Wywiady

„Przez ostatnie trzy tygodnie prawie zamieszkałem w sztormiaku”

– Trzeba się ze sobą dobrze czuć, oczywiście tęsknota za najbliższymi zawsze jest, ale trzeba nie mieć problemu z byciem z samym sobą przez kilkanaście dni, miesięcy. Ja zorganizowałem sobie podczas rejsu kącik książkowo-muzyczny. Zajmowało mi to 15–20 godzin na dobę. Jak warunki atmosferyczne były dużo gorsze, to było mniej spania, a więcej czuwania, ale zawsze była muzyka – mówi Szymon Kuczyński, który samotnie opłynął Ziemię. Jachtem „Atlantic Puffin” o długości 6,36 metra pokonał 29 tysięcy mil morskich w 16 miesięcy.

Skąd wzięła się twoja pasja pływania, żeglowania?

To trudne pytanie, ale chyba z książek. Jestem molem książkowym. W domu nikt się nie interesował żeglowaniem, ale była spora biblioteczka podróżnicza, w tym żeglarska.

A kiedy pojawiła się w twojej głowie myśl, że może warto byłoby popłynąć dalej niż na zorganizowany obóz żeglarski?

Z rozmów z innymi żeglarzami. Jak ktoś już złapał bakcyla, siedzi w tym, to zawsze pojawia się ta myśl, że może by się udało i czasem się komuś udaje wyrwać z lądu i popłynąć w dłuższy rejs. W mojej głowie ta myśl kiełkowała od szkoły podstawowej żeby się wybrać w podróż, jeśli będzie to możliwe.

To, kiedy nadszedł ten moment, gdy pomyślałem, że czas te marzenia przekuć w realną podróż?


Parę lat temu. Życie mi się tak poukładało, że pół roku spędzałem na wodzie, a pół na lądzie, bo pracuję, jako kurier rowerowy. Brożka, czyli moja dziewczyna, też zajmuje się żeglarstwem. Zapytałem ją pewnego dnia, co chcesz robić w życiu, odpowiedziała mi, że pić piwo i żeglować. Wtedy powiedziałem jej, że mam taki pomysł i tak powstała nasza 5-metrowa łódka, którą samodzielnie budowaliśmy. Odbyliśmy nią nasz pierwszy samotny, atlantycki rejs. To, co wydarzyło się teraz to niejako kontynuacja tamtych działań. Pewnie coś jeszcze z tego będzie, będziemy chcieli zobaczyć, czy się to da przekuć w oceaniczne projekty, włączyć w nasze życie. Jak na razie się udaje.
„W ciągu 16 miesięcy przeczytałem ponad 230 książek”
Jak wyglądają przygotowania do samotnego rejsu?

Faktem jest, że od zawsze starałem się zbierać doświadczenie żeglarskie, być w dobrej kondycji. Decyzją było również to, aby samodzielnie budować jachty, nauczyć się techniki budowania, obsługi, bo na wodzie trzeba to wszystko zrobić samemu. A więc te trzy rzeczy doświadczenie żeglarskie, budowa jachtu i przygotowanie kondycyjne oraz osobiste i psychiczne były najważniejsze. Te ostatnie robiłem przy okazji przygotowania kondycyjnego do długodystansowej wyprawy rowerowej. Maratony to świetna okazja do tego, aby zaprzyjaźnić się z samotnością, choć nigdy nie miałem z tym kłopotu.

O to chciałam cię zapytać. Jak znosi się samotność na wielkiej wodzie?


Trzeba się ze sobą dobrze czuć, oczywiście tęsknota za najbliższymi zawsze jest, ale trzeba nie mieć problemu z byciem z samym sobą przez kilkanaście dni, miesięcy. Ja zorganizowałem sobie podczas rejsu kącik książkowo-muzyczny. Zajmowało mi to 15–20 godzin na dobę. Jak warunki atmosferyczne były dużo gorsze to było mniej spania, a więcej czuwania, ale zawsze była muzyka.

Co czytałeś i czego słuchałeś?

Wielu rzeczy. Zabrałem ze sobą ponad 15 tysięcy utworów od jazzu, po progresywnego rocka, czy muzykę typu „gitarą i piórem”. Książki od pozycji sensacyjnych po odyseje kosmiczne, Milana Kunderę, żeby mieć wybór. Przeczytałem wszystkie części „Pana Samochodzika”. Również te wydane po śmierci autora. Miałem książki na każdy humoru.
„Przez ostatnie trzy tygodnie prawie zamieszkałem w sztormiaku”
Książki zabrałeś w wydaniu elektronicznym?

Miałem kilkanaście książek papierowych, gdyby okazało się, że elektronika nie przeżyje w tych warunkach. Każda książka była zapakowana w foliowy woreczek ze względu na wilgoć i dużą ilość soli. Miałem też czytnik e-booków. W ciągu 16 miesięcy przeczytałem ponad 230 książek.

Co jeszcze miałeś na statku?

Game boya, kilka zręcznościowych układanek z drutu, gdyby wszystko inne zawiodło. To było moje zabezpieczenie na czas nudy. Jeśli na wodzie są dobre warunki, to ma się dużo czasu, łódka płynie sama. Poświęcałem jej 15 minut dziennie, do tego czas na posiłki, toaletę. Spałem po 8-9 godzin, więc resztę czasu miałem na czytanie, słuchanie muzyki, siedzenie w kokpicie, oglądanie tego, co dookoła.

Co jadłeś, co piłeś?

Z jedzeniem w ogóle nie ma problemu. Jest dużo produktów niekoniecznie konserwowych, ale pasteryzowanych dobrej jakości. Jadłem trzy posiłki dziennie – duże śniadanie, obiad dwudaniowy i lekką kolację. Na wodzie dużo mniej jem niż na lądzie, gdzie jestem kurierem rowerowym.
„Atlantic Puffin” ma długość 6,36 metra (fot. zewoceanu.pl)
Jak się rozprostowuje nogi na małej łódce?

Z tym jest największy problem. Jeszcze nogi idzie rozprostować, ale nie ma gdzie pójść. Chodziłem na dziób i z powrotem. Ciężko o jakiś większy ruch.

Skoro, na co dzień jesteś kurierem rowerowym, a na łódce tak dużo czasu spędzałeś na siedząco, to w pewnym momencie musiało cię zacząć nosić?

Taka jest prawda. Starałem się codziennie ćwiczyć, podciągałem się na uchwytach wewnątrz jachtu, miałem ekspandery, rower na pokładzie, a z racji tego, że rajd był etapowy, to tam gdzie stawałem robiłem sobie dłuższe lub krótsze wycieczki. Zależy, jakie miałem możliwości.

Czy to prawda, że nie chciano twojej łódki wypuścić na wodę, bo była za mała?

Nie ma takich możliwości prawnych. Prawda jest taka, że była bardzo dobrze przygotowana. Jeśli chodzi o wyposażenie, to było takie samo jak na dużych jachtach. Wraz z konstruktorem Jackiem Daszkiewiczem przerobiliśmy ten seryjny projekt tak żeby była w stanie wszystko przetrzymać. Była szczelna również od góry, co oznacza, że zamykasz się w środku i czekasz aż się skończy sajgon na zewnątrz. Powstawała trzy miesiące w stoczni w NorthMan. Braliśmy udział w budowie od podszewki, żeby nie musieć robić telefonów do przyjaciela, tylko móc od razu samemu zareagować. Zdecydowaliśmy się na współpracę ze stocznią, żeby to nie była partyzantka. Wyszedł jacht, który jest tak naprawdę bezawaryjny, poza zużyciem sprzętu nic się specjalnego nie działo. Jedyny problem, jaki był, to korozja, która jest związana z promieniowaniem słonecznym. Problemy z elektroniką są w standardzie, czasem zdarzały się problemy z autopilotem, to był początkowy dyskomfort, ale okazało się później, że łódka pływa sama bardzo dobrze. Trudno sobie wyobrazić, co by się musiało wydarzyć, żeby rejs się nie udał.
Szymon na swojej łódce spędzał czas na czytaniu, słuchaniu i grze w Tetris (fot. zewoceanu.pl)
Opowiedz o samej podróży…

To była bardzo klasyczna wyprawa. Płynie się z wiatrem i prądem. Większość trasy przebiega w strefie międzyzwrotnikowej, a więc w ciepłym klimacie, którego ja nie lubię. Wystartowałem samotnie z Las Palmas na Wyspach Kanaryjskich, stamtąd na Karaiby, spędziłem tam trzy miesiące również pracując, żeby podreperować budżet. Później przelot do Panamy gdzie musiałem pokonać problemy biurokratyczne z łódką, bo na nietypowo we współczesnych czasach pływam bez silnika. Dla nich to był duży zgrzyt, nie wiedzieli jak mnie ugryźć. Stałem tam praktycznie dwa miesiące, czekając na decyzję. Ruszyłem na Pacyfik, tam się zaczęły ponad 50-dniowe przebiegi. Trafiłem na mały raj na Ziemi na Markizy gdzie żeglarzy nie traktuje się jak dojne krowy, na których można zarobić, ale przyjmuje się ich serdecznie. Nie pobyłem tam jednak zbyt długo, bo czekał mnie drugi taki sam odcinek, w Australii czekała na mnie Brożka, tam planowaliśmy postój żeby sprawdzić łódkę, odmalować dno na nowo, które porosło w ciepłych wodach. Po miesiącu w Australii zaczął się najtrudniejszy etap, czyli Ocean Indyjski.

Aż do Przylądka Dobrej Nadziei miałem całkiem dobrą pogodę, tam dostałem łomot życia. Było bardzo ciężko, potem trafiłem w strefę passatów Atlantyku Południowego, gdzie był totalny relaks. Nie musiałem dotykać steru przez miesiąc. Dotarłem do Równika. Od Wyspy Zielonego Przylądka, czyli na ostatnie trzy tygodnie prawie zamieszkałem w sztormiaku, zdejmowałem go tylko do toalety. Te ostatnie trzy tygodnie były najcięższym etapem rejsu, nie licząc przygód wcześniej jak sztorm na Pacyfiku, gdy ogromna fala zalała mi wnętrze mojego luku w łodzi, bo był otwarty. Straciłem trochę wyposażenia, telefon satelitarny. Przez jakiś czas płynąłem bez kontaktu, nie dostawałem prognoz pogody.

Wylewałeś wodę kubkiem?


Wiaderkiem na początku, bo było tego sporo, potem miską. W końcu dosuszyłem łódkę po tej fali, ale sprzątanie jachtu zajęło mi miesiąc. Musiałem przekładać rzeczy z miejsca na miejsce.

Jak się śpi w takiej podróży?


Na środku oceanu jak Pacyfik, czy Ocean Indyjski śpi się normalnie, sam z siebie budziłem się po 4–5 godzinach, wyglądałem z kabiny i znowu szedłem spać na cztery godziny. Gorzej jest, gdy płynie się bliżej brzegu, wtedy trzeba uważać dużo bardziej, szczególnie w złą pogodę.
Szymon na co dzień jest kurierem rowerowym, na swojej łódce również miał rower (fot. zewoceanu.pl)
Miałeś moment kryzysowy?

Nie. Po tym pierwszym projekcie, przekonałem się, że mogę żyć na małym jachcie bez problemów. Jedni jeżdżą na camping, inni do hotelu, a ja pływam łódką.

Chciałeś wracać?

Przez chwilę jest fajnie pobyć na lądzie. Przywitała mnie ekipa ze stoczni, znajomych, teraz odrabiam towarzyskie zaległości. W poniedziałek znowu odlatuję i cieszę się, że w końcu się wyśpię. Muszę przyznać, że bardziej wysypiam się żeglując niż na lądzie.

Zapytam cię o coś, co ciekawi wielu, ale boją się zapytać. Jak się załatwia potrzeby fizjologiczne podczas takiej wyprawy?


To dobre pytanie. Uprościłem to do minimum. W Australii gdzie rozwinięty jest przemysł kempingowy na każdym dziale ogrodniczym można kupić specjalne wiaderka. Wcześniej korzystałem z budowlanych, tylko one są niewygodne, a tu się siedzi jak na dużym nocniku. Patenty żeglarzy są różne. Najmniej bezpieczne są próby załatwiania się na zewnątrz, bo można się zamoczyć. Na jachcie nie mam toalety głównie ze względów bezpieczeństwa.

Co dalej?


Kolejny rejsy. Marzy nam się projekt mało łódkowy, takie regaty samotników przez Atlantyk. Zobaczymy, co z tego wyniknie.

Gdybym poprosiła cię o dokończenie zdania: „Woda to dla mnie…”


Miejsce dla domu. (śmiech)
Zdjęcie główne: Szymon Kuczyński samotnie opłynął Ziemię (fot. zewoceanu.pl)
Zobacz więcej
Wywiady wydanie 13.10.2017 – 20.10.2017
„Powinniśmy powiedzieć Merkel: Masz tu rachunek, płać!”
Jonny Daniels, prezes fundacji From the Depths, O SWOIM zaangażowaniu w polsko-żydowski dialog.
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
Definitely women in India are independent
Srinidhi Shetty, Miss Supranational 2016, for tvp.info
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
Małgosia uratowała mi życie. Dzięki niej wyszedłem z nałogu
– Mam polski paszport i jestem z niego bardzo dumny – mówi amerykański gwiazdor Stacey Keach.
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
„Kobiety w Indiach są niezależne. I traktowane z szacunkiem”
Tak twierdzi najpiękniejsza kobieta świata Srinidhi Shetty, czyli Miss Supranational 2016.
Wywiady wydanie 14.07.2017 – 21.07.2017
Eli Zolkos: Gross niszczy przyjaźń między Żydami a Polakami
„Żydzi, którzy angażują się w ruchy LGBT, przyjmują liberalny styl życia, odchodzą od judaizmu”.