„Nieraz trzeba iść bardzo daleko, żeby pomóc ludziom, którzy są bardzo blisko”
niedziela,
16 października 2016
– Poszedłem do Santiago, bo chciałem nadać dodatkowy sens swojemu życiu. Myślę, że ten biegun wiary był kolejnym, może najważniejszym biegunem w moim życiu – mówi Marek Kamiński.
Polarnik i podróży zauważa, że „podczas pielgrzymki
można się spotkać bez masek, bez udawania, tak naprawdę”. Portalowi tvp.info zdradził, jak radził sobie z morderczym zmęczeniem oraz gdzie planuje kolejną podróż.
To miał być tylko studniowy spacer z rosyjskiego Kaliningradu do Santiago de Compostela w Hiszpanii. Trasa licząca 4000 km okazała się być wyczerpującą wędrówką. Mimo że wcześniej zdobył oba polarne bieguny Ziemi, Mont Blanc, Kilimandżaro i przeszedł pustynię Gibsona w Australii, wyprawa Camino, jak nazywa się ten historyczny szlak, okazała się być najtrudniejszą wyprawą w życiu Marka Kamińskiego. Zapisem tej wędrówki jest film dokumentalny „Pielgrzym”, który Telewizja Polska przedpremierowo pokazywała w trakcie tegorocznych Światowych Dni Młodzieży oraz bogato ilustrowana książka pt. „Trzeci biegun”.
Ludzie na pielgrzymkę chodzą wtedy, kiedy muszą odpokutować grzechy albo mają problemy. Jaka była twoja motywacja?
Też oczywiście mam problemy i jest co odpokutować, ale jeżeli miałbym odpowiedzieć, dlaczego poszedłem do Santiago de Compostela, to zawołała mnie droga. Ona ma taką moc przyciągania, tak jak bieguny, tak Camino (nazwa historycznego szlaku - przyp. red.) jest jednym z biegunów duchowych Ziemi. Zresztą to jest odpowiedź, którą sam najczęściej słyszałem i z którą się absolutnie utożsamiam. Myślę, że ona mnie zawołała, zanim jeszcze się o niej dowiedziałem.
Camino jest jednym z biegunów duchowych Ziemi, który po prostu przyciąga
Czy przed pielgrzymką twoje życie nie miało sensu?
Miało jak najbardziej, ale życie polega na tym, żeby być pełniejszymi ludźmi, rozumieć bardziej świat, zrozumieć siebie. Może poszedłem do Santiago, bo chciałem nadać jakiś dodatkowy sens swojemu życiu. Myślę, że ten biegun wiary był kolejnym biegunem w moim życiu, może najważniejszym.
Doszedłem też do wniosku, że pierwsza wyprawa na bieguny, na dwa w jednym roku w 1995, naładowała mi akumulatory na 20 lat życia, mimo że była męcząca, ale długo potem jeszcze miałem energię. Camino też, mimo że takie trudne i byłem bardzo wyczerpany, naładowało mi akumulatory na następnych kilka czy kilkanaście lat.
Czy człowiek jest w stanie się przygotować na taką wyprawę, pielgrzymkę?
Do każdej podróży można się przygotować, także do tej, do Camino. Zastosowałem tę samą metodę, którą znałem przy wyprawach, czytałem dużo książek, przygotowywałem się też fizycznie. Wydawało mi się, że już wszystko wiem, ale to jest wyjątkowa droga, absolutnie nieprzewidywalna i to ona dyktuje warunki. Myślałem, że to ja będę miał wszystko pod kontrolą i nie zdarzy się nic, co mnie zaskoczy. Okazało się, że wszystko mnie zaskoczyło. Camino prowadzi człowieka tam, gdzie normalnie by nie poszedł. Owszem przygotowałem się, ale na niewiele się te przygotowania zdały.
Ten biegun wiary był kolejnym biegunem w moim życiu, może najważniejszym
Opowieść o niezwykłej wyprawie przez cztery kontynenty i 27 krajów.
zobacz więcej
A co było najbardziej zaskakujące?
To, jak można zmusić umysł i ciało, żeby iść przez 4 tysiące kilometrów, kiedy wcale nie trzeba iść. Można tam przecież dolecieć samolotem, dojechać samochodem przez dwa dni, rowerem nawet, albo w ogóle się tam nie pojawiać. Wielokrotnie miałem do czynienia z problemem motywacji, nieraz w sytuacjach beznadziejnych. Tutaj było bardzo trudno ją znaleźć, żeby przejść przez tę duchową pustynię Europy. Przekonanie siebie, że warto tam iść, było chyba najtrudniejsze.
Pojawiały się chwile zwątpienia?
Oczywiście, pojawiały się też kryzysy, takie chwile, że specjalnie myślałem, że kupię rower i dalej pojadę rowerem. Wiedziałem, że raczej tego nie zrobię, ale sama myśl, że jest taka możliwość pomagała. Miałem więc potężne chwile zwątpienia i to, że przeżyłem i doszedłem do Santiago, to dla mnie cud.
Przekonanie siebie, że warto tam iść, było chyba najtrudniejsze
– Nie jest tak, że chodzę i kopię ludzi protezą, ale zdarzyło mi się parę razy dzięki niej uniknąć kłopotów. Miałem taką sytuację, że dwóch naćpanych kolesi podbiegło do mnie po koncercie i chciało się bić, ale kiedy się zorientowali, że nie mam ręki i nogi, zaczęli mnie przepraszać. Powiedzieli, że gdybym potrzebował, to w moim imieniu mogą komuś spuścić lanie. Podziękowałem – mówi w rozmowie z tvp.info Janek Mela, podróżnik i szef fundacji „Poza Horyzonty".
zobacz więcej
Obecność innych, nie tylko pielgrzymów, ale osób, u których się zatrzymywałeś, pomagała?
Tak się moje życie potoczyło, że często byłem sam, ale ta obecność zdecydowanie pomagała i uważam, że solą tej drogi, prawdziwym sensem, są inni ludzie. Możemy się wówczas spotkać bez masek, bez jakiejś gry, bez udawania, tak naprawdę, a nie powierzchownie.
W trakcie podróży ktoś powiedział, że idziesz szukać lepszego Marka. Zgadzasz się z tym?
To było dla mnie zaskoczeniem, że można szukać lepszej wersji samego siebie, która czeka gdzieś daleko, może też być gorsza. Nie wiem, czy to prawda, ale może tak być. Wszystko zależy od tego, dokąd idziemy.
Ktoś inny zauważył, że „widać jest ci w życiu za dobrze i to jakaś zabawa”. Jego też rozumiesz?
Bardzo dobrze, że ten człowiek to powiedział, bo mówi za tych, którzy też mogą zadawać sobie pytanie, że „przecież Bóg jest wszędzie i nie trzeba go szukać”. Tym niemniej nawet w islamie ludzie pielgrzymują do Mekki. Doskonale rozumiem, że można mieć swoją wizję życia i to, że ktoś jest w drodze jest jakąś fanaberią.
Z takim podejściem spotykałem się wiele razy w życiu. „Po co iść na biegun z Jaśkiem Melą, przecież on powinien siedzieć w domu, bo jeszcze może mu się coś stać, widocznie szuka guza”. Życie jest pełne paradoksów i nieraz trzeba iść bardzo daleko, żeby pomóc ludziom, którzy są bardzo blisko. Ta wyprawa z Jaśkiem Melą zmieniła obraz osób niepełnosprawnych w Polsce, zmieniła życie tych, którzy w siebie uwierzyli. Podobnie jest z tą pielgrzymką, ale wszystko zależy od tego, jakie w życiu założymy priorytety, co jest dla nas ważne i za czym podąża nasze serce, umysł i my sami. Tam skarb twój, gdzie serce twoje.
Ta wyprawa z Jaśkiem Melą zmieniła obraz osób niepełnosprawnych w Polsce
– Rodzice obudzili we mnie chęć poznawania świata. Ciągle byłem głodny czegoś nowego – mówi Aleksander Doba, który w 167 dni pokonał kajakiem ocean.
zobacz więcej
Czy masz taką osobę, która wywarła na tobie jakieś piętno?
Dużo było takich osób, ale spotkałem po drodze Jezusa i to wywarło na mnie największe wrażenie. Oczywiście to nie tak, że Pan Jezus pojawił się w postaci, jaką znamy z obrazów, ale w pewien nawet niemetaforyczny, ale bardzo cielesny sposób. Nazywał się Krzysztof i pamiętam, że jak kiedyś szliśmy razem przez kraj Basków, bo dołączył do mnie we Francji, to ktoś powiedział, że wygląda jakby zszedł ze średniowiecznych ikon. Oczywiście nie mogę tego udowodnić, ale dla mnie to było jak spotkanie z Jezusem.
Zaczęło się od tego, że jeszcze w Polsce spotkałem mistyka, który powiedział, że spotkam św. Jakuba i to wydało mi się dziwne. Jak jakaś bajka, fantazja, że spotkam po drodze św. Jakuba czy inne postacie z Biblii. Potem, jak zacząłem o tym myśleć i rozmawiać z reżyserem filmu („Pielgrzym” – przyp. red.), który szedł ze mną kawałek drogi, to mieliśmy bardzo podobne skojarzenia.
Spotkałem po drodze Jezusa i to wywarło na mnie największe wrażenie
Oprócz osób, towarzyszyło ci też zmęczenie. Jak sobie z nim radziłeś?
Do zmęczenia można się przyzwyczaić, ale na pewno pomagała mi modlitwa, pozytywne myśli i to, że miałem ze sobą Pismo Święte w postaci elektronicznej. Radziłem sobie też za pomocą technik, które znam z innych wypraw, czyli relaksacji, medytacji, odliczania do tysiąca, wprowadzania się w rodzaj transu, żeby ból i zmęczenie nie były odczuwalne. Na tej drodze nabyłem też nowych doświadczeń, jak sobie z tym radzić.
O czym się myśli, jak pokonuje się 50 kilometr?
Generalnie, żeby dojść i nie myśleć o tym, co będzie jutro, pojutrze, tylko żeby przetrwać. Na co dzień jesteśmy tak zaaferowani całym zewnętrznym światem, że nie mamy w ogóle czasu, żeby pobyć sobą. Paradoksalnie zmęczenie powoduje, że już nie mamy siły, żeby myśleć o tym, kim moglibyśmy być, albo kim byśmy byli, albo co by było gdyby i przez to możemy bardziej być sobą.
Paradoksalnie zmęczenie powoduje, że możemy bardziej być sobą
Podróżnik Arkady Paweł Fiedler przejechał maluchem Afrykę. Teraz rusza na podbój Azji.
zobacz więcej
Mówisz, że w trakcie wędrówki urządzałeś sobie swego rodzaju „dożynki”. O co chodziło?
To taki żart, bo było coś takiego, że chciałoby się już skończyć dzień, bo był zmierzch i przeszedłem 40 czy 50 kilometrów, ale nie było żadnego noclegu, gdzie się zatrzymać. Można było oczywiście spać w lesie, ale lepiej było, mimo potwornego zmęczenia, jeszcze przejść te 10, 20 kilometrów, czyli tak się „dorżnąć”. Chociaż mogło się coś stać, to jednak człowiek szedł i to były właśnie takie „dożynki”. Jak się nastawiło „autopilota” to organizm jakoś to znosił mimo, że ciało odmawiało posłuszeństwa.
To było takie przesuwanie ludzkiej wytrzymałości?
To przy okazji, bo co innego jest przejść, np. teraz 10 kilometrów, a co innego, kiedy się zrobiło tysiąc czy dwa tysiące kilometrów i zamiast zrobić 40 kilometrów dziennie, co jest równoważnikiem maratonu, to się robiło 60. W tych warunkach to było przesuwanie granic ludzkiej wytrzymałości.
Jak się nastawiło „autopilota”, organizm jakoś to znosił mimo, że ciało odmawiało posłuszeństwa
Co czułeś, kiedy udało się pokonać 4 tysiące kilometrów, to była ulga?
Na pewno ulga, bo w pewnym momencie przestałem wierzyć, że to przejdę, tak było ciężko. Na pewno ulga, ale też poczucie, że dopiero coś się zaczyna. Pierwszy raz mi się coś takiego zdarzyło. Kiedy dochodzi się na biegun, to osiąga się cel i jest to koniec drogi, natomiast tutaj dopiero coś się zaczyna, nic nie kończy. Ten koniec jest tylko początkiem i zaczyna się coś nowego w życiu, coś całkiem innego.
Twoja rodzina też odetchnęła z ulgą, bo nie jest przychylna podróżom.
Na pewno, aczkolwiek w tym roku dużo podróżowałem z dziećmi. Byliśmy razem na Sri Lance, pojechałem też Kamperem do Maroka, potem do Japonii, ale wtedy na pewno odetchnęli z ulgą.
Twoja córka uważa nawet, że lepiej, żebyś nie był podróżnikiem.
Mówi, że wolałaby, żebym był nikim, bo wtedy bym był w domu.
Wspólne wyprawy są formą rekompensaty?
Myślę, że tak. Staram się, wtedy kiedy jestem, żeby coś robić razem, co byłoby jakąś rekompensatą za ten czas, kiedy mnie nie ma.
Moja córka wolałaby, żebym był nikim, bo wtedy bym był w domu
Kolejna wielka podróż jest już w twojej głowie?
Myślę o podróży na Górę Synaj razem z kamiennymi tablicami, które pobłogosławił papież Franciszek, a także żeby wybrać się do Japonii samochodem i tam przejść stary pielgrzymi szlak Shikoku. Poza tym o paru filmach i książkach o Santiago, więc może może będę pisał, albo robił coś innego.
Na pewno po pielgrzymce czuję się inaczej, dobrze, że poszedłem za głosem serca, za intuicją. Na pewno mi ulżyło. Podczas tej drogi mimo oczywistych trudności, tego co się zdarzyło trudnego, morderczego, prawie zabijającego człowieka, to na chwilę spocząłem w Bogu. Na pewno daje to poczucie sensu życia, którego może mi nie brakowało, ale czegoś mi na pewno brakowało.
Mimo oczywistych trudności, to na chwilę spocząłem w Bogu
Łatwo jest zaszczepiać, że niemożliwe jest możliwe w innych, bo tobie się to udaje.
Myślę, że nie jest łatwo. Droga do umysłu i serca drugiego człowieka jest jedną z najtrudniejszych dróg na świecie, ale przez doświadczenia z wypraw i to, że z wykształcenia jestem filozofem, starałem się zbudować coś, co można przekazywać ludziom. Nazwałem tę metodę „Biegun”, bo jest doskonałą metaforą życia, że mamy cele, które chcemy osiągać. Kiedy je osiągamy, to tak jak na Biegunie Północnym, nie możemy zostać z tym sukcesem i jeśli nie wybierzemy sobie następnego, to życie dryfuje nas niekoniecznie tam, gdzie chcemy.
Z tą metodą, poprzez warsztaty dla dorosłych i obozy dla młodzieży, staramy się docierać do innych i nam się to udaje. Informacja zwrotna, którą otrzymuję od ludzi po tych warsztatach czy obozach, jest bardzo dobra. Nieraz mówią, że dosłownie zmieniają ich życie, więc jest to super nagroda za wszystko, co przeżyłem i udało mi się zrobić. Więcej informacji o obozach i tej metodzie można znaleźć na stronie www.kaminski.pl.
Droga do umysłu i serca drugiego człowieka jest jedną z najtrudniejszych dróg na świecie