Po godzinach

Wróżby z kurzego jajka i seanse z medium, czyli czary-mary II Rzeczypospolitej

Akhara Mustafa z biednego chłopaka w jeden wieczór stał się znanym jasnowidzem. Z tajemnej wiedzy inżyniera Stefana Ossowieckiego korzystał sam marszałek Józef Piłsudski, a Jan Starża-Dzierżbicki był numerem jeden w świecie astrologii. Wróżby i przepowiednie nie są wymysłem współczesności – dwudziestolecie międzywojenne to okres, gdy cieszyły się jeszcze większym powodzeniem niż obecnie.

Towarzystwa metapsychiczne powstawały masowo, jak grzyby po deszczu pojawiali się wróżbici, czy jasnowidze. W latach 30. głównym zagłębiem przepowiadających przyszłość specjalistów była Warszawa, ale i krakowski „Ilustrowany Kuryer Codzienny” nie stronił od publikacji horoskopów.

– W pewnym momencie swoje horoskopy zamieszczali w nim dwaj wielcy specjaliści. Numerem jeden był Jan Starża- Dzierżbicki, który publikował również w prawie wszystkich warszawskich tytułach. Drugim publikującym na tych łamach astrologiem był niejaki Franciszek Prengiel. W pewnym momencie doszło między nimi do konfliktu. Jeden drugiemu zarzucał kłamstwa i liczne pomyłki w pisanych horoskopach – opowiada Przemysław Semczuk, autor książki „Magiczne dwudziestolecie”.

Karty, fusy, szklane kule

Prengel wytykał Starży-Dzierżbickiemu przede wszystkim błędnie stawiane przepowiednie dotyczące marszałka Piłsudskiego, jego stanu zdrowia i sukcesów, jakie miał odnieść w latach 1935-38.
Karty wróżbici kupowali na Kercelaku albo robili pieczątką z ziemniaka (PAP/ITAR-TASS/Smirnov Vladimir)
– Zapomniał, że sam podobne horoskopy przed śmiercią marszałka publikował. Starża-Dzierżbicki dłużny nie pozostał i także wytykał koledze po fachu błędy. Proces zakończył się podaniem sobie ręki, bo też sędziowie nie wiedzieli za bardzo, jaki wyrok powinni w tej sprawie ogłosić. Tak czy inaczej, proces ten był niesamowitym wydarzeniem, o którym wiele się mówiło. Choć obydwaj astrologowie twierdzili, że świetnie znają się na swoim fachu, niestety nie przewidzieli wybuchu wojny, której nie przeżyli – mówi Semczuk.
Horoskopy nie były jedyną dziedziną, jaka święciła tryumfy w czasach II Rzeczpospolitej. Ogromnym powodzeniem cieszyły się wróżby.

Nie było chyba rzeczy, z której nie wróżono. Karty, szklane kule, fusy kawowe, kurze jajka wbite do szklanki, jednym słowem wszystko. Skąd taka popularność wróżenia i jasnowidzenia? – Wtedy nie było telewizorów, radio było w powijakach, dostępne tylko dla osób majętnych. Ludzie szukali rozrywki. Takie seanse dawały dużo emocji, było o czym dzięki nim rozmawiać – wyjaśnia pisarz.

Migające światełka i ocierające się zwierzęta

Seanse spirytystyczne, podczas których można było spotkać się z duchami zmarłych, należały do codzienności. Popularnym medium był chociażby Jan Guzik, który jednak szybko został uznany za oszusta. Drugą sławą był niejaki Franek Kluski. Podczas prowadzonych przez niego seansów spirytystycznych miały ukazywać się zjawy ludzi i zwierząt.

Podczas seansów spirytystycznych zbierało się w prywatnym mieszkaniu ok. 10 osób, a w dyskusjach na temat metapsychiki udział brała nawet setka. Większość uczestników seansów należała do stowarzyszeń metapsychicznych. W samej Warszawie działało przynajmniej pięć oficjalnie zarejestrowanych.

W pomieszczeniu panował mrok, zapalano jedynie czerwoną lampkę albo w ogóle wyłączano światło. Siadano wokół stołu, na którym zgromadzeni kładli ręce, lekko dotykając się palcami. Przebiegiem seansu kierowała jedna osoba. Oprócz niej obecni byli kontrolerzy i sekretarze, którzy notowali zdarzenia, temperaturę i zachowania uczestników.

– Gdy medium zapadało w trans, zaczynały pojawiać się pierwsze zjawiska, takie jak migające światełka, powiewy powietrza, stukanie, kroki. Niektórzy czuli, że zjawy są bardzo blisko nich. Potrafiły pogłaskać, dotknąć, zwierzęta ocierały się o nogi, a niektórzy widzieli nawet ich zarysy – opisuje seanse Semczuk.
Seanse spirytystyczne odbywały się zazwyczaj w prywatnych mieszkaniach (fot. Facebook/P.Semczuk)
Uczestnicy takich spotkań tego właśnie oczekiwali. Chcieli poczuć adrenalinę, przestraszyć się.

„Carem budiesz”

Spirytyzmem i pokrewnymi mu praktykami interesowały się takie persony jak m.in. Ignacy Paderewski, Boy-Żeleński, a nawet marszałek Józef Piłsudski. Warto wspomnieć, że jeszcze za czasów carskich Piłsudskiego zaczepiła na ulicy starsza kobieta, która chciała mu powróżyć. Gdy podał jej rękę, zbladła, wypowiedziała słowa „Carem budiesz” i uciekła, nie chcąc żadnej zapłaty.

Marszałek mocno wierzył w zjawiska nadprzyrodzone. Chętnie zgadzał się na różne eksperymenty i przywoływanie duchów. Nie bywał na seansach często, ale się pojawiał.

Opowiadał, jak pewnej nocy zabrakło mu zapałek, by zapalić papierosa. Nie chciał nikogo budzić, więc stanął przy oknie, skupił myśli i już po chwili na środku biurka leżało całe pudełko. Rzecz działa się w Belwederze, który uchodził za miejsce często nawiedzane przez duchy.
Telepatyczne seanse z marszałkiem

Naczelnym jasnowidzem i częstym gościem salonów II RP był inżynier Stefan Ossowiecki. Uważany był wręcz za proroka. Potrafił powiedzieć, gdzie znajdują się zwłoki porwanego dziecka, pannom mówił, co jest w zalakowanych listach.

Z marszałkiem umawiał się na telepatyczne seanse. Decydowali, że o konkretnej godzinie Piłsudski skupi się i będzie próbował odebrać myśli Ossowieckiego. Jeden z eksperymentów przerwała żona inżyniera, która weszła do pokoju i zapytała, czemu znowu leży jak posąg i marnuje prąd. Potem zaczęła narzekać, że mieszkanie jest zawilgocone i obydwoje zdrowie stracą. Gdy Ossowiecki przyjechał do Piłsudskiego, ten powiedział, że w głowie inżyniera na pewno pojawiły się myśli o świetle i utracie zdrowia. Eksperyment uznali za udany.

Ossowiecki, mimo że uznawany na salonach, przez wielu uważany był, a w gazetach opisywany, jako oszust. Zginął z rąk Niemców podczas powstania warszawskiego. Swoją śmierć oraz jej okoliczności także przewidział i nie zabiegał o zmianę swego przeznaczenia.

Egzotyczny pseudonim i stempel z ziemniaka

Przedwojenni wróżbici, mimo że tytułowali się profesorami i mistrzami, tak naprawdę w ogóle tych stopni naukowych nie posiadali. Prawdziwe były jedynie oryginalne i egzotycznie brzmiące pseudonimy. Każdy „szanujący się” wróżbita takowym się posługiwał i nigdy nie używał swego prawdziwego imienia ani nazwiska.
Marszałek Piłsudski lubił różnego rodzaju eksperymenty z wywoływaniem duchów (fot.wikipedia)
Byli więc Jasnowidz Vapuro, Mistrz Wacław Pyfello, Joga Badmajeffa, czy Profesor Handu. Najoryginalniejszy pseudonim należał chyba jednak do Józefa Marcinkowskiego vel Akhara Mustafy.

Jego kariera to przykład awansu bezrobotnego i bezdomnego 20-latka na sławnego przepowiadacza przyszłości. Pewnego dnia, za namową kolegi Józef zgodził się zagrać rolę wróżbity na studenckim balu andrzejkowym. Nadawał się do roli wróżą idealnie, bowiem gdy mieszkał w sierocińcu pod Grójcem, interesował się metapsychiką. A poza tym, jak stwierdził jego kolega, z profilu przypominał tureckiego maga.

Przestroga przed wodą i romans męża

Karty zrobiono stemplem do ziemniaków, a wróżba kosztowała 50 groszy. I tak 29 listopada 1934 roku, przebrany w orientalny strój czarodziej Akhara Mustafa zasiadł przy swoim pierwszym wróżbiarskim stole i czekał na chętnych. Ale ci na wróżby chętni nie byli. Do czasu.

Po godzinie podeszła do niego dziewczyna. Podała mu dłoń a Mustafa powiedział, że gdy miała sześć lat, umarła jej matka. Dziewczyna uciekła z krzykiem, ale do Marcinkowskiego ustawiła się kolejka.

Zebrane pieniądze towarzystwo Bratniak, które zorganizowało zabawę, oddało Marcinkowskiemu w całości, w podziękowaniu za dobrze wykonaną pracę. Wieść o Mustafie szybo rozeszła się po Warszawie. Został zaproszony do eleganckiej willi, by wróżyć na balu andrzejkowym.

Nie miał swojego egzotycznego przebrania z balu studenckiego, tylko mocno sfatygowane ubranie i karty. Wróżył jednak z ręki. Z pozoru słabo mu szło. Jednej z panien przepowiedział, że wyjdzie za mąż za utykającego na lewą nogę i ta się obraziła.

Synowi gospodyni nakazał jednak strzec się wody. Ten zdenerwował się co prawda i zapowiedział, że nie będzie słuchał tych bredni, a do Wisły skakać nie zamierza. Ale kilka dni później, wracając z balu, na rauszu postanowił się wykąpać. Znaleziono go rano martwego.
Ogloszenie jednego z wróżbitów w gazecie (fot.arch.autora)
Popularność Mustafy wzrosła po tym incydencie jeszcze bardziej. Jego stałymi klientami byli artystka rewiowa i jej bogaty adorator. Im wróżył to, co chcieli usłyszeć – żona adoratora miała niebawem umrzeć, a zakochani być już na zawsze razem. Pech chciał, że podczas jednego z wieczorków z wróżbami, Mustafa wywróżył romans niewiernego męża nikomu innemu, jak... żonie zamożnego adoratora artystki. Ten uznał, że Mustafa wygadał jego tajemnice i zaczął rozpowiadać, iż wróżbita jest oszustem.

Klienci zniknęli, ale tylko na rok. Artystka znalazła Mustafę i powiedziała mu, że zdradzana żona rzeczywiście zmarła za granicą. Przepowiednia młodej dziewczyny z andrzejkowego balu również się sprawdziła, bo jej mężem został mężczyzna z niepełnosprawną lewą nogą.

– Mustafa pod koniec życia spisał swoje wspomnienia. Czytałem je, ale muszę przyznać, że tak jak odpowiednio podkolorowywał swoje wróżby, tak też odpowiednio zmyślił niektóre wątki biografii, mylił imiona, nazwiska, postaci. Nie można mu jednak ująć tego, że wykazał się nie lada sprytem – przyznaje Semczuk.

Chrząknięcia, szuranie, stukanie

Jasnowidze świadczyli swoje usługi nie tylko w stolicy, lecz także we Lwowie i Krakowie. W pewnym momencie jasnowidztwo stało się bardzo dobrze prosperującym biznesem, a seanse z udziałem medium rozrywką, w której publiczność chciała widzieć szokujące wydarzenia i dobrze się bawić. Niekwestionowanym biznesmenem na rynku jasnowidztwa był zapewne niejaki Szyller-Szkolnik.
Podczas seansów miały ukazywać się zjawy zwierząt i ludzi (fot.arch.autora)
Swoje usługi reklamował, gdzie się tylko dało. Wydał fortunę na reklamę. Był nie tylko jasnowidzem, ale również psychografologiem, hipnotyzerem oraz kabalistą.

Pewien członek Warszawskiego Towarzystwa Psycho-Fizycznego o pseudonimie St. Anders, który w swoich felietonach demaskował masowych jasnowidzów, opisał też seans u Szyllera-Szkolnika. Ten miał wypytywać klienta o różne szczegóły, kazał zapisywać na kartce imię, nazwisko, wiek, imię żony, liczbę dzieci. St.Anders podał fałszywe dane, a siedzące na krześle medium, z zawiązanymi oczami, po chwili dokładnie je wyrecytowało. Autor felietonu stwierdził więc, że albo medium rzeczywiście łączy się telepatycznie z Szyllerem-Szkolnikiem, albo ma idealnie wypracowany sposób porozumiewania się z nim.

Rzecz jasna bardziej prawdopodobne było to drugie. Porozumiewali się za pomocą wielu mało zauważalnych dźwięków, jak chrząknięcie, szuranie butami, stukanie. Przy czym Szyller-Szkolnik robił to bardzo niedbale i oszukać potrafił tylko nielicznych. Miał jednak swoich godnych następców.

500 znaków Szyllera-Szkolnika

Jednym z nich był Stanisław Zwirlicz, który podróżował po kraju ze swoim synem Władkiem. Chłopiec, mimo upływu lat, wciąż był przedstawiany jako 10-latek, bo dziecięce medium budziło większe zainteresowanie. Władek porozumiewał się z ojcem za pomocą tylko im znanych znaków, ale chustka, którą miał zawiązane oczy, pozwalała mu także na obserwowanie mimiki twarzy ojca i jego gestów. Dobra passa Zwirlicza skończyła się, gdy niechcący zdradził jednemu z dziennikarzy, że system komunikacji z Władkiem ma ponad 500 znaków, a on sam pobierał nauki u Szyllera-Szkolnika.

Praktyki okultystyczne nie były zabronione. Jedyne, na co w pewnym momencie przestano wyrażać zgodę, to hipnoza. Zagorzałymi przeciwnikami wszelkiego rodzaju metapsychicznych eksperymentów byli księża, ale i wśród nich, głównie w Wilnie i Lwowie, zdarzali się członkowie stowarzyszeń metapsychicznych.

– Dziś zainteresowanie wróżeniem, tarotem powraca. To zapewne kontynuacja tego, co było i co zostało na wiele lat przerwane w czasach PRL-u. Metapsychika zaczęła odradzać się dopiero w latach 70., czerpiąc sporo z dwudziestolecia – obserwuje autor książki o magii z tamtego okresu.
Zdjęcie główne: Jasnowidztwo, wróżby i horoskopy cieszyły się w II Rzeczpospolitej ogromną popularnością (fot. PAP/Grzegorz Michałowski)
Zobacz więcej
Po godzinach wydanie 17.11.2017 – 24.11.2017
„To była zabawa w śmierć i życie”. Od ćpuna po mistrza świata
Historię Jerzego Górskiego opowiada film „Najlepszy” oraz książka o tym samym tytule.
Po godzinach wydanie 17.11.2017 – 24.11.2017
„Geniusz kreatywności”. Polka obok gwiazd kina, muzyki i mody
Jej prace można podziwiać w muzeach w Paryżu, Nowym Jorku czy Londynie.
Po godzinach wydanie 10.11.2017 – 17.11.2017
Zsyłka, ucieczka i samobójstwo. Tragiczne losy brata Piłsudskiego
Bronisław Piłsudski na Dalekim Wschodzie uważany jest za bohatera narodowego.
Po godzinach wydanie 10.11.2017 – 17.11.2017
„Choćby z diabłem, byle do wolnej Polski”. Pierwszy Ułan II RP
Gen. Bolesław Wieniawa-Długoszowski skupia w sobie losy II RP.
Po godzinach wydanie 3.11.2017 – 10.11.2017
Kobiety – niewolnice, karły – rekwizyty. Szokujący„złoty wiek”
Służba była formą organizacji życia w tej epoce. Każdy kiedyś był sługą, nawet królewski syn.