Kto wygra mecz? Tylko Polska! Bo... jest 11 października
wtorek,11 października 2016
Udostępnij:
Łzy Cristiano Ronaldo, niedowierzanie Thomasa Muellera, feta po awansie na Euro 2016 i wiele więcej. Te wszystkie wydarzenia łączy jedna rzecz: 11 października. To magiczny dzień dla piłkarskiej reprezentacji Polski, która w XXI wieku wszystkie największe triumfy święciła właśnie wtedy i nigdy na własnym boisku nie straciła tego dnia punktów. We wtorek, również 11 października, gramy na Stadionie Narodowym z Armenią w eliminacjach MŚ 2018 i jeśli magia znów zadziała, o wynik możemy być spokojni.
Traf chce, że akurat 11 października kadra gra nad wyraz często. Kiedyś, gdy obowiązywały sztywne terminy UEFA, a mecze o punkty eliminacji MŚ i ME rozgrywano głównie w środy i soboty, trudniej było trafić akurat na taki jeden „magiczny” dzień.
Tydzień z meczami
Ale w ostatniej dekadzie wszystko zaczęło się zmieniać, przybywało dni meczowych, aż doszliśmy do obecnego modelu, gdy reprezentacje walczą ze sobą zawsze od czwartku do wtorku. A że połowa października jest żelaznym terminem na spotkania kadry, nieco łatwiej trafić akurat na 11 października. I tak się stało również tym razem. Ale po kolei.
Pierwszy raz ten dzień zapisał się złotymi zgłoskami równo 10 lat temu. Polska sprawiła wtedy jedną z największych niespodzianek eliminacji, której zupełnie nikt się nie spodziewał.
Po nieudanym mundialu w Niemczech i kompromitacji selekcjonera Pawła Janasa, który skłócił wszystkich ze wszystkimi, a na konferencje prasowe zaczął wysyłać... kucharza, przyszedł czas trenera z zagranicy. Prezes PZPN Michał Listkiewicz postawił na Leo Beenhakkera. Holender przyjeżdżał nad Wisłę jako wielka postać z innego futbolowego świata: trenował kadrę Holandii, a także słynny Real Madryt, a na MŚ 2006 awansował z maleńkim Trynidadem i Tobago. Sam trener miał o sobie wysokie mniemanie, a do historii przeszedł jego apel, aby polscy piłkarze wyszli z małych chatek i przeszli na jasną stronę księżyca.
#wieszwiecej | Polub nas
Polska – Portugalia 2:1 (11.10.2006)
I choć Polacy trafili do silnej grupy eliminacji Euro 2008, m.in. z Portugalią, Belgią, Serbią i Finlandią, to nadzieje były spore. Ale rywalizacja o bilety do Austrii i Szwajcarii zaczęła się źle. Biało-czerwoni przegrali w Bydgoszczy z Finlandią, tylko zremisowali w stolicy z Serbią, a potem wymęczyli jednobramkowe zwycięstwo w Kazachstanie. I w takiej sytuacji przystępowali do starcia z Portugalią w Chorzowie.
Koniec Leo?
Powiedzieć, że wiara w narodzie była nikła, to mało. Kibice obstawiali, jak wysoko przegramy, a media już żądały głowy holenderskiego selekcjonera. Na Śląsk przyjeżdżała bowiem czwarta drużyna świata, z młodym, ale już znanym w Europie Cristiano Ronaldo. Wszyscy byli pewni, że po tamtym meczu eliminacje będą w zasadzie przegrane.
Spotkanie rozgrywano 11 października 2006 roku. I stał się cud! Polacy zaczęli grę jak natchnieni, od razu rzucili się na słynnych rywali, gdzie obok Ronaldo grali Ricardo Carvalho, Nuno Gomes, Nani, czy Deco, czyli tuzy europejskiej piłki. Po 18 minutach na Stadionie Śląskim panowała fiesta, i to bynajmniej nie portugalska.
Reprezentacja Polski prowadziła 2:0, a bohaterem narodowym był Euzebiusz Smolarek, autor obydwu goli. Starsi kibice od razu przypominali, że popularny Ebi poszedł w ślady ojca Włodzimierza, który również strzelił bramkę Portugalczykom w wygranym 1:0 meczu na MŚ 1986.
Jakub Błaszczykowski wbił gola Czechom (fot. YouTube)
Portugalczycy byli w szoku, ale szybko się otrząsnęli i zaczęli przeważać. W obronie świetnie jednak grali m.in. Jacek Bąk i Grzegorz Bronowicki, a w bramce fenomenalnie spisywał się Wojciech Kowalewski. Z obecnej kadry tamto starcie pamięta tylko Jakub Błaszczykowski. W samej końcówce goście wbili gola na 1:2, ale na więcej nie było ich stać. Wynik poszedł w świat, 21-letni Ronaldo zalał się łzami, a Polska odniosła pierwsze zwycięstwo w meczu o punkty z tak wysoko notowanym przeciwnikiem od 24 lat.
Leo Beenhakker z dnia na dzień stał się Bogiem. A nasza drużyna zaczęła zwycięski marsz, zakończony pierwszym miejscem w grupie i historycznym awansem na Euro.
Spacer pod górę
Kolejny wielki mecz Polacy rozegrali 11 października 2008 roku, po nieudanych mistrzostwach Europy, a na początku eliminacji MŚ 2010 w RPA. Mimo słabej postawy na ME Holender dalej był selekcjonerem kadry, a grupę eliminacyjną jego zespół miał przejść spacerkiem, bo Czesi, Słowacy i Słoweńcy uchodzili za niezbyt wymagających konkurentów. Niestety szybko okazało się, że łatwo nie będzie.
Adam Nawałka prowadzi kadrę do sukcesów (fot. PAP/Bartłomiej Zborowski)
Wszystko zaczęło się od remisu ze Słoweńcami w upalnym Wrocławiu, co przyjęto z niedosytem, a potem przyszła wygrana z San Marino oraz debiut i pierwsza bramka w kadrze Roberta Lewandowskiego. Kolejnym rywalem, na Stadionie Śląskim, mieli być losowani z pierwszego koszyka Czesi, wówczas określani mianem faworyta grupy.
Co prawda oni też nie przeszli fazy grupowej na Euro 2008, ale zaprezentowali się tam o niebo lepiej od nas. Pokonali gospodarzy – Szwajcarów i przegrali po dwóch zaciętych meczach z Portugalią i Turcją. Ten ostatni mecz miał zresztą dramatyczny przebieg, bo jeszcze na trzy minuty przed końcem to Czechy prowadziły i były w ćwierćfinale.
Kolejny cud
Kilka miesięcy później Czesi przyjechali do Chorzowa i znów nastąpił cud. Najpierw słynnego bramkarza Petra Cecha pokonał Paweł Brożek, potem gola wbił Jakub Błaszczykowski i Biało-Czerwoni ponownie prowadzili u siebie 2:0 z dużo wyżej notowanym rywalem. I – podobnie jak w starciu z Portugalczykami – gości stać było tylko na trafienie kontaktowe w samej końcówce. W tamtym meczu grał też Robert Lewandowski i przez chwilę Tomasz Jodłowiec, a na ławce siedział Łukasz Fabiański.
Polacy fetują gola na 2:0 z Niemcami (fot. YouTube.com)
Jak się jednak potem okazało, był to łabędzi śpiew tamtej drużyny i ostatni wielki triumf pod wodzą Leo Beenhakkera. Kilka dni później doszło bowiem do wielkiej kompromitacji w Bratysławie, gdzie Polacy, mając wszystko pod kontrolą i prowadząc 1:0, dali sobie wbić dwa gole w ostatnich pięciu minutach, po koszmarnych błędach Artura Boruca i obrony. Potem Polacy przegrywali już w zasadzie wszystko na potęgę.
Piękny łabędź
Na kolejne futbolowe święto czekaliśmy do 11 października 2014 roku. I ponownie rzecz działa się na początku eliminacji, tym razem do Euro 2016. Niespełna rok wcześniej kadrę, po katastrofalnych eliminacjach MŚ 2014, objął Adam Nawałka. I z brzydkiego kaczątka szybko zaczął się robić piękny łabędź.
Biało-czerwoni zaczęli zmagania od rozgromienia na wyjeździe debiutującego w kwalifikacjach do wielkiej imprezy Gibraltaru, ale potem poprzeczka zawisła niebotycznie wyżej, bo na drodze kadry stanęli mistrzowie świata, Niemcy. I jak zwykle wielu kibiców i komentatorów było pewnych porażki, a słynny bramkarz Jan Tomaszewski apelował nawet, aby na Niemców wystawić rezerwy, a skupić się na zaplanowanym kilka dni potem starciu ze Szkocją.
Robert Lewandowski jest liderem kadry (fot. PAP/Bartłomiej Zborowski)
Nad Wisłę przyjechały wielkie gwiazdy. Manuel Neuer, Mats Hummels, Mario Goetze, Thomas Mueller – od tych nazwisk niejednemu zakręciłoby się w głowie. Ale nie podopiecznym Nawałki. I choć przewaga rywali była momentami ogromna, to jednak Polacy umieli wychodzić z opresji, a mecz życia rozgrywał w bramce Wojciech Szczęsny.
Szok Niemców
Już bezbramkowy remis do przerwy kibice na Stadionie Narodowym przyjmowali z niedowierzaniem, ale i nadzieją, że uda się go dowieźć do końca. Gdy jednak zaczęła się druga połowa, trybuny zamieniły się w kocioł czarownic. Bo niespodziewanie to Polska wyszła na prowadzenie, a drogę do siatki znalazł Arkadiusz Milik. Była to dla niego wyjątkowa jesień, bo trafiał w sumie w trzech kolejnych spotkaniach eliminacji. Niemcy nie wierzyli własnym oczom, ale szybko postanowili odwrócić losy zawodów.
Zapomnieli jednak, że w bramce przeciw sobie mają Szczęsnego. Gdy wszyscy na stojąco odliczali minuty do końcowego gwizdka, kropkę nad „i” postawili gospodarze. Po świetnej kontrze bramkę na 2:0 strzelił wprowadzony niedługo wcześniej Sebastian Mila. 32-letni pomocnik pojawił się pierwszy raz w kadrze Nawałki, po 2,5 rocznym rozbracie z reprezentacją. Potem trafił jeszcze w meczu z Gruzją, ale z orłem na piersi grał już tylko minuty i ostatecznie na francuskie finały nie pojechał.
Przerwana seria
A pierwsza w historii wygrana z Niemcami stała się faktem! Polacy przerwali rywalom passę 33 meczów bez porażki w meczach o punkty i również 33 wyjazdowych spotkań bez przegranej. Ostatni raz Niemcy przegrali na obcym boisku w eliminacjach MŚ i ME 16 lat wcześniej. Dla Polski było to też pierwsze zwycięstwo z mistrzem świata od 29 lat.
Narodził się zespół świadom swojej siły. Polacy rozpoczęli marsz ku mistrzostwom Europy we Francji, a decydujący o awansie mecz mieli rozegrać... 11 października.
Wszystko działo się równo rok temu, 11 października 2015 roku. Do Warszawy przyjechała Irlandia. Kilka dni wcześniej Biało-Czerwoni nieco skomplikowali sobie sytuację, bo tylko zremisowali w Glasgow ze Szkocją. Gola na wagę punktu Lewandowski zdobył w czwartej doliczonej minucie meczu! Wiadomo było, że aby awansować bezpośrednio na Euro 2016, meczu nie można przegrać, ani zremisować wyżej niż 1:1.
Czekając na fetę
Napięcie było ogromne, bo jeden błąd mógłby zniweczyć całe kwalifikacje. Stadion Narodowy wręcz kipiał od emocji, ale PZPN zakładał jednak pozytywny scenariusz, bo wokół boiska widać było tuby z konfetti.
Zaczęło się bajecznie, bo po 13 minutach Polska prowadziła 1:0, a cały kraj uszczęśliwił Grzegorz Krychowiak. Ale za chwilę to rywale uwierzyli, że awans jest możliwy, bo z rzutu karnego wyrównali. Wynik 1:1 promował gospodarzy, ale każdy kolejny gol dla Irlandczyków mocno komplikowałby sprawę. Polacy nie chcieli być jednak minimalistami i ruszyli do ataku.
Polacy przed wygranym 3:2 meczem z Danią (fot. PAP/Bartłomiej Zborowski)
Jeszcze przed przerwą gola na 2:1 wbił niezawodny Lewandowski. To było jego 13. trafienie w drodze do ME, dzięki temu wyrównał rekord eliminacji Euro. Wcześniej tyle samo bramek uzyskał David Healy z Irlandii Północnej. Wygrana stała się faktem, tym samym można było zacząć wielką fetę. Polacy świetnie spisali się też na samym turnieju, gdzie – jak wszyscy wiemy – dotarli aż do ćwierćfinału.
Teraz, po sobotniej wygranej 3:2 z Danią, również w starciu z Armenią Polska jest faworytem. Miejmy nadzieję, że 11 października znów okaże się magiczną datą.
Zdjęcie główne: Polacy lubią grać 11 października (fot. PAP/Bartłomiej Zborowski)