Optymistka z uśmiechem dziecka. Taka była Danuta Szaflarska
poniedziałek,20 lutego 2017
Udostępnij:
– Dobiegnięcie do setki traktuję jak wyścig. Tak sobie teraz myślę: jak mi się uda dobiec, to będzie zabawnie. Ale to nie jest żadne moje osiągnięcie, to osiągnięcie mojej natury. Myślę czasem, że może jestem tu potrzebna, bo poprzez moje role komuś pomagam? – mówiła. Zachwycała nie tylko swoim talentem, ale także optymizmem i wiarą w ludzi. Nawet wtedy, gdy zachorowała i musiała zniknąć ze sceny, wielu jej sympatyków wierzyło, że za chwilę wróci, że nigdy nie usłyszą tego, co usłyszeli w niedzielne popołudnie. – Zawsze patrzyła przed siebie, w przyszłość – podkreślał aktor Janusz Gajos.
Jak sama zwykła mawiać o sobie, była optymistką z natury. Nigdy nie załamywała się w ciężkich chwilach. Być może jak stwierdził w rozmowie z tvp.info Olgierd Łukaszewicz pomogło jej w tym to, że przeżyła wojnę.
– Kiedy w ostatnim etapie swojego życia zdobyła się na wybitne kreacje, na wypowiedzi o tym, skąd wyszła, skąd się wzięła, dowiedzieliśmy się, że nie miała łatwego życia. Buty poznała dopiero mając 10 lat. Wychowywała się w naprawdę spartańskich warunkach, zanim pojawiła się w świecie teatru. Może właśnie z tego brała się jej żelazna kondycja i odporność psychiczna, którą miała w ciągu wojny, powstania, gdy jako łączniczka przemieszczała się po Warszawie pod palącymi się budynkami i wśród świstu kul – mówił aktor i prezes ZASP.
Szaflarska urodziła się w 1915 roku na Sądecczyźnie. W połowie lat 30. XX w. przeprowadziła się do Warszawy, gdzie w 1939 roku ukończyła Państwowy Instytut Sztuki Teatralnej. 14 września debiutowała w spektaklu Szczęśliwe dni w reżyserii Bronisława Dąbrowskiego. Do 1941 roku występowała w Teatrze Polskim w Wilnie głównie w sztukach Stanisławy Perzanowskiej i Michała Meliny), następnie w teatrach konspiracyjnych w latach 1942–1945. W Powstaniu Warszawskim była łączniczką.
Na szklanym ekranie debiutowała w filmie „Zakazane piosenki” (fot. arch.TVP/PAT/Zygmunt Januszewski)
„Przez dwa tygodnie była bardzo ciężko chora”
Przyznawała, że wojenna zawierucha, której doświadczyła nigdy nie zniszczyła jej fizyczne, choć zarówno ona, jak i jej rodzina głodowała latami. – Pewnego razu kolega mojego męża przyjechał do nas z wizytą. Dobrze mu się powodziło, bo okradał ze wspólnikami niemieckie wagony. To był dobry człowiek, pomagał mi później wykupić męża z obozu pracy. Wtedy w Warszawie zaprosił nas do wytwornej restauracji u hrabiego Potockiego w kamienicy przy ulicy Mazowieckiej, na piętrze. Cóż to były za luksusy! Najadłam się do syta, zjadłam sardynki i inne przysmaki. Potem przez dwa tygodnie byłam bardzo ciężko chora. Żołądek nie wytrzymał. Zapalenie błon śluzowych – wspominała tamte czasy w wywiadzie dla miesięcznika „Film”.
Kinowego bakcyla połknęła już w wieku sześciu lat. To wtedy po raz pierwszy wybrała się do kina by zobaczyć pędzącą lokomotywę w filmie braci Lumiere. Wspominała, że było to dla niej ogromne przeżycie.
Śmiała się, że ze względu na swój typ urody mogła grać dzieci nawet po 30. W Teatrze Starym zastępowała w jednym z przedstawień 9-letnia dziewczynkę.
– Kiedy wchodziłam w kostiumie scenicznym między dzieci, jeden urwis podstawił mi nogę. Uśmiechnął się i spytał: „Ty dzisiaj grasz?”. Dał się nabrać – mówiła. Innym razem krytyk Juliusz Kydryński pojawił się za kulisami i zwrócił się do niej słowami: „Jak ci się dziecko podoba w teatrze?”, odpowiedziała, że bardzo i grzecznie dygnęła. Następnego dnia bardzo ją za całe zdarzenie przepraszał, a ona sama obróciła to w żart i powiedziała, że był to dla niej najlepszy komplement.
Danuta Szaflarska za swoje późniejsze role otrzymała wiele prestiżowych nagród (fot. arch. TVP/Ireneusz Sobieszczuk )
„Pierwszego dnia próbnych zdjęć dostałam jajecznicę ze skwarkami”
Pierwszy raz na szklanym ekranie pojawiła się w pierwszym powojennym filmie „Zakazane piosenki” w 1945 roku. Film zobaczyła dopiero na premierze. Wspominała, że było tak biednie, że aktorzy grali w swoich własnych ubraniach.
– Pierwszy raz widziałam się na ekranie. To było ogromne przeżycie. Możecie panowie nie wierzyć, ale najbardziej cieszyliśmy się z Jurkiem (Duszyńskim – partnerował pani Danucie w trzech pierwszych filmach powojennych – przyp. red.), że wreszcie będzie można się najeść do syta. Takie były czasy. Pierwszego dnia próbnych zdjęć dostałam jajecznicę ze skwarkami. Nie zapomnę tego smaku i mojego szczęścia. Za ten film otrzymaliśmy bardzo małe wynagrodzenia. Starczyło jednak na przeżycie. Po „Skarbie”, za który dostałam okrągły milion, mogłam już ubrać całą rodzinę, bo po powstaniu nikt nic nie miał – mówiła.
Po „Zakazanych piosenkach” zarówno ona, jak i jej partner stali się bardzo popularni. Jerzy Duszyński musiał odganiać się od dziewczyn, a ona zastrzegła numer telefonu, bo jak wyjaśniała, rzucające się na niego „podlotki” były przekonane, że jest jego żoną. Szaflarska nigdy nie uważała się za piękność, choć koleżanki porównywały ją do Grety Garbo, a jedna z suflerek powiedziała, że gdy wychodzi na scenę to z brzyduli robi się pięknością.
„Gdyby nie Dorota, dawno by już jej chyba nie było”
Jednym z najbardziej rozpoznawalnych i charakterystycznych zdjęć Szaflarskiej jest to, które pojawiło się na okładce pierwszego numeru magazynu „FILM”. Pojawiła się w nim krótka rozmowa z aktorką i zdjęcie, na którym wraz z redaktorem przeprowadzającym wywiad palą papierosy. Szaflarska śmiała się, że dużo paliła w tamtym czasie, do czego zmusili ja koledzy z teatru w Krakowie.
– Modnie było wtedy palić amerykańskie papierosy. Były szalenie mocne – może z jakąś domieszką? Kręciło mi się od nich w głowie – śmiała się w rozmowie z Arkadiuszem Bartosiakiem i Łukaszem Klinke.
Poza grą w filmie i teatrze, interesowała się turystyką wysokogórską, yachtingiem i automobilizmem. Jeździła na nartach i łyżwach. Uważała, że szkoda marnować życia na siedzenie w domu, a lepiej próbować w nim wszystkiego, czego tylko się da.
Po „Zakazanych piosenkach” i „Skarbie” zarówno ona, jak i Duszyński długo nie byli nigdzie obsadzani. Na dobre przylgnęła do nich łatka „amantów”. Sama Szaflarska również odmawiała dużych ról, jeśli uznała, że nie są one dla niej zbyt interesujące. Nienawidziła harlequinów. – Człowiek się tylko wdzięczy, mizdrzy, to nic takiego – mówiła.
Nie pogardziła za to epizodami. Uważała, że te dobrze napisane to majstersztyk i prawdziwe aktorskie wyzwanie. Przyznawała, że życie ułożyło jej się tak, że zaistniała na samym początku kariery i wtedy, gdy zagrała u Filipa Zylbera w „Pożegnaniu z Marią” oraz Doroty Kędzierzawskiej w „Pora umierać”. Mówiła, że gdyby nie Kędzierzawska, dawno by już jej chyba nie było. – Ona pisze bardzo ciekawie. A pisze tak, że w scenariuszu nie trzeba zmieniać jednego słowa. Ufam jej bezgranicznie. Lubię, jak mówi: „Super duper”. Wtedy wiadomo, że wszystko poszło po jej myśli – mówiła w „Filmie”.
W garderobie rozwiązywała krzyżówki
Ci, którzy mieli okazję występować u jej boku przyznają, że była osobą niesamowicie uśmiechniętą i pełna szacunku do innych ludzi. – To była niesamowita osoba, pełna szacunku do ludzi. Gdy rok temu po wypadku odwiedziłem ją w szpitalu podczas rehabilitacji, zastałem ją czytającą przez szkło powiększające w wieku 101 lat. To była kobieta, która nie spuszczała oka z wydarzeń bieżących, była cały czas uczestnikiem naszego życia – tak w rozmowie z portalem tvp.info wspomina zmarła aktorkę Janusz Gajos.
W garderobie rozwiązywała krzyżówki. – A my razem z nią, pomagałyśmy jej je rozwiązywać. To nie były banalne krzyżówki, ale takie, które zamieszczał swego czasu „Przekrój”, nad którymi trzeba było się mocno nagłowić – wspomina Małgorzata Rożniatowska, która grała z nią w Teatrze Współczesnym i w filmie „Pora umierać”.
Janusz Gajos miał okazję spotkać się z nią na planie filmu „Żółty szalik” a także w teatrach Dramatycznym i Narodowym. – Gdy kręciliśmy „Żółty szalik” miała wtedy już sporo ponad 80 lat. Podziwiałem jej żywotność i warsztat, to było coś wspaniałego. To była niesamowita osoba, pełna szacunku do ludzi, nigdy nie miała do nikogo pretensji – mówi aktor.
Wspomina, że mimo wieku i przeciwności losu, głównie tych związanych ze zdrowiem nigdy się nie poddawała. – Chodziła z balkonikiem, ale mówiła, że już niedługo go odrzuci, bo uporczywie ćwiczy. Miała plany wyjazdowe związane z teatrem, cały czas była w biegu, ale nie tym codziennym, tylko życiowym. Zawsze patrzyła przed siebie, w przyszłość – podkreśla Gajos.
Dodaje, że swoje mistrzostwo zawodowe Szaflarska potwierdziła kilkakrotnie właśnie w podeszłym wieku, gdy zagrała u Zylbera, czy Kędzierzawskiej. – Ona była genialna nie tylko, jako aktorka, ale i jako człowiek. Dla mnie była cały czas młodą osobą. Do późnej starości pięknie wyglądała. Wciąż mam przed oczami ten jej dziecinny uśmiech. Ta chęć życia, była w niej, była w środku – mówi Gajos.
Danuta Szaflarska do końca życia była osoba bardzo aktywną (fot. arch. TVP/Jacek Piotr Bławut)
„ Jak mi się uda dobiec, to będzie zabawnie”
Szaflarska podkreślała, że nawet w bardzo trudnych momentach nie załamywała się. – Czasami, oczywiście, gdy dopada jakaś tragedia, to w pierwszym momencie człowiek się załamuje, trudno, żeby było inaczej. Ale ja nie rozpamiętuję tego, co się stało, myślę do przodu: co zrobić, co zmienić. Inaczej bym nie mogła żyć i pracować tyle lat w tak ciężkim zawodzie. Bo ludzie nie wiedzą, że aktorstwo to ciężki zawód. Jak już dobrze się zagra, to przychodzi radość, ale droga do tego celu jest trudna. Jednak dla kogoś, kto pasjonuje się aktorstwem, dochodzenie do roli jest niesłychanie ciekawe – mówiła.
Twierdziła, że widzowi nie można dać za dużo siebie i dobrze, jeśli czują niedosyt. Każdą scenę dopracowywała, co do szczegółu. Tak było, gdy wraz z Małgorzatą Rożniatowską w filmie „Pora umierać” kręciły scenę, w której bohaterka grana przez Szaflarską przychodzi do Rożniatowskiej, która wciela się w postać niezbyt sympatycznej lekarki. – To wydaje się dziś nieprawdopodobne, ale dopracowywałyśmy ją, co do szczegółu. To była koronkowa robota. Patrzyłam na nią z przyjemnością, bo nie była ani zmęczona, ani nie miała uwag, na nic nigdy nie narzekała. Karnie pracowała cały dzień. Wstawała, siadała, wychodziła. Wspominam to i zawsze będę wspominać fantastycznie, tak jak samą Danusię – wspomina Rożniatowska.
Pytana o to, jaki jest jej przepis na dożycie 100 lat, odpowiadała, że realizacja swoich pasji. –Dobiegnięcie do setki traktuję jak wyścig. Tak sobie teraz myślę: Jak mi się uda dobiec, to będzie zabawnie. Ale to nie jest żadne moje osiągnięcie, to osiągnięcie mojej natury. Myślę czasem, że może jestem tu potrzebna, bo poprzez moje role komuś pomagam? – stwierdziła.
Zdjęcie główne: Danuta Szaflarska miała 102 lata (fot. arch. TVP/Remigiusz Przełożny)