Wywiady

„W latach 90. narzuciliśmy sobie wtórny analfabetyzm, uczyliśmy się dress code’u i byliśmy pilnymi uczniami”

– Wszystkie ubrania z epoki PRL-u lądowały na śmietniku. Były wyrzucane niezależnie od ich jakości. Braliśmy podróbki, niepasujące rozmiary, kolory nietwarzowe; ważne, żeby wyglądało na „europejskie". Nikogo to wtedy nie raziło. Miało być kolorowo i jaskrawo, ubraniem pokazywaliśmy nasz nowy status majątkowy, osiągniętą pozycję – mówi w rozmowie z portalem tvp.info dziennikarka Karolina Sulej. W swojej książce „Modni. Od Arkadiusa do Zienia” opowiada o czasie transformacji w kontekście polskiej mody.

Czytając opinie, recenzje czy opisy twojej książki „Modni. Od Arkadiusa do Zienia” zauważyłam, że w większości z nich podkreślone jest to, że opisałaś polski świat mody lat 90. A przecież koniec XX wieku i to, co mamy dziś także się w niej pojawia…

Myślę, że jest kilka odpowiedzi na to pytanie. Jedna i mam nadzieję nieprawdziwa to taka, że ktoś niekoniecznie do końca przeczytał książkę (śmiech). Projektanci pojawiają się w tej książce chronologicznie, zgodnie z datą debiutu. Większość z nich stawiała pierwsze kroki w latach 90., wtedy odnosiła pierwsze sukcesy, przetrwała i dziś nadal funkcjonuje. Być może dlatego kojarzą się wciąż tak mocno z tamtym okresem. Myślę jednak, że najważniejszym powodem tego skupiania się na latach 90. jest fakt, że do tej pory lata 90. w opisie polskiej mody były nieme. Były czasem rewolucji, zmiany myślenia o ubraniu jako części kultury, ale mimo to, a może dlatego właśnie nikt ich nie opisał, nie sklasyfikował. To czas, kiedy na rynku jest wielu pionierów, pojawiają się pierwsze pytania, czym ta moda w wolnej Polsce ma być, ale wciąż nie ma na nią oryginalnego pomysłu, nie ma miejsca, gdzie o tej modzie można pisać, gdzie można ją pokazywać. Na rynku pojawiają się takie pisma jak Elle czy Twój Styl, ale to nie jest pisanie o polskiej modzie, tylko o tym, co przychodzi z Zachodu.

Chcesz powiedzieć, że lata 90. to czas, kiedy na nowo szukamy swojej tożsamości, że wstydzimy się tego, co nosiliśmy do tej pory i czujemy potrzebę ubrania się na nowo?

Tak, zdecydowanie. O okresach przejściowych, okresach transformacji trudno się rozmawia, ciężko się w nich również odnajduje, bo to czasy zatarcia kategorii, formowania się, chaosu. Lata 90. to była epoka narzuconego sobie wtórnego analfabetyzmu, odrzucenia tradycji i histerycznego wprowadzania nowych trendów, często bardzo nieporadnie. Do dziś wspominamy te lata często z ironicznym uśmiechem. Do momentu transformacji, w czasie wojny, a potem w PRL-u bazowaliśmy na zastępnikach, erzacach, pewnego rodzaju patchworku z tego, co da się z zdobyć, kreatywnym tworzeniu czegoś z niczego. Pracowaliśmy na niedoborze i tylko marzyliśmy o obfitości. Pan Włodzimierz, który na początku mojej książki wprowadza w polskie myślenie o modzie, jest tego najlepszym przykładem. Sam o sobie mówi, że był przeszywaczem i „twórczo korzystał” z cudzych pomysłów. Najpierw jego ubrania sprzedawano w latach 80. na giełdzie ciuchów w Rembertowie, potem miał sklep w przejściu podziemnym w Warszawie, na początku lat 90. stoiska na stadionie, a kilka lat później butiki na prestiżowych ulicach stolicy. Takie właśnie były początki polskiej mody lat 90.
Projektanci tacy jak Jerzy Antkowiak, czy Barbara Hoff w latach 90. zostali zapomniani (fot. arch.PAP-Jerzy Undro)

„Kobiety z warszawskiej elity wybaczały kłucie szpilkami”. Boćkowska o modzie w PRL-u

Jeśli chodzi o krawcowe, to w cenie były te, które miały zagraniczne pisma – „Elle” albo chociaż „Burdę”. Natomiast Moda Polska była potrzebna władzy, polepszała wizerunek kraju.

zobacz więcej
Jak zatem chciał się ubierać Polak w latach 90.?

Na pewno nie w to, co nosił wcześniej. Wszystkie ubrania z epoki PRL-u lądowały dosłownie na śmietniku. Były wyrzucane niezależnie od ich jakości. Zamieniliśmy ubrania od polskich producentów, świetnie wykonane, na pewną iluzję, marzenie o ubraniach z Zachodu - braliśmy podróbki, nie pasujące rozmiary, kolory nietwarzowe. Ważne, że wyglądało na „europejskie" Nikogo to wtedy nie raziło. Miało być kolorowo, jaskrawo, ubraniem pokazywaliśmy nasz nowy status majątkowy, osiągniętą pozycję. Dres też był swego rodzaju elegancją. Takie firmy jak Hoffland istniały jeszcze w latach 90., ale zakończyły działalność, bo nikt nie chciał tego kupować. Mało kto decyduje się na nazwanie marki po polsku, królują nazwy angielskie, włoskie. Gdy Viola Śpiechowicz założyła markę „Odzieżowe Pole” była w tym ogromna odwaga, nie tylko ze względu na polską nazwę, ale użycie słowa „pole”, które kojarzy się z prowincją, wsią, lnem. Przecież to był czas nowoczesności, ideału zachodniej bizneswoman, której wizerunek pokazuje Polkom marka Simple. Uczy jak ubiera się kobieta sukcesu – ma szpilki, marynarkę, teczkę i „futerko, które zmieści się do walizki". Gdy rozmawiałam z projektantką marki - Lidią Kalitą, opowiadała mi, że klientki kupowały ubrania wprost z manekinów, bo nie wiedziały, jak te nowe trendy obsługiwać. Trzeba było uczyć je nazywać tkaniny, części garderoby, tak jakby o tym wszystkim zapomniały wraz z odejściem poprzedniej epoki. Uczyliśmy się dress code'u i byliśmy pilnymi uczniami.

Takie nazwiska jak Barbara Hoff, Jerzy Antkowiak czy marka Mody Polskiej, odchodzą do lamusa?

To była pewnego rodzaju wojna odzieżowa. Pogrzebaliśmy wcześniejsze marki i projektantów z PRL-u. Oni na wiele lat zamilkli, nie mieli uczniów, trafili w niebyt. Dopiero teraz zaczyna się ich odkrywać na nowo, doceniać. Antkowiak jest fetowany, słuchany, Hoff również, choć ma ironiczny stosunek do tego, co się dzieje w polskiej modzie. Zniszczyliśmy swój przemysł produkcyjny do cna, a to, co zostało, nie wystarcza - potrzeba zmiany technologicznej, etycznej, ekonomicznej. Nikt z młodego pokolenia nie chce być szwaczką, bo to kiepska praca, w kiepskich warunkach. Nikt nie marzy o zawodzie konstruktora, pracy w zespole produkcyjnym. Wszyscy chcą być projektantami, ale nie wszystkim się to udaje.
Ciuch z metką z nazwiskiem Joanny Klimas był w latach 90. marzeniem niejednej Polki ((fot. arch.PAP-Jerzy Undro)
Jak dobierałaś projektantów, których opisujesz w swojej książce? Kilku znanych nazwisk takich jak Woliński, Jemioł, Kupisz brakuje.

Starałam się dobierać nazwiska tak, aby każda opowieść była kolejnym, ciekawym fragmentem całości, różniła się od poprzedniej. Każdy z nich opowiada o innym zjawisku, każdy rozdział ma inne słowo klucz. To nie jest antologia, tylko historia polskiej mody pokazana przez projektantów potraktowanych jak soczewki do kulturowych zagadnień. Kupisza nie ma w niej, bo stwierdził, że chce mieć swoją książkę i woli tę przyjemność sobie zostawić, co szanuję. Woliński „przegrał” z Zieniem, który jest, moim zdaniem, ciekawszą postacią. Na jego przykładzie widać jak wygląda polska transformacja myślenia o modzie, to projektant, który rozpoczyna opowieść od bajki - śnią mu się sukienki i księżniczki, a potem musi sobie radzić z szorstką rzeczywistością. Woliński to ładna buzia, wie jak robić selfie w windzie, ale w jego historii nie znalazłam reportażowego „mięsa”.

Wspomniałaś o tym, że młode pokolenie nie chce szyć, ale opisujesz Ossolińskiego, który sam o sobie mówi, że jest krawcem.

To bardzo ciekawa historia. Zostaje projektantem, ale gdy zaczyna w latach 90., jest jeszcze plastykiem w dużym zakładzie w Bytomiu. Zyskuje warsztat, uczy się fachu od osób z wieloletnim doświadczeniem. Ma wiele wolności, daje szacownej firmie impuls do zaistnienia na nowo jako silnej marce. Gdy ta przygoda się kończy, choć jest jeszcze wciąż jest jeszcze dzieciakiem, wchodzi w dorosłość i wcale nie taki cukierkowy, ale bardzo kapitalistyczny świat mody. Przeżywa załamanie nerwowe. Żeby zrozumieć jak ma działać bez tego zaplecza, które miał, trzyma się mocno tego, że jest krawcem. To okazuje się słusznym podejściem, dzięki temu wygrywa.

Można też powiedzieć, że to jeden z nielicznych projektantów, który potrafi szyć?


Projektant nie musi umieć tego robić, ale powinien rozumieć, o co w tym chodzi, bo inaczej nie jest w stanie wydać sensownego polecenia krawcowej. Powinien wiedzieć, na czym polega praca jego zespołu. Projektanci mają bardzo różne pomysły na to, jak te polecenia wydawać. Jedni, jak Joanna Klimas przykładają materiał do manekinów, bo nie znoszą rysować, inni rysują – jak Lidia Kalita i dobierają tkaniny. Gosia Baczyńska też ubiera manekiny, żeby uruchomić myślenie, a przy tym dużo rozmawia z krawcowymi, chodzi, zmienia, znów zmienia, aż do skutku. Każdy ma swój sposób.
Dziś pokazy mody to wydarzenia artystyczne i towarzyskie (fot.PAP/S.Leszczyński)
Wspomniałaś o Joannie Klimas. Jej pojawienie się to przełom w polskiej modzie lat 90.?

Na pewno. W latach 1995-1998 ma największe pokazy, staje się sławna, pojawia się w mediach. Jej ubrania nie były kupowane powszechnie, ale rozpoznawalne. Ciuch z metką z jej nazwiskiem to było marzenie wielu kobiet, ale ceny jej ubrań były wtedy szaleństwem. Miała rozmach i ideę, która pojawiła się za wcześnie w polskiej modzie. Ale jej sesje zdjęciowe, tworzone wspólnie z Jackiem Porembą to pierwsze oryginalne, artystyczne realizacje, które od nikogo nie pożyczały, powstawały z polskiej wyobraźni, z widoczną Polską w tle - bez wstydu, z dumą.

W latach 90. wszechobecne były butiki. To był wynalazek tamtych lat?


Dla mnie to „wzruszająca działalność”. Narodziły się nie tylko w wielkich, ale i mniejszych miastach. Każdy pan czy pani, którzy dysponowali zapleczem finansowym mogli taki butik otworzyć i sprzedawać w nim ubrania. Jedynym kryterium ich doboru, był gust właściciela. Nazwa musiała być rzecz jasna obca, ubrania najlepiej z zagranicy. I tak „Angele”, czy „Heleny” były ostoją przedsiębiorczości w tamtych czasach.

Czasem były to kolekcje sprzed paru ładnych lat?

To było nieważne. Ważne było to, że był to rodzaj seksownego biznesu, każdy chciał się tym zajmować, kupować, handlować. Sama Klimas też nie zaczęła projektować, bo zobaczyła piękne zdjęcia w „Elle”, tylko dlatego że chciała być bizneswoman, nie chciała stać na boku, kiedy jej mąż robi biznesy.
Duet Paprocki&Brzozowski to projektanci, którzy dziś robią jedne z lepszych pokazów mody w Polsce (fot.Facebook)
A jak wyglądały pierwsze sesje mody i pokazy? Klimas wspomina, że fryzjer potrafił przyjść z jednym grzebieniem, modelki dziwiły się, że to tyle trwa, a na pokazach brakowało butów i rajstop. Dziś to wielkie przedsięwzięcie, które opisujesz na przykładzie Paprockiego&Brzozowskiego.

Sposób wykonania pokazu zmieniał się przez lata. Rzeczywiście Joanna Klimas w 1996 roku robi pierwszy pokaz i nie ma butów, nie wie jak załatwić czesanie modelek, jak one mają iść po wybiegu. Zagubiona wtedy, po dwóch latach robi największy pokaz w Polsce, który jest świętem polskiej mody, trwa 20 minut, sponsoruje go Absolut. Potem nastaje era pokazów z czerwonym dywanem, w prestiżowych lokalizacjach. Zmieniają się pomysły, ale nie zmienia się jedno. Przez kolejne lata to nie sukienki, ale celebryci w pierwszych rzędach są najważniejsi. Sama moda w relacjach z pokazów omówiona jest jednym, dwoma zdaniami. To zmienia dopiero Fashion Week i krytyka modowa, która rodzi się w internecie. Bez tych oddolnych inicjatyw nie mielibyśmy dziś rozmów o modzie w Gazecie Wyborczej czy na uniwersytetach.

A Paprocki&Brzozowski?

Robią rewelacyjne pokazy, wybili się, przetrwali, prężnie działają, jako marka do dziś, bo zdecydowali, że będą dobrze funkcjonującą firmą i są dobrymi rzemieślnikami. Mają wierne klientki, dobrą menadżerkę. Z kolekcji na kolekcję, z pokazu na pokaz udowadniają, że ta machina działa. Pokazy mody w Polsce nie do końca są warunkowane sezonami. Bardziej zależy to od sponsorów, rozpoznawalności projektanta, zainteresowania mediów i celebrytów, którzy jego kreacje noszą.

Wzorcowa kooperacja z mediami i celebrytami to Maciej Zień?


On ustalił pewien model postępowania. Miał klientki, które bywały, chciały się pokazać, zależało im na stworzeniu czerwonego dywanu po polsku, bo na ten zagraniczny nie czuły się gotowe. Maciek był pierwszym, który wyszedł im naprzeciw. Życie towarzyskie kwitło, żony i kochanki ludzi interesu chciały ubrań. Maciek umiał z nimi rozmawiać, specjalnie dla nich stworzył atelier, aby mogły tam przyjechać, mierzyć kreacje, poczuć się jak księżniczki. Nikt tego wcześniej nie proponował. Zbudował swoją markę jako krawiec psycholog. Klientki go uwielbiały, ale te „ochy” i „achy” oraz mariaż z biznesem nie zadziałał na jego korzyść.

Podobnie było w przypadku Arkadiusa. Obydwaj dostali po głowie. Rozpieszczono ich, ale nie słyszeli słów krytyki, żyli w nierealnym świecie, myśleli, że ta fala będzie ich niosła. Niestety w pewnym momencie wszystko się skończyło, pojawiły się problemy, a gwiazdy i „przyjaciele” szybko o nich zapomnieli. Myślę, że biznes nie był i wciąż nie jest gotowy na kooperacje ze światem mody.
Maciej Zień był przykładem modelowej kooperacji świata mody z mediami (fot.Wikipedia)
Moda z butików na początku nowego millenium przenosi się do galerii handlowych. Powstają polskie sieciówki jak Troll czy Qiosque.

Pojawia się świetna, polska konfekcja, która chce być jak zagraniczne sieciówki. Próbujemy nadążyć za Zachodem. Zagraniczne marki mają łatwiej, bo mają budżet, polskie muszą się walczyć, by mieć czym zapłacić za czynsz, ale odnoszą sukces. Zmienia się podejście do zakupów. To druga faza głodu ciucha. Pierwsza wyprowadziła nas na bazary, ta zamyka nas w świątyniach konsumpcji. Nie ma już tego smrodku, wstydu z bazaru. Mamy ładniej, mamy więcej. Zaczynamy dostrzegać to, że nie wypada ubierać się w podróbki.

Mamy też nowe pokolenie projektantów?

Mamy pokolenie, które wraz z modą nauczyło się fachu. Jest Baczyńska, Ossoliński, Paprocki&Brzozowski. Przebijają się, wypływają, marzą o pokazach w Paryżu, rozpoznawalności swoich marek, ale też mocno się nawzajem dopingują. Ich pokazy i kolekcje są spójne. Ubierają elity, robią bankietowe suknie, pokazują się w magazynach o modzie, ale też proponują kolekcje z silnymi artystycznymi konceptami. Zwracam w książce uwagę na to, że każdy z nich prezentuje inny styl, inną wrażliwość, mimo że często są wymieniani jednym tchem.

Moda trafia do internetu, ale też wychodzi na ulice i staje się swoistym manifestem.


Jednym ze zwyczajów staje się pokazywanie w kolorowych magazynach i internecie dobrze ubranych osób. Takie pisma jak Aktivist zaczynają uliczne łapanki wśród studentów, nastolatków. Bardzo nieśmiało powstają blogi, które wypluwają pojedyncze komentarze o modzie. Powoli zaczyna być to nazywane „lifestylem”. Aż wreszcie internet zalewa masa blogerek i blogerów, którzy pokazują modę na sobie. Portale plotkarskie, które też powstają jak grzyby po deszczu, nie krytykują, ale pokazując zdjęcie, pytają czytelników jak podoba się im dana kreacja gwiazdy.

Krytyków mody z prawdziwego zdarzenia wciąż brakuje…


Niestety. O modzie się pisze, ocenia kreacje gwiazd, ale rzadko kiedy jest to merytoryczne i obiektywne. Zaledwie garstka krytyków naprawdę zasługuje na to miano. Nie ma wciąż uporządkowanych, kulturowych studiów o modzie, dobrych książek z zakresu fashion studies po polsku. Mam nadzieję, że to będzie się zmieniać.
W książce nie zabrakło również projektantów mody hip-hopowej, czy ulicznej (fot.mat.pras.)
Dziś oprócz uznanych projektantów, mamy masę mniejszych marek, które sprzedają swoje ubrania w internecie.

To spowodowało moim zdaniem duży rodzaj nierównowagi. Z jednej strony luksus, z drugiej zalew małych firm, zbyt wielu projektantów, którzy pewnie będą odchodzić tak szybko, jak powstali.

Szara dresowa bluza stała się symbolem mody ostatnich lat?

Na pewno. Dla Polaków coraz ważniejsza w ciuchu jest wygoda, skromność i schludność. Szara dresówka taka właśnie jest. Może być wygodna, sportowa, ale i elegancka. Ubrania tych mniejszych marek sprzedawanych przez internet kosztują od 50 do 800 złotych. Zdecydowanie mniej niż te od znanych projektantów. Poza tym mają jeszcze jeden plus. Są dostępne nie tylko dla tych, którzy mieszkają w dużych miastach. Projektanci to widzą i też podejmują działania w tym kierunku. Paprocki&Brzozowski tworzą tańszą linię ubrań, Zień w odruchu „przedśmiertnym" zaczął robić torby i koszulki, a Kupisz słynne już koszulki z orłem. Nie ma co udawać. Większość z nas nie jest w stanie pozwolić sobie na luksus, ale na coś fajnego ze średniej półki cenowej już tak.

Aktorki, piosenkarki stają się ikonami stylu, głównie dzięki dobrej współpracy ze stylistami?

Nie ogarniają tego same i też nie muszą. To świetna okazja dla stylistów, by pokazać interesujących projektantów na znanej gwieździe. Chciałabym żebyśmy zaczęli zachwycać się nie tylko stylizacjami gwiazd na premierach filmów czy kosmetyków, ale tym, co mają na sobie politycy, czy znani ludzie świata kultury czy nauki.
Karolina Sulej – autorka książki „Modni”
W książce zwracasz również uwagę na markę Prosto, czyli modę świata hip-hopu.

Żałuję, że nie mogłam napisać o tym osobnej książki. Kiedy powstawały marki hip-hopowe, był na nie prawdziwy boom. Hip-hopowcy mieli bardzo mocny dress code, co wolno nosić, a czego nie i dlaczego. Dziś projektant Prosto Maciek Rabeko pozwala sobie na dużo więcej niż ktokolwiek w latach 90., kiedy hip-hop „nienawidził" mody, mógł pomyśleć. Pojawia się pełna oferta dla dziewczyn, sesje mody, stylizacje. Koszulkę Prosto może założyć i kibic, i modna blogerka. Mam nadzieję, że doczekam się kiedyś ich pokazu. Myślę, że ubrania hip-hopowe to bardzo mocny przekaz tożsamościowy, bardzo ciekawy na polskim gruncie.

W takim razie, dokąd idziemy, dokąd zmierzamy?

Życzyłabym sobie zrównoważonego rozwoju świata mody. Mamy już zdolnych projektantów, dobre szkoły, które mogą ich kształcić. Nie mamy jednak zaplecza w postaci domów mody, menadżerów, krawców, a także PR- owców, którzy pisząc o kolekcji czy marce nie będą obiektem pośmiewiska dziennikarzy. Dobrze byłoby, gdybyśmy zadbali o archiwa z ubraniem związane, tworzyli inspirujące i edukacyjne wystawy. Mam nadzieję, że pojawi się wiele młodych osób z niesztampowym podejściem do tego tematu - jak Areta Szpura z Local Heroes czy Olka Kaźmierczak z Fashion PR Girl, stylistka i projektantka Pat Guzik. Takich pracowitych mróweczek, które stworzą nowe mrowisko modowe i będą dbać o jego dobrostan.
Zdjęcie główne: – W latach 90. zapomnieliśmy o tym co było wcześniej, na nowo uczyliśmy się stylu – mówi Karolina Sulej, autorka książki „Modni”
Zobacz więcej
Wywiady wydanie 13.10.2017 – 20.10.2017
„Powinniśmy powiedzieć Merkel: Masz tu rachunek, płać!”
Jonny Daniels, prezes fundacji From the Depths, O SWOIM zaangażowaniu w polsko-żydowski dialog.
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
Definitely women in India are independent
Srinidhi Shetty, Miss Supranational 2016, for tvp.info
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
Małgosia uratowała mi życie. Dzięki niej wyszedłem z nałogu
– Mam polski paszport i jestem z niego bardzo dumny – mówi amerykański gwiazdor Stacey Keach.
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
„Kobiety w Indiach są niezależne. I traktowane z szacunkiem”
Tak twierdzi najpiękniejsza kobieta świata Srinidhi Shetty, czyli Miss Supranational 2016.
Wywiady wydanie 14.07.2017 – 21.07.2017
Eli Zolkos: Gross niszczy przyjaźń między Żydami a Polakami
„Żydzi, którzy angażują się w ruchy LGBT, przyjmują liberalny styl życia, odchodzą od judaizmu”.