trochę odkryłem dzięki scenie rockowej, bo to podobne energie. To jest nadal scena, komunikacja z widzem. Tylko, że spektakl rockowy ma prostsze formuły, założenia i schematy. Ale to jest pewna rola sceniczna. Wszyscy sobie z tego zdajemy sprawę. Z elementami muzyki, powoli zmierzam w stronę teatru i zastanawiam się czy w pewnym momencie nie dokonać wyraźnego ukłonu w stronę rocka i powiedzieć: „dziękuję serdecznie, to co miałem do przekazania, zostało powiedziane”.
Jeśli chodzi o pisanie dramatów, chciałbyś się na starość dowiedzieć, że na przykład maturzyści przerabiają Roguckiego?
Przerabiają całe życie, na razie na koncertach. Dostałem zaproszenie, żeby zagrać na studniówce w Łodzi. Córka kolegi już wkrótce pisze maturę, jak ten czas leci. Rzeczywiście wstępuję do tego starszego pokolenia, któremu za chwilę będzie rosnąć siwa broda. Mówiąc szczerze, nie mam takich ambicji, żeby znaleźć się w kanonie. Poza tym, jeśli już maturzyści będą przerabiać mnie na maturach, to jestem pewien, że nie będą za mną przepadali. Na razie część przepada, więc jest miło.
Materiał zrealizowano dzięki uprzejmości Teatru Syrena w Warszawie