Wywiady

„Kominiarka zmienia się w bryłę lodu, ale biegnie się dalej”. Polak o ekstremalnym maratonie na Bajkale

Baikal Ice Marathon to jedna z najbardziej ekstremalnych imprez biegowych na świecie. W tym roku zawody zdominowali Polacy. Dwa pierwsze miejsca zajęli Piotr Hercog i Łukasz Zdanowski. Bieg ukończył także ultramaratończyk Maciej Florczak, gorzowianin, rocznik ’68, który zajął drugie miejsce w swojej kategorii wiekowej. – Syberia pokazała zęby – stwierdził.

„Bieganie po zębach w paszczy rekina”. Polak wystartuje w maratonie na Mount Everest

– Mięśnie palą, płuca domagają się tlenu. Dochodzi walka ze zmęczeniem, cierpieniem, bólem, zimnem – tak Robert Celiński opisuje Tenzing Hillary Everest Marathon.

zobacz więcej
Jest pan uzależniony od adrenaliny?

Bez wątpienia. Wszyscy mi powtarzają, że jestem niespokojnym duchem. Twierdzą, że mam owsiki, które mnie noszą po świecie. Pewnie już nie uda mi się z tego wyleczyć, nawet nie zamierzam próbować.

Kiedy pan stwierdził, że przekraczanie granic to pana działka?

Na dobre zaczęło się jeszcze w ogólniaku. Gdy byłem nastolatkiem, należałem do nielegalnego Czarnego Harcerstwa, zwalczanego przez Służbę Bezpieczeństwa. Oprócz tego, że chodziliśmy po lasach i uczyliśmy się survivalu, roznosiliśmy też w mieście patriotyczne ulotki, rysowaliśmy kotwice Polski Walczącej. To była taka pierwsza współpraca z adrenaliną. Od tego czasu, kiedy tylko mogę, podnoszę sobie jej poziom na różne sposoby. Pojawiły się góry, wspinaczka i wszystko, co z górami związane, czyli bieganie, maratony, ultramaratony. Lubię adrenalinę, ryzyko, przestrzeń i walkę. Uwielbiam walczyć sam z sobą, poddawać próbie charakter. Szukam wyzwań, w których mogę sam siebie sprawdzać.

Co to oznacza być biegaczem ekstremalnym?

Fakt, że ukończyłem Baikal Ice Marathon czy Trans Gran Canaria na poziomie zaawansowanym nie czyni jeszcze ze mnie ultramaratończyka czy biegacza ekstremalnego. Po prostu robię to, co mi przynosi radość, satysfakcję i poczucie wolności. Bieganie to tylko część tego, co robię. Chodzę też po górach, wspinam się. Dwa lata temu z przyjaciółmi zdobyliśmy Kazbek w Kaukazie. Z jednym z nich zresztą pobiegłem po Bajkale. Dlaczego akurat Baikal Ice Marathon?

To realizacja pomysłu sprzed kilku lat. Stopniowo zawieszam sobie poprzeczkę coraz wyżej. Znalazłem informację o tym biegu, zapisałem się, zostałem zakwalifikowany, namówiłem kolegę. Też się zakwalifikował i pojechaliśmy. Poszukałem osób, które już tam startowały, żeby mi powiedziały, co to za historia. Rozmawiałem z naszymi wybitnymi ultramaratończykami Hanią Sypniewską i Robertem Sadowskim. Powiedzieli, że to przygoda życia. I już się nie zastanawiałem.

Faktycznie to przygoda życia?

Tak.
Maciej Florczak zajął 43. miejsce (fot. archiwum prywatne)
Na Kanarach zrobił pan 80 kilometrów w upale i teraz 42 kilometry na lodzie przy -20 stopniach Celsjusza. Co było trudniejsze?

Zdecydowanie Bajkał. Tam nie można zbyt długo stać i odpoczywać. Człowiek od razu marznie, a w takich warunkach to ekstremalnie niebezpieczne. We wszystkich punktach żywieniowych zatrzymywałem się tylko po to, żeby się napić ciepłej herbaty i leciałem dalej. Na Gran Canarii było ciepło, człowiek się zatrzymał, mógł się rozciągnąć, pogadać. Na Syberii było to niemożliwe.

Jakie panowały warunki na trasie Baikal Ice Marathon?

Nie mam porównania, ponieważ startowałem po raz pierwszy. Z tego, co mówili organizatorzy wynika, że była to najtrudniejsza edycja w 12-letniej historii biegu. Wskazuje na to choćby fakt, że zniesiono limit czasowy. Gdy startowałem, temperatura wynosiła -23 stopnie Celsjusza i wiał wiatr o prędkości 10, 15 metrów na sekundę. A odczuwalna temperatura dochodziła do -30 stopni Celsjusza. Na mecie było cieplej, -20 stopni i wiatr troszkę zelżał. Na dużej części trasy panowała zawieja, która w połączeniu z mrozem jest wyjątkowo dokuczliwa. Podczas treningów przed maratonem biegaliśmy w temperaturze -11, -7, pięknie, był gładki lód, bez żadnego śniegu, słoneczko. Niestety, pogoda pogorszyła się i podczas startu chyba wbiliśmy się w jakąś kumulację złych warunków. Technika też nie pomagała. Gogle szybko zamarzły, z kominiarki zrobiła się jedna bryła lodu od pary wodnej z wydychanego powietrza. Taka zabawa.

Kryzysy były?

Po 30. kilometrze zaczęły mnie łapać skurcze w udach. Chwilowo zacząłem iść, ale błyskawicznie zacząłem się wychładzać, traciłem czucie w palcach u nóg, więc mimo tych skurczów musiałem zacząć biec. Rozruszałem mięśnie i skończyłem maraton.
Bieganie po lodzie przy -20 stopniach Celsjusza wymaga charakteru (fot. Masaki Nakamura)
Jak pan walczył z kryzysami?

Tylko siłą woli. Cały czas myślałem o biegu. Mobilizowałem się do wykonania każdego kroku. W takich warunkach trzeba być cały czas maksymalnie skoncentrowanym.

Równolegle odbywał się półmaraton, oczywiście pomyślałem: „o, ci już mają dobrze, meta po 21. kilometrze, a przede mną dalszy ciąg tego lodowego piekiełka”. Spotkałem tam kolegę Bartka Mazerskiego, który sam nie mógł startować, ponieważ dwa dni wcześniej złamał kość w stopie. Poklepał mnie i powiedział: stary, ja nie mogę, ale chociaż ty pokonaj ten maraton. Sił dodawało mi też to, że na czele biegli Piotrek Hercog z Łukaszem Zdanowskim. Pomagała też świadomość, że w Polsce wspierają mnie i liczą na mnie koledzy z klubu MTB 4 Fun, którzy pomogli mi się przygotować do tej imprezy. Takie myśli dodawały mi energii. Ale byłem o siebie spokojny, ponieważ miałem ze sobą Bogdana, maskotkę amulet uszytą przez moją córkę Jagodę.

W zeszłym roku w Bajkale załamał się lód pod synem byłego prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowycza. Utonął. Bał się pan takiej sytuacji? Pojawiła się obawa, że wpadnie pan do najgłębszego jeziora świata i… cześć?

Przede wszystkim Janukowycz nie startował w zabezpieczonym maratonie, to była samowolka i wchodzenie na lód, który może się załamać. Wierzę, że organizatorzy tak wszystko przygotowali, że nie groziło nam żadne niebezpieczeństwo. Zresztą liczba uczestników jest ograniczona do 120, tak by organizatorzy mogli w każdej chwili zareagować, jeżeli komuś coś się przytrafi.

Pojawiły się odmrożenia?

Minimalne, raczej przemrożenia podbródka, koniuszków palców; czułem mrowienie, to nie było nic poważnego. Pewnie gdybym dłużej szedł a nie biegł, to bym się wychłodził dużo mocniej.

Zima w Polsce pozwoliła się przygotować do tego biegu? Śniegu i lodu było w zasadzie tyle, co kot napłakał...

Przygotowania mogły być lepsze, ale nie narzekam. Pojechałem w Tatry, tam robiłem po 80 kilometrów tygodniowo, było trochę oblodzonych traktów, mogłem sprawdzić sprzęt.

Co najbardziej doskwierało na trasie – zimno, wiatr, ruszający się i pękający lód?

Najbardziej wiatr i śnieg. Mniej więcej dobę przed startem spadł sypki śnieg. Organizatorzy przed zawodami jeździli po jeziorze buldożerem, wytyczyli 2-3-metrową ścieżkę, ale przy tym wietrze, który był, to po 10 kilometrach tej ścieżki nie było już widać. Dobrze, że były chorągiewki co 50 metrów. Brnęło się w śniegu, czasami w zaspach do połowy łydki. Pierwszych 10 kilometrów było w miarę łatwych, można powiedzieć, że biegło się nawet przyjemnie, ale potem trafiałem z zaspy do zaspy. Wbijałem w nie nogi, szukałem śladów osób, które biegły przede mną. Od 20. kilometra biegłem w zasadzie sam. Gdzieś w pewnej odległości przed sobą widziałem tylko zarysy sylwetek. Byłem ja, lód i chorągiewki. Orientację utrudniały mi zamarznięte gogle. Ale nie ma co narzekać, wszyscy zawodnicy mieli takie same warunki.
Maraton na Bajkale wygrał Polak Piotr Hercog (fot. Masaki Nakamura)
Lód był równy czy spiętrzony?

Nawierzchnia była raczej równa, ale kiedy lód był przysypany śniegiem to się raczej biegło na czuja, bo nie było widać co jest pod tym sypkim śniegiem. W jednym miejscu na trasie zrobiła się szczelina, której nie można było pokonać. Organizatorzy podstawili jednak poduszkowce, które stanęły nad szczeliną i robiły za most. Oczywiście robiły się korki, bo przepustowość była ograniczona.

Jak wyglądało żywienie i nawadnianie na trasie? Niedobór cukru i elektrolitów na trasie maratonu może być bardzo niebezpieczny.

Jadłem dużo cukru i suszonych owoców w strefach żywieniowych, piłem ciepłą herbatę. Nie wiem jakby było bez tego. Nie wiem też jakim cudem zwycięzca maratonu Piotrek Hercog pokonał trasę tylko na batonach i pół litrze izotoniku. Ja wziąłem ze sobą żele energetyczne, ale po 30. kilometrze, jak mnie zaczęły łapać skurcze i musiałem zacząć chwilowo iść, żele były już zmrożone na kamień i nie dało się ich wycisnąć z tubki. Błąd debiutanta.

Coś pana szczególnie zaskoczyło?

Wiedziałem, że będzie zimno, że będzie wiało. Zaskoczeniem była różnica między wspaniałymi warunkami na treningach a złymi podczas zawodów. Ale to jest Syberia. Jest nieobliczalna i pokazała nam swoje zęby. Spodziewałem się też pięknych widoków, Bajkał faktycznie zapiera dech w piersiach. Niewyobrażalne piękno. Każdy kto lubi jeździć, podróżować powinien to zobaczyć, to coś niepowtarzalnego.

Były jakieś techniki automotywacyjne przed startem – wizualizacje, powtarzanie mantr „nie wycofam się”, czy wystarczył marynarski charakter?

Wystarczyła marynarska zaprawa i dobra kompania, z którą pojechałem na Syberię.

Jak wyglądała rywalizacja na trasie? Koleżeńsko czy łokcie wchodziły w ruch?

Gdy się łączyliśmy na trasie to się wspieraliśmy – czy to ja komuś usiadłem na ogonie czy on mnie. Na ostatnich kilometrach biegliśmy w 3-4 osoby, robiliśmy zmiany, trochę jak w kolarstwie. Przed metą to się rozjechało, ale wcześniej była współpraca. Na pewno nie było mowy o żadnych łokciach.

Co pan myślał na trasie: „jakie piękne widoczki”, czy „o rany, ile jeszcze do mety”?

Śpiewałem piosenkę Elektrycznych Gitar „Co ja robię tu”.

Co przychodzi do głowy jak się biegnie po lodzie przy minus 20 stopniach? Co się czuje?

Nie ma satysfakcji, euforia biegacza raczej nie funkcjonuje. Myśli się o tym, żeby dobiec. Jest walka z myślami, które sugerują, by się wycofać, zrezygnować. Na skuterach, poduszkowcach kursują sędziowie i organizatorzy pytają, czy ma się już dość. Pokazują do góry kciuk, jak się powtórzy ten gest, to jadą dalej. Podniesienie ręki jest trudne, trzeba zwalczyć w sobie apele organizmu o wycofanie się. Może jakby tak nie kursowały te skutery, to takie myśli by się nie pojawiały?
Warunki podczas treningów były dobre, przed startem się jednak pogorszyły (fot. arch. pryw.)
Tym większa nagroda na mecie.

Bez wątpienia. Było ciężko, ja niczego podobnego nie przeżyłem wcześniej. Jest satysfakcja, że ukończyłem bieg i jestem cały i zdrowy.

Wynik satysfakcjonuje? Jaki pan osiągnął czas?

Około 5 godzin i 40 minut, byłem 43. Przede mną dobiegł tylko jeden zawodnik, który był starszy ode mnie. Na pewno z tego czasu można coś uszczknąć i to niemało. Sporo straciłem przez skurcze, do tego inaczej by się biegło w lepszych warunkach.

Zgodzi się pan, że satysfakcja na mecie jest wprost proporcjonalna do włożonego wysiłku?

Niekoniecznie. Po ukończeniu maratonu człowiek momentalnie zaczyna się trząść i opatula się, żeby nie dostać zapalenia płuc. Natomiast wieczorem, podczas rozdawania nagród, przy kolacji, to faktycznie był wybuch radości, u wszystkich zawodników.

Zawsze po starcie skacze adrenalina. Ciągnęła pana do mety, czy szybko mróz ją przegnał?

Nie miałem miernika. Adrenalina była na starcie, ale potem po prostu już nogi prowadziły, a jak nie chciały, to charakter. Adrenalina pojawiła się również na mecie.

Na mecie najbardziej cieszył się Piotr Hercog, który wygrał. Organizatorzy nie byli niezadowoleni?

Dwa pierwsze miejsca zajęli Piotrek i Łukasz. Po minach organizatorów było widać zniesmaczenie. Nie pasowało im to. Co innego innym zawodnikom-innostrańcom. Wyraźnie byli zadowoleni. Zresztą nas, Polaków, było bardzo dużo – około 20 osób, łącznie z osobami towarzyszącymi. Baikal Ice Marathon ukończyło 12 Polaków w tym roku, ponad 10 proc. wszystkich uczestników, z czego dwa pierwsze miejsca też padły naszym łupem. Po organizatorach było widać zaskoczenie i zdziwienie, że to nie Rosjanin wygrał na Syberii, zwłaszcza że to były najcięższe warunki. Dość powiedzieć, że nie byli w stanie bić brawa Piotrkowi i Łukaszowi. Co innego publika rosyjska – bardzo otwarci ludzie, cieszyli się razem z nami.

Jaki jest koszt takiej wyprawy?

Wpisowe jest drogie – 550 euro. W tym jest opłata startowa, dwa noclegi, dwudniowe wyżywienie oraz transport z lotniska w Irkucku do hotelu i z powrotem. Do tego dochodzi koszt dojazdu z Warszawy do Irkucka – samolot do Moskwy i bilet na Kolej Transsyberyjską. Kolejne 450 euro, plus to co wydaliśmy w ciągu tygodnia w Rosji.
Widoki na Bajkale zapierają dech (fot. baikal-marathon.org)
Jak zostaliście przyjęci w Rosji?

Bardzo serdecznie. Sami Rosjanie są wspaniali, otwarci, czego nie można powiedzieć o tamtejszych instytucjach czy służbach, to jest zupełnie inna bajka. W tym przypadku jest relacja odwrotnej proporcji.

Robert Sadowski opowiadał mi, że rok temu śledzili go milicjanci, a jeden tajniak wszedł nawet za nim do toalety. Spotkało pana albo kogoś z pana kompanów coś podobnego?

Nie słyszałem o żadnej inwigilacji, śledzeniu. Czegoś takiego nie było, albo po prostu nie zauważyliśmy. Na pewno nie dało się tego odczuć.

Spotkały pana jakieś ciekawe przygody w Rosji, już nie z punktu widzenia biegacza a turysty, podróżnika?

Sama kolej transsyberjska jest przygodą samą w sobie. Wspaniała sprawa. Można poznać ludzi, Rosjan, wejść w komitywę z obsługą pociągu. Na każdym postoju była przygoda, wychodziliśmy z pociągu, żeby coś kupić, pochodzić, chłonęliśmy tę Syberię. Często na stacjach biegaliśmy, jak był dłuższy postój to robiliśmy nawet do 6 kilometrów. Wzbudzaliśmy tym zainteresowanie, ale ani razu nie było widać po Rosjanach: „Poljaki prijechali”. Wszyscy byli bardzo mili, serdeczni.

Wystartuje pan za rok?

Chciałbym jeszcze wrócić na Syberię, ale czy się zdecyduję na start w przyszłym roku – na razie mówię „nie”. Jeszcze organizm nie zapomniał.

Planuje pan już kolejny ekstremalny start?

Na razie się rozglądam. Marzy mi się maraton piasków, dżungle albo jakieś biegi na Antypodach. Ale to zależy od wielu czynników, między innymi pieniędzy, od sytuacji rodzinnej, bo jednak rodzina jest na pierwszym miejscu. A mam ograniczony czas dla rodziny, ponieważ jestem człowiekiem morza. Mam wykształcenie mechanika okrętowego, patent oficerski i pływam luksusowymi jachtami po Morzu Śródziemnym.

To jak pan trenuje na morzu – biega od dziobu do rufy?

W portach. Załoga cały czas patrzy na mnie jak na wariata. Jak dopływamy do portu, wszyscy idą do sklepów, pubów, a ja idę biegać.

Jakieś fajne starty pan zaliczył? Gdzie noga poniosła?

W Polsce pobiegłem maraton na Chojniku, Forest Run, bieg w Mosinie, Górski Półmaraton Ślężański. Z zagranicznych – Trans Gran Canaria, w ubiegłym roku w marcu, chyba największa górska przygoda. Tych startów nie mam zbyt wiele. Sporo biegam sam. Praca na jachcie to jest zwykle miesiąc na morzu i miesiąc w domu, wiele imprez mi ucieka, ale rekompensuję to sobie tym, że jestem w różnych miejscach. Jak przypływamy do wyspy, to załoga już wie, że szykuję się do wbiegnięcia na najwyższy szczyt. Ustawiam wachty tak, żeby także mi wszystko pasowało i biegnę.
Tegoroczne warunki były wyjątkowo ciężkie (fot. Masaki Nakamura)
Jakie szczyty pan w ten sposób zdobył?

Wbiegłem na Etnę, Wezuwiusza, najwyższe szczyty Istrii, Capri, również greckich wysp Kos i Rodos. Czasami są to biegi 20-30 kilometrowe, a czasami krótsze. Jest dużo błądzenia, bo nie ma map, nie zawsze z portu, do którego przybijamy, wiedzie droga na najwyższy szczyt. Czasem to bardziej bieg na orientację. Ale to mnie bawi. Adrenalina, niepewność, wyzwanie, walka. To nie jest bieganie w kieracie, którego nienawidzę. Jak widzę, że jakiś maraton ma pętlę, to od razu rezygnuję.

Inne osiągnięcia?

Dużo wspinałem się w Tatrach, Alpach, Meteorach. Startuję, gdy czas pozwala, w ekstremalnych biegach na orientację – Harpagan, Nocna Masakra, Włóczykij.

Niepowodzenia były?

Raz wystartowałem w triatlonie w Andorze i z powodu braku większych umiejętności pływania w morzu – a była trójka w skali Bouforta – o mało się nie utopiłem. Ukończyłem ten start, ale i skończyłem przygodę z triatlonem w ogóle.

Jakieś ciekawe przygody na trasie? Erupcje wulkanów, dzikie zwierzęta?

Zawsze coś się dzieje. Zapamiętam na pewno wbiegnięcie na Etnę bez pozwolenia. Żeby dostać się do strefy zakazanej, potrzebne jest specjalne pozwolenie. Turyści mogą najwyżej wjechać na taki placyk, przy którym dopiero zaczyna się stożek. Ja bez pozwolenia pobiegłem dalej. Po drodze spotkałem sejsmologów, którzy podchodzili z jakimś ciężkim sprzętem pomiarowym. Spytali, co ja tu robię, dookoła wszystko dymi, śmierdzi siarką. A ja w tych krótkich spodenkach, nadpalonych, podartych od pumeksu butach, mówię, że wbiegam na stożek. Przyznałem, że nie mam pozwolenia, ale nie wrócę. Uśmiali się i poradzili, żebym wbiegał od zachodu, z wiatrem, żeby uniknąć tych trujących wyziewów. Pobiegłem dalej tak jak radzili, grzęzłem po kolana w pumeksie, ale widok był niesamowity.

A dzikie zwierzęta?

Jak byliśmy w Portofino we Włoszech, znalazłem na mapie ścieżkę na Monte Polono. Ma z pięćset metrów nad poziomem morza, ale że startuje się z poziomu 0, to jest to jednak pewne wyzwanie. Zaczynało się robić ciemno, najpierw ścieżka była oświetlona – kocie łby, potem szutry. Wbiegłem na szczyt – trening zaliczony. W dół biegłem opłotkami, byłem nieźle rozpędzony, a naprzeciwko mnie szły dwa duże dziki. Jak mnie zobaczyły, też się przestraszyły, a ja nie miałem jak wyhamować, wpadłem między nie, one w popłoch, uciekały przede mną, a nie mogłem się zatrzymać i kawałek tak biegliśmy razem.
Orientację na trasie ułatwiały chorągiewki (fot. Masaki Nakamura)
Jak ludzie traktują takiego ekstremalnego biegacza? Z politowaniem, podziwem? Jak jest pan przyjmowany za granicą przed startem na przykład w hotelu, jak w kraju?

Raczej jestem traktowany jako ciekawostka przyrodnicza. Ale bieganie jest już na tyle popularne, że jak mieszkaliśmy na Gran Canarii w hotelu, to biegaczy było tylu dookoła, że nie budziło to żadnego zdziwienia. Natomiast kiedy trenuję sam i wbiegam na jakiś szczyt, na który ludzie jedynie wjeżdżają, to wzbudzam nawet pewien podziw. Nie zdarza się, żeby ktoś wbiegał na Monte Beigua nieopodal Genui, a ja zrobiłem to dwukrotnie. Raz, jak ludzie się o tym dowiedzieli, to dostałem advocata. Bardzo miło mi się rozmawiało z tymi ludźmi. Wyczułem podziw, ale w myślach pukali się w czoło.

Jasna sprawa – upośledzony instynkt samozachowawczy. W jakim stopniu ekstremalny maraton to wyzwanie dla organizmu, a w jakim dla ducha? To bardziej strawa fizyczna czy duchowa?

Zdecydowanie duchowa. Ciało zawsze można przygotować. To kwestia treningu. Ale charakter to już trzeba mieć. Nie zgadzam się natomiast z twierdzeniem o upośledzeniu czy braku instynktu samozachowawczego. Bardzo fajnie powiedział wybitny himalaista Wojciech Kurtyka – kto się przestaje bać, ten ginie. We wspinaczce ryzyko jest ogromne, w ekstremalnym bieganiu, można się połamać, poturbować, ale na skałce ryzyko czeka na każdym kroku i nie ma miejsca na najmniejszy błąd. Trzeba się bać, ale ten strach ma mobilizować do większej koncentracji, a nie paraliżować. Można to przełożyć na wypadki podczas maratonów górskich: ludzie mdleją, tracą przytomność.

Najczęściej to efekt słabego nawodnienia.

Tak, ale tego się nie czuje. Na Gran Canarii człowiek nie wie, że traci wodę, bo tam się nie poci, woda od razu paruje. Pić trzeba i to dużo. Zresztą zawsze, startując w ekstremalnych imprezach trzeba być przygotowanym na każdą ewentualność, bo ryzyko jest spore.

Co pan czuje podczas ekstremalnych zawodów – jest chęć rywalizacji z innymi, ze sobą, z czasem, ciekawość?

Ciekawość to przede wszystkim. Rywalizacja – tak, jak biegniemy ze znajomymi to też się pojawia. Trochę próżności w tym jest, nie ukrywam, ale to też spróbowanie samego siebie, sprawdzenia swoich możliwości. Do tego dochodzi odkrywanie świata, poznawanie nowych ludzi.

Jak się zmusza organizm do dalszego wysiłku podczas ekstremalnych zawodów, kiedy jest się na granicy wytrzymałości?

Trzeba chwilkę odpocząć, potem wstać i pobiec dalej.

Czuje pan już swój organizm, wie na co go stać?

Czuję, że się rozwijam, nawet w wieku czterdziestu kilku lat. Teraz potrafię wbiec tam, gdzie jeszcze parę lat temu miałbym kłopot, żeby wejść czy wjechać na rowerze. To jest bardzo budujące, nie ukrywam.
Zdjęcie główne: Baikal Ice Marathon to jeden z najtrudniejszych biegów na świecie (fot. Masaki Nakamura)
Zobacz więcej
Wywiady wydanie 13.10.2017 – 20.10.2017
„Powinniśmy powiedzieć Merkel: Masz tu rachunek, płać!”
Jonny Daniels, prezes fundacji From the Depths, O SWOIM zaangażowaniu w polsko-żydowski dialog.
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
Definitely women in India are independent
Srinidhi Shetty, Miss Supranational 2016, for tvp.info
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
Małgosia uratowała mi życie. Dzięki niej wyszedłem z nałogu
– Mam polski paszport i jestem z niego bardzo dumny – mówi amerykański gwiazdor Stacey Keach.
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
„Kobiety w Indiach są niezależne. I traktowane z szacunkiem”
Tak twierdzi najpiękniejsza kobieta świata Srinidhi Shetty, czyli Miss Supranational 2016.
Wywiady wydanie 14.07.2017 – 21.07.2017
Eli Zolkos: Gross niszczy przyjaźń między Żydami a Polakami
„Żydzi, którzy angażują się w ruchy LGBT, przyjmują liberalny styl życia, odchodzą od judaizmu”.