„To bardzo sympatyczne więzienie”. Obamowie w oczach personelu Białego Domu
sobota,
14 stycznia 2017
Pracę zwykł zaczynać o wpół do ósmej rano i tak układał grafik, by poza domem nie spędzać więcej niż dwóch wieczorów w tygodniu. Barack Obama, w porównaniu do swojej żony Michelle, zawsze trzymał nerwy na wodzy. Te i inne sekrety z życia ustępującego prezydenta i jego rodziny w najpilniej strzeżonym domu, ujawniają jego pracownicy. Już 20 stycznia powitają oni w Białym Domu 45. lokatora.
Pożegnalne przemówienia ustępujących prezydentów należą w USA do tradycji politycznej. Zwykle wygłaszano je w Białym Domu, ale Barack Obama postanowił inaczej. Wybierając Chicago podkreślił, że chciał powrócić „tam, gdzie się wszystko zaczęło”. To tam w końcu rozpoczynał swoją karierę polityczną i stamtąd w 2009 roku wraz z rodziną przeniósł się do Waszyngtonu.
Jego wybór na prezydenta okazał się być punktem zwrotnym w amerykańskiej historii, ale także w życiu Białego Domu, o czym przekonują bohaterowie książki Kate Anders Brower „Rezydencja. Sekretne życie Białego Domu”. To pokojówki, kamerdynerzy, kucharze, odźwierni, mechanicy, elektrycy, hydraulicy, stolarze, floryści zatrudnieni do prowadzenia najsłynniejszego domu w Ameryce. Przez lata woleli pozostać anonimowi, aż do teraz.
To była najpiękniejsza scena, jaką można sobie wyobrazić
Tajemnice prezydentów USA przybliża książka „Rezydencja. Sekretne życie Białego Domu”.
zobacz więcej
Pierwszy taniec w dresach i T-shircie
Członkowie personelu są świadkami zarówno smutnych, jak i radosnych scen z życia Białego Domu. Cofając się niemal dokładnie o osiem lat, do takich na pewno należała uroczysta inauguracja 44. prezydenta Stanów Zjednoczonych, którą na żywo oglądała największa liczba osób w historii. To wówczas świeżo upieczony prezydent nieskrępowanie mógł cieszyć się z osiągniętego sukcesu.
Kiedy uroczystości dobiegły końca, Obamowie szykowali się do pierwszej nocy pod dachem Białego Domu. Wówczas to jeden z odźwiernych udał się z plikiem dokumentów na drugie piętro i stał się świadkiem niecodziennej rozmowy. „To jest to. Tak, to właśnie to. Wreszcie to czuję” – miał powiedzieć Obama. Chwilę potem rozbrzmiała muzyka. – To była Mary J. Blige. Nowi mieszkańcy zdjęli już oficjalne stroje, prezydent był w koszuli, a pierwsza dama miała na sobie spodnie dresowe i T-shirt – wspomina Worthington White.
Zapamiętał też, że prezydent ujął żonę w talii i nagle oboje zaczęli tańczyć do piosenki „Real Love”. - To była najpiękniejsza, najbardziej urocza scena, jaką można sobie wyobrazić - podkreślił odźwierny. Nie był pewien, jak długo jeszcze państwo Obamowie tańczyli, ale było oczywiste, że postanowili cieszyć się chwilą.
Prywatność nade wszystko
Samą przeprowadzkę do Białego Domu Barack Obama uznał za jedno z najtrudniejszych wyzwań. Wraz z rodziną wprowadzili się tam wprost z Chicago, z domu leżącego w sąsiedztwie Hyde Parku. Ze służbą prawie nie mieli dotąd do czynienia, a ich córki Sasha i Malia wychowywały się bez niani. Nawet podczas długiej kampanii prezydenckiej opiekowała się nimi matka Michelle - Marian. Brakowało im też doświadczenia mieszkania w luksusowej siedzibie gubernatora.
Pierwsza rodzina po wprowadzeniu się do prezydenckiej rezydencji ma prawo modyfikować wygląd drugiego i trzeciego piętra. Dlatego też specjalnie dla Obamów zabudowano otwór w ścianie oddzielającej korytarz i pokój Malii, bo dorastająca dziewczyna potrzebowała więcej prywatności. Obamowie okazali się być zresztą rodziną szczególnie dbającą o swoją prywatność. Budzili się ciut później niż poprzednicy i sami gasili wieczorem światła. W Gabinecie Owalnym obok kwiatów obowiązkowo musiała znajdować się za to misa jabłek odmiana gala.
Prezydenckie dzieci pod nadzorem
Była to nowa sytuacja dla wszystkich, także w Białym Domu, bo od czasów Kennedych w rezydencji nie mieszkały małe dzieci. Kiedy Obamowie się wprowadzili, Malia miała 10 lat, a Sasha zaledwie 7. Nie od dziś wiadomo, że dorastanie w Białym Domu, to dzieciństwo pod nieustannym nadzorem. W związku z tym personel był nad wyraz opiekuńczy, znając ogrom presji pod jaką żyją prezydenckie dzieci.
Dowodzi temu sytuacja z 2014 roku. Po dorocznej uroczystości „ułaskawienia” indyka w Białym Domu, Sasha i Malia zostały zaatakowane przez pracownicę Kongresu z ramienia Partii Republikańskiej Elizabeth Lauten za jej zdaniem zbyt krótkie spódniczki. Jej komentarz spotkał się z krytyką zarówno Demokratów, jak i Republikanów, bo zgodnie uznaje się, że dzieci urzędującego prezydenta nie podlegają krytyce. Ewidentnie w erze mediów społecznościowych oraz nieprzerwanego głodu informacji, światła reflektorów świecą jeszcze mocniej.
Moja matka wciąż sama sobie pierze ubrania
Obowiązki pomimo wygód
Troskliwi rodzice dbali więc o to, aby ich córki wychowywały się w jak najbardziej normalny sposób, nawet jeśli chwilowo mieszkały w domu, w którym służyły tuziny kucharzy, kamerdynerów i pokojówek. W wywiadzie udzielonym w 2011 roku Michelle Obama przyznała, że jej starsza córka Malia uczy się prać osobiste rzeczy pod okiem jej matki. – Moja matka wciąż sama sobie pierze ubrania, bo nie lubi, kiedy obcy zajmują się jej bielizną – stwierdziła pierwsza dama.
Michelle zresztą należy do stanowczych matek i przypomina w tym własną. „Wystarczy, że popatrzą na ciebie tym swoim wzrokiem, kamieniejesz i natychmiast przerywasz niestosowne zachowanie” – zauważa były stylista pierwszej damy Michael „Rahni” Flowers.
Ponadto Obama uważała, że personel nie powinien usługiwać dziewczynkom. Przypominała im, żeby nie przywykały do tego, że inni ścielą za nie łóżka, bo to należy do ich obowiązków. Sam Obama przyznawał, że jest tylko czasowym rezydentem w Białym Domu. – Jesteśmy tu jedynie lokatorami – dodawał.
Chwile luzu zdarzały się im w czasie weekendów, kiedy personel znajdował na podłodze dmuchane materace, bo koleżanki dziewczynek zostały na noc. Wtedy też siostry dostawały deser, chyba że akurat opiekowała się nimi babcia Marian. Wówczas całe kieszonkowe przeznaczały na lody i popcorn.
Chwilę się z nimi rozmawiało, a potem każdy wracał na swoje miejsce
Dystans do personelu
Florysta Bob Scanlan pamięta jak chciał, aby pierwsze święta Obamów w Białym Domu były wyjątkowe. Dlatego też zrobił z bukszpanu dwie małe choinki, które postawił na toaletce Malii i na półce nad kominkiem w pokoju Sashy. Niespodzianka spodobała się szczególnie tej pierwszej. Kiedy Scanlan poszedł do jej pokoju sprawdzić drzewko, znalazł przyklejoną kartkę zaadresowaną do niego: „Florysto, to naprawdę piękne drzewko”. W miejscu podpisu narysowała serduszko.
Jednak, jak zauważył mistrz-ceremonii Stephen Rochon, Obamowie utrzymywali pewien dystans do personelu. – Chwilę się z nimi rozmawiało, a potem każdy wracał na swoje miejsce – wtóruje mu portier Vincent Contee. Choć on akurat nie mógł narzekać na brak kontaktu, i to z samym Barackiem Obamą. – Dobrze się rozumieliśmy. Spotykaliśmy się rano i zawsze mnie zagadywał. Pytał, jak mi mija dzień – wspomina Contee, który przepracował w Białym Domu 21 lat. Obama rozmawiał z nim też m.in. o sporcie, a czasem prosił o wyprowadzenie psa o imieniu Bo.
Nigdy sobie nie wyobrażaliśmy, że dożyjemy, kiedy prezydentem zostanie czarnoskóry
Niepisane porozumienie z Afroamerykanami
Bliska przyjaciółka Obamów jeszcze z Chicago Desiree Rogers, relacje łączące prezydencką parę z personelem określiła jako „bardzo, bardzo serdeczne”. W porównaniu do jego bezpośrednich poprzedników, prezydent był zdecydowanie bardziej zdystansowany i mniej rozmowny. Niektórym pracownikom brakowało więc koleżeńskiej atmosfery, która panowała wcześniej. Cóż, ewidentnie Obamowie postawili na poprawne, ale stricte zawodowe stosunki.
Nieco inaczej wyglądało to między parą prezydencką, a głównie afroamerykańskim zespołem kamerdynerów. Istniało niepisane porozumienie i wzajemny szacunek, wynikające ze znajomości realiów życia czarnoskórych w Ameryce. Tę szczególną nić porozumienia zauważył też Stephen Rochon, sam pierwszy czarnoskóry mistrz ceremonii. – Wszyscy wywodzili się z tej samej kultury – wyjaśniał. Wspominał też o „dumie”, którą czuli pracownicy rezydencji, gdyż „ich kraj dojrzał do tego, żeby mieć czarnoskórego prezydenta”.
Tę kwestię podkreślał też w rozmowie z autorką książki „Rezydencja. Sekretne życie Białego Domu” Otis Williams, ostatni żyjący członek legendarnego zespołu The Temptations. Powiedział Kate Anders Brower, że występ przed prezydentem Obamą był dla nich szczególnie ważny. – Nigdy nawet nie wyobrażaliśmy sobie, że dożyjemy czasów, kiedy prezydentem zostanie czarnoskóry – dodawał.
Przez 25 lat byłaś nie tylko żoną, matką moich dzieci, ale najlepszym przyjacielem
Wzruszające pożegnanie
O pracownikach rezydencji niezwykle ciepło wypowiadała się sama Michelle Obama. – Człowiek zaczyna traktować ich jak członków rodziny i na tym polega cały urok tego miejsca. Stąd też choć wiele osób twierdzi, że mieszkanie w Białym Domu przypomina więzienie, pierwsza dama uważała, że to „bardzo sympatyczne więzienie”. Ale jak na niemal każdego „więźnia”, tak również na Obamów przyszedł czas, by opuścić prezydencką rezydencję w Waszyngtonie.
Barack Obama za kilka dni zakończy swoją drugą i ostatnią kadencję. Na pożegnanie ze współpracownikami i licznym personelem Białego Domu pewnie jeszcze przyjdzie pora, ale już w przemówieniu wygłoszonym w Chicago podziękował za poświęcenie swojej rodzinie: żonie Michelle i córkom Malii i Sashy. - Michelle, przez ostatnie 25 lat byłaś nie tylko moją żoną, matką moich dzieci, ale także najlepszym przyjacielem. (...) Ze wszystkiego, co w życiu robiłem, z niczego nie jestem tak dumny, jak z bycia waszym tatą - podkreślił Obama, nie kryjąc wzruszenia. W ten oto sposób 44. prezydent Stanów Zjednoczonych przechodzi do historii, a Biały Dom już czeka na jego następcę.