Fotografka z Saskiej Kępy. Od 40 lat robi tylko czarno-białe zdjęcia
niedziela,
22 stycznia 2017
– Kiedyś przyszedł do mnie pan, zapalony wędkarz znad Wisły. Zażyczył sobie zdjęcia z rybą, którą właśnie złowił. Była większa od niego. Nie odmówiłam i zrobiłam zdjęcie – mówi w rozmowie z tvp.info Celina Osiecka. Od ponad 40 lat prowadzi swój malutki zakład fotograficzny na warszawskiej Saskiej Kępie.
„Mariaż z tego wyszedł”
Fotografią zaczęła pasjonować się w 1962 roku. Fachu uczyła się w zakładzie fotograficznym w Alei Niepodległości. – Moją nauczycielką była pani Alina Straszkiewicz. To ona nauczyła mnie zawodu, szacunku do niego, a przede wszystkim zaraziła tą miłością do zdjęć. Kochała to, co robiła, często praca była dla niej ważniejsza niż życie prywatne – mówi.
Jej pierwsze samodzielne zdjęcie? – Bardzo dobrze to pamiętam. Moja szefowa wyszła na chwilę, a do zakładu przyszła bardzo elegancka pani. Chciała sobie zrobić zdjęcie pocztówkowe. Powiedziałam jej, że jeszcze nie robię zdjęć samodzielnie i boję się, że nie dam rady. Stwierdziła, że mam spróbować, bo może wyjdzie. Spróbowałam i rzeczywiście wyszło. Tak się złożyło, że ta pani wysłała to zdjęcie za granicę, do znajomych. Na jednym ze spotkań towarzyskich rozpoznał ją znajomy z dawnych lat. Odszukał i nawet mariaż z tego wyszedł – śmieje się pani Celina.
I dodaje, że to nie jedyne zdjęcie, które robiła na potrzeby ogłoszenia matrymonialnego. – Ostatnio przyszła do mnie pani, która robiła sobie u mnie zdjęcie i wstawiła w internecie. Żartowała, że wyszła na nim tak dobrze, że panowie co chwila do niej piszą, a jedna ze znajomości całkiem dobrze rokuje – opowiada.
Ciemnia w spiżarce
Po czterech latach pani Celina zaczęła pracować samodzielnie, w zakładzie na rogu Świętokrzyskiej i Marszałkowskiej. W ofercie tego zakładu były „zdjęcia w 3 minuty”. – Rzeczywiście zdjęcia robiło się bardzo szybko. Może nie w te trzy minuty, ale taka reklama przyciągała. Aparaty miały wkładkę, wkładało się kliszę i wywoływało w szybkich wywoływaczach, suszyło się szybciutko i gotowe. Potem mój szef przeniósł się na Jana Pawła, wtedy to była Marchlewskiego. Tam pracowałam do 1968 roku, a później otworzyłam swój zakład na Zwycięzców 13 – wspomina.
Jej pierwszy samodzielny zakład fotograficzny mieścił się w 56-metrowym mieszkaniu. W jednym pokoju robiła zdjęcia, ciemnię miała w spiżarce, wywoływała zdjęcia w łazience, a suszyła w kuchni. Po zakończonym dniu pracy zakład pani Celiny zamieniał się w dom. – W lokalu, w którym dziś urzęduję był szklarz. Nie przestrzegał przepisów BHP, więc mu go wymówiono. Udostępniono mi go, a gdy tylko można było go wykupić, od razu to zrobiłam – mówi.
Pani Celina do dziś robi tylko i wyłącznie zdjęcia czarno-białe. – Robiłam różne zdjęcia – komunie, śluby, chrzty. Do dowodów i paszportów. Kiedy wyjazd za granicę nie był jeszcze tak prosty jak dziś, przychodzili do mnie kierowcy i zamawiali nawet po sto zdjęć. Na każdej granicy musieli mieć inne dokumenty – opowiada.
Pamiątkowe zdjęcia miały wymiar 6X9. Tak zwane półpocztówki wręczane były w prezencie, na pamiątkę. Zapotrzebowanie na zdjęcia było tak ogromne, że przed zakładem ustawiała się kolejka, a ona sama miała pełne ręce roboty. – Był czas gdy przychodziło do mnie wielu wojskowych w mundurach i robiło takie zdjęcia dla swoich dziewczyn – mówi. Tłumaczy, że dziś robi już tylko takie zdjęcia, które sprawiają jej przyjemność. Odpuściła śluby i chrzty.
Gajos i Szarik
Przez jej zakład przewinęło się też sporo gwiazd. – Fotografowałam Irenę Kwiatkowską, w dawnych czasach wszystkich z serialu „Czterech pancernych i pies”. I Szarika, i psa i Gajosa – śmieje się. Uwieczniła również młodego Grzegorza Ciechowskiego, Małgorzatę Sochę, Tomasza Stockingera, Bogumiłę Wander, czy nieżyjącego już reżysera Marcina Wronę. – Bywał u mnie bardzo regularnie – mówi.
Negatywy zdjęć, które zrobiła zostawia w swoich archiwalnych zbiorach. Poukładanych w pudełkach oznaczonych literami alfabetu jest ich kilkadziesiąt a nawet kilkaset. – Uważam, że to moje prawo autorskie. Zdarza się, że klienci przychodzą i chcą swoje stare zdjęcie z negatywu. Swego czasu miałam przez te negatywy niemałe kłopoty. Wysoko postawieni urzędnicy partyjni mocno negocjowali ze mną, żebym im je oddawała. Byłam jednak nieugięta – wspomina. Często pytana jest o nazwisko. – Nie jestem rodziną Agnieszki Osieckiej, to zwykły zbieg okoliczności. Owszem ona również u mnie była, ale tylko raz. W gablotce wisiało zdjęcie jej ojca z Józefiną Pellegrini, z która związał się po rozstaniu z jej matką. Myślę, że to ją bolało. Oddała mi film do wywołania, ale zdjęcia odebrała córka Agata – mówi.
„Kocham to, co robię”
Każde zdjęcie jest przez panią Celinę retuszowane. – Trzeba jednak uważać, żeby nie przedobrzyć. Cała sztuka polega na tym, żeby uchwycić to coś, co dana osoba ma. Zostawić jej charakterystyczne cechy, osobowość – wyjaśnia. Retuszuje przy pomocy ołówka HB, ma też specjalny pulpit i lupę. – Płyn do retuszu to kalafonia z terpentyną, bierze się na patyczek kropelkę i na kliszę, rozciera się watką i ołówkiem HB, bardzo cieniutkim się retuszuje. Na negatywie, przez lupkę, na pulpicie. To nie jest takie proste, bo patrzy się cały czas prosto w światło – tłumaczy.
Przyznaje, że rzadko kiedy ktoś nie jest zadowolony z efektu jej pracy. – Miałam kiedyś takiego klienta, jeszcze gdy prowadziłam zakład w mieszkaniu, który przychodził, fotografował się i wciąż wpisywał mi się do „Książki skarg i zażaleń”. A to się nie trzymałam według niego terminów, a to nie przykładałam się do pracy. Zawsze podpisywał się jako „doktor habilitowany”. Był na szczęście wyjątkiem – mówi. Wyznaje, że rozumie klientów, dla których pozowanie do zdjęcia jest koszmarem. Sama nie lubi siebie na zdjęciach. – Zawsze wydaje mi się, że wyszłam jakoś inaczej niż wyglądam. Może to trochę według zasady, że szewc bez butów chodzi – mówi.
Przez ostatni rok pani Celina nie bywała w zakładzie. – Miałam problemy z kręgosłupem, ale gdy tylko mogłam od razu wróciłam do pracy. Klientów nie ma tak wielu jak kiedyś, ale wciąż się pojawiają. Pamiętają o mnie, czasem dziwią się, że zakład jeszcze istnieje. Co sprawia, że chce mi się wciąż tu przychodzić? Po prostu kocham to, co robię. Nie wyobrażam sobie życia bez tego – mówi łamiącym się głosem, a w jej oczach pojawiają się łzy.