Po godzinach

Nikt na nich nie stawiał, a wracali ze złotem. Największe polskie niespodzianki olimpijskie

Polacy zdobyli do tej pory 64 złote medale olimpijskie. Na wiele z nich czekaliśmy i przyjmowaliśmy je jako oczywistość, ale niektórzy biało-czerwoni zostali mistrzami, choć nikt się tego nie spodziewał! Portal tvp.info przypomina najbardziej zaskakujące triumfy naszych sportowców na olimpijskich arenach z nadzieją, że na ruszających w piątek XXXI Letnich Igrzyskach Olimpijskich w Rio de Janeiro również nie zabraknie niespodzianek. Transmisje z igrzysk w Telewizji Polskiej.

To był pierwszy dzień igrzysk w Atlancie, w 1996 toku. O Renacie Mauer słyszeli tylko najwięksi fani strzelectwa, a kibice bardziej czekali tego dnia na wieczorne finały w zapasach, gdzie eksperci wróżyli Polsce medalowe szanse.

Złoty poranek

Tymczasem już pierwszy olimpijski finał przyniósł nam złoto i „Mazurka Dąbrowskiego”. Mauer wspominała po latach, że nie mogła nawet wziąć udziału w otwarciu igrzysk, bo przecież następnego dnia o świcie musiała być już na strzelnicy. Nie wiedziała też wówczas, że podczas ceremonii zmarł szef polskiej misji olimpijskiej, Eugeniusz Pietrasik.

Polka nigdy nie śledziła podczas zawodów wyników przeciwniczek i skupiała się tylko na swojej punktacji. W Atlancie do ostatniej rundy rywalizacji w karabinie pneumatycznym 10 m walczyła z Niemką, Petrą Horneber. Gdy obie oddały po 10 strzałów, zapanowało małe zamieszanie. – Obejrzałam się na trenera Kijowskiego, by dał mi sygnał, która jestem, a on rozłożył ręce – mówiła potem Mauer. Okazało się, że trener Andrzej Kijowski spojrzał na tablicę... od drugiego miejsca w dół, szukając swojej podopiecznej. A ona po ostatnim strzelaniu awansowała na pozycję lidera. Dopiero po chwili dotarło do niej, że jest mistrzynią olimpijską. Złoty medal założył jej sam przewodniczący MKOl, Juan Antonio Samaranch.
Dla Polski był to zresztą niezwykły dzień, bo wieczorem trzy kolejne złote medale zdobyli nasi zapaśnicy: Włodzimierz Zawadzki, Ryszard Wolny i Andrzej Wroński. Niespodziewanie nasz kraj został liderem klasyfikacji medalowej.

Polska strzelczyni na amerykańskich igrzyskach zdobyła jeszcze brąz w karabinie sportowym trzy postawy, a cztery lata później w Sydney, już jako Renata Mauer-Różańska, dołożyła jeszcze złoty medal w tej ostatniej konkurencji.

Wielkie przeżycie

– Już sam wyjazd na te igrzyska, ta cała procedura, nominacje, odbieranie sprzętu olimpijskiego, to już było dla mnie przeżycie. A jeszcze stanąć na podium i to, na najwyższym stopniu podium, i usłyszeć „Mazurka Dąbrowskiego” na takiej imprezie, to było coś pięknego – wspominała swój występ na igrzyskach w Sydney młociarka Kamila Skolimowska.

– Nie mogłam spać od szóstej rano, potem zjadłam śniadanko – dodała. A po śniadaniu wyszła na stadion olimpijski i przy 100 tysiącach widzów zadziwiła świat.

Już sam wyjazd na te igrzyska to było dla mnie przeżycie

Do finału rzutu młotem niespełna 18-letnia olimpijka – córka sztangisty Roberta Skolimowskiego (brązowego medalisty MŚ) – dostała się z trzecim wynikiem, co już było zaskakujące. Lepsze były Rosjanka Olga Kuzenkova i Niemka Kirsten Muenchow.

Najmłodsza czempionka

W finale Polka nie miała jednak sobie równych. Dwa jej rzuty były najdłuższe w konkursie, a wynikiem 71,16 w trzeciej serii pobiła rekord olimpijski. Tym samym Skolimowska została najmłodszą w historii mistrzynią w swojej konkurencji.

Potem nie osiągała już tak wielkich sukcesów. Dwa razy była czwarta na MŚ, a na igrzyskach w Atenach, w 2004 roku, zajęła 5. miejsce. Niestety zmarła przedwcześnie, w 2009 roku na zator tętnicy płucnej. Miała raptem 26 lat.

Sensacją na igrzyskach był też kulomiot Władysław Komar, mistrz z Monachium z 1972 roku. Był to jego już trzeci olimpijski start, a z poprzednich igrzysk – w Tokio i w Meksyku – wracał bez medali.

Mierzący 196 cm atleta przerwał serię zwycięstw Amerykanów w tej konkurencji, która ciągnęła się aż od 1936 roku. Już pierwsze pchnięcie, na odległość 21,18 m, dało Polakowi złoto, choć niewiele brakowało, aby tak nie było. W czwartej serii kula Amerykanina George’a Woodsa musnęła chorągiewkę, którą sędziowie oznaczyli odległość Komara. Spadła jednak... centymetr bliżej.

Dwa schaboszczaki

Legenda mówi, że sukces Polak zawdzięczał podwójnym schabowym, które miał otrzymywać w stołówce podczas przygotowań olimpijskich i trikowi, który zastosował przed finałem. Otóż na rozgrzewce pchał nieco mniejszą kulą od tej regulaminowej. Rywale o tym nie wiedzieli. Widzieli natomiast jego kosmiczne rezultaty i mogli mocno się zdenerwować.

Wielki – i to dosłownie – sportowiec, pochodzący z rodziny szlacheckiej z Kowna, popłakał się podczas odgrywania hymnu. To był jego ostatni olimpijski występ.
Wielki – i to dosłownie – sportowiec, pochodzący z rodziny szlacheckiej z Kowna, popłakał się podczas odgrywania polskiego hymnu. To był jego ostatni olimpijski występ.

Po zakończeniu kariery Władysław Komar oddał się aktorstwu. Występował zarówno w filmach, jak i w kabarecie. Widzowie zapamiętali go zapewne z roli gangstera „Uszata” w komedii „Kiler” Juliusza Machulskiego z 1997 roku. Niestety rok później Komar zginął w wypadku samochodowym, razem z przyjacielem – mistrzem olimpijskim z Montrealu w skoku o tyczce, Tadeuszem Ślusarskim.

Papieros i trawka

We wspomnianym Montrealu nie tylko Ślusarski cieszył się ze złota. Ogromną sensację sprawił tam wtedy ledwie 19-letni Jacek Wszoła, który wygrał olimpijski konkurs skoku wzwyż.

Z długimi jasnymi włosami i źdźbłem trawy w zębach w finale wyglądał jak buntownik i od razu wzbudził zainteresowanie mediów. Dodatkowo ktoś puścił plotkę, że młodzian między skokami... podpala papierosy, do czego po latach sam się przyznał. – Konkurs trwał aż cztery godziny. Co jakiś czas chowałem się w bramie stadionu i paliłem między skokami. To wzbudziło poruszenie – mówił w wywiadach.



Publiczność zaciekle dopingowała Kanadyjczyka Grega Joya, jednego z najgroźniejszych rywali Wszoły. Tylko oni pozostali na placu boju przy wysokości 2,25 m. Polak pokonał ją w drugiej próbie, ustalając przy tym rekord olimpijski, a ulubieńcowi gospodarzy to się nie udało i poznaliśmy niespodziewanego mistrza!

Co jakiś czas chowałem się w bramie stadionu i paliłem między skokami

Sukces był tym większy, że podczas rywalizacji zaczął padać deszcz, co bardzo utrudnia skakanie. Wszołę jednak niesprzyjająca aura ucieszyła, ponieważ był na nią przygotowany. Wszystko dzięki jego ojcu Romanowi, który go trenował. W trakcie przygotowań w Spale wciąż świeciło słońce, ale szkoleniowiec postanowił polewać rozbieg wodą, aby syn nauczył się startować w trudniejszych warunkach. I to był strzał w dziesiątkę.

Jacek Wszoła cztery lata później został w Moskwie wicemistrzem olimpijskim. Do dziś aktywnie uczestniczy w życiu sportowym, organizuje imprezy i jest stałym bywalcem stadionów lekkoatletycznych.

Mistrz ringu

Choć przed swoim startem na igrzyskach w Helsinkach w 1952 roku Zygmunt Chychła zdobył mistrzostwo Europy i wygrał nawet plebiscyt „Przeglądu Sportowego” na najlepszego sportowca Polski 1951 roku, to jednak mało kto wierzył, że podczas turnieju olimpijskiego może osiągnąć wielki sukces.
A jednak, w rywalizacji wagowej do 67 kg mierzący ledwie 170 cm Polak nie miał sobie równych! W trzeciej rundzie pokonał mistrza sprzed czterech lat, Czecha Juliusa Tormę, w półfinale był lepszy od Niemca Guenthera Heidemanna, a w wielkim finale powalił Rosjanina Siergieja Szczerbakowa.

Pierwsze złoto

Tym samym zdobył pierwsze po wojnie olimpijskie i jedyne w fińskiej stolicy złoto dla Polski. Był to też pierwszy mistrz olimpijski z bokserskiej szkoły legendarnego trenera Feliksa Stamma, który wychował mnóstwo medalistów igrzysk.

W Helsinkach pierwszy raz pojawili się reprezentanci ZSRR, a całe igrzyska miały być starciem olimpijczyków ze Wschodu i Zachodu; sportowcy z wrogich obozów mieszkali w różnych częściach wioski olimpijskiej. Dochodziło do sytuacji kuriozalnych. Gdy w miejscowej prasie ukazały się zdjęcia Polaków pijących coca-colę wybuchł skandal i szef polskiej ekipy musiał się mocno tłumaczyć.

Zygmunt Chychła wracał do kraju jak bohater i ponownie wygrał plebiscyt na „PS”. Rok później pokonał raz jeszcze Rosjanina Szczerbakowa w finale mistrzostw Europy, a potem z powodu kłopotów z gruźlicą zakończył karierę. Kilkanaście lat później wyemigrował do Niemiec, gdzie zmarł w 2009 roku.
Kto w Rio może nas zaskoczyć? Na pewno należy śledzić start 22-letniej judoczki Arlety Podolak, mistrzyni świata juniorek sprzed trzech lat. Może sensację sprawi 19-letnia Ewa Swoboda – nasza utalentowana biegaczka, tegoroczna wicemistrzyni świata juniorek na 100 metrów, która seniorskie medale ma co prawda zdobywać za kilka lat, ale kto wie, czy już w Brazylii nie wystrzeli jak rakieta. Dużo radości może nam też sprawić 22-letni pływak Jan Świtkowski – brązowy medalista MŚ 2015 na 200 metrów stylem motylkowym.
Zdjęcie główne: Oni na igrzyskach zaskoczyli świat (fot. arch.PAP)
Zobacz więcej
Po godzinach wydanie 17.11.2017 – 24.11.2017
„To była zabawa w śmierć i życie”. Od ćpuna po mistrza świata
Historię Jerzego Górskiego opowiada film „Najlepszy” oraz książka o tym samym tytule.
Po godzinach wydanie 17.11.2017 – 24.11.2017
„Geniusz kreatywności”. Polka obok gwiazd kina, muzyki i mody
Jej prace można podziwiać w muzeach w Paryżu, Nowym Jorku czy Londynie.
Po godzinach wydanie 10.11.2017 – 17.11.2017
Zsyłka, ucieczka i samobójstwo. Tragiczne losy brata Piłsudskiego
Bronisław Piłsudski na Dalekim Wschodzie uważany jest za bohatera narodowego.
Po godzinach wydanie 10.11.2017 – 17.11.2017
„Choćby z diabłem, byle do wolnej Polski”. Pierwszy Ułan II RP
Gen. Bolesław Wieniawa-Długoszowski skupia w sobie losy II RP.
Po godzinach wydanie 3.11.2017 – 10.11.2017
Kobiety – niewolnice, karły – rekwizyty. Szokujący„złoty wiek”
Służba była formą organizacji życia w tej epoce. Każdy kiedyś był sługą, nawet królewski syn.