Stałem się przeciwnikiem wielkopostnych postanowień
środa,
1 marca 2017
– Nasza ludzka skłonność do upraszczania i skupiania się na takich trzecio-, a nawet szóstorzędnych sprawach, jak liczenie oczek w rosole albo plasterków szynki, jest ogromna. To rzeczy psu na budę potrzebne. Nie róbmy postanowień, tylko uważnie słuchajmy, co Bóg w tym czasie Wielkiego Postu do nas mówi – tłumaczy o. Paweł Gużyński, dominikanin.
Po co w Środę Popielcową posypujemy sobie głowy popiołem?
Pierwsza i najbardziej oczywista odpowiedź jest taka: żeby się nawrócić. Patrząc z perspektywy historycznej to, co jest w tym istotne, co trzeba przypomnieć to, że ten zwyczaj kiedyś funkcjonował w katechumenacie, czyli okresie pierwszego chrześcijaństwa. Większość osób ochrzczonych to były osoby dorosłe, które w katechumenacie właśnie były przygotowywane do chrztu świętego. Równolegle Wielki Post był kształtowany przez lapsi, czyli tych chrześcijan z pierwszych wieków, którzy ulegli prześladowaniom i oddali cześć pogańskim bóstwom. W momencie, gdy chcieli wrócić do Kościoła, Kościół musiał odpowiedzieć sobie na pytanie, co z tymi ludźmi zrobić, czy ich przyjąć. To właśnie dla lapsi pojawił się obrzęd posypania głów popiołem. Dotyczył tylko i wyłącznie ich.
Kiedy to się zmieniło?
Wtedy, gdy praktyka katechumenatu dla dorosłych przestała być dominująca, a więc na przełomie X i XI wieku. To właśnie wtedy ten obrzęd przeszedł na wszystkich wiernych.
Co oznacza i co symbolizuje?
Jest, jak już wcześniej powiedziałem, symbolem nawrócenia. Posypujemy głowy popiołem na znak tego, że chcemy wrócić do Boga, tak jak ci, którzy dostąpili możliwości powrotu do Kościoła, my również chcemy dostąpić Jego łaski i jego miłości.
Popiół, którym posypujemy głowy pochodzi m.in. ze spalonych wielkanocnych palm.
Można powiedzieć, że symbolika zatacza tu koło?
Owszem. Popiół to nic innego jak właśnie wielkanocne spalone palemki, te wszystkie palmy, czy gałązki oliwne rzucane pod stopy Jezusa, gdy wjeżdżał do Jerozolimy. Symbolika polega tu na tym, że najpierw te gałęzie rzucano mu pod stopy na powitanie, a potem ten sam tłum, który tak go uroczyście witał, krzyczał, aby go ukrzyżować. To zaprzeczenie jest skazaniem go na śmierć. Właśnie na znak tego, że my chrześcijanie zgrzeszyliśmy, na znak tego, że chcemy się nawrócić posypujemy głowy popiołem.
Jak wygląda ten dzień w innych krajach?
Bardzo podobnie jak u nas. Często dochodzą do tego różnego rodzaju specyficzne obrzędy regionalne. W Hiszpanii Środa Popielcowa to przede wszystkim posypanie głów popiołem, ale również zwyczaj zwany „entierro de la sardina”, czyli „pogrzeb sardynki”. Związane jest to z tym, że przez cały post nie jada się mięsa, ale dużo różnych ryb. My Polacy jesteśmy przyzwyczajeni do posypywania głów popiołem, w Stanach Zjednoczonych robi się wiernym na czole kropkę z mazi popielcowej, a w Wielkiej Brytanii znak krzyża. W Polsce wciąż wiele osób przychodzi z książeczką do nabożeństwa, do której ksiądz również wsypuje popiół. To zwyczaj zabierania go dla innych, dla tych, którzy z różnych względów nie mogli tego dnia być w kościele, ale chcą samodzielnie dokonać tego obrzędu.
Podczas czterdziestu dni postu wiele osób robi sobie postanowienia i nie pije alkoholu, nie je słodyczy albo mięsa. O co w tym chodzi?
To są rzeczy wtórne. Myślę, że jest tak, że ludziom jest się łatwiej skupić na tego typu konkretach i swoiście zmaterializować wysiłek duchowy. Te wszystkie wyrzeczenia podejmowane w Wielkim Poście są, jak powiedziałem, wtórne i są tylko pomocą w wewnętrznej pracy, którą trzeba wykonać. Po latach doświadczenia stałem się przeciwnikiem wielkopostnych postanowień. Ludzie często wytyczają sobie taką zupełnie fałszywą ścieżkę. Po co mam nie jeść ciastek, nie pić alkoholu, urządzać sobie taką spinkę na 40 dni, a potem hulaj dusza. Nie chodzi w tym o to, co ja sobie wymyślę, tylko o to którędy Bóg chce mnie prowadzić. W jednej z pieśni śpiewanych podczas Wigilii Wielkopostnej jest antyfona, która brzmi: „Nawróć nas Panie, a nawrócimy się do Ciebie. Dni nasze zamień na dawne”. Chodzi właśnie o to, że to nie my sami mamy wymyślać, ale to Bóg ma nas nawrócić. Wielki Post powinien być czasem głębokiej wewnętrznej ciszy, skupienia. Jezus często mówi, abyśmy uważali na siebie i owszem mamy uważać na siebie, aby „serca nie były ociężałe, by pijaństwo, obżarstwo nie uczyniły naszych serc ociężałych, ale najważniejsze jest to serce skupione na Bogu, które słucha, idzie tą drogą, którą on mu wytycza, a nie tą drogą, którą ja sobie sam wytyczam”.
Jan Paweł II wysłał pierwszego maila, Benedykt XVI zachęcał do dzielenia się świadectwem wiary w mediach społecznościowych, a Franciszek po prostu zaczął sam z nich korzystać.
zobacz więcej
Wkłada ojciec kij w mrowisko, mówiąc o tym, żeby odpuścić sobie niejedzenie szynki w piątek…
A co mają zrobić ci, którzy nie mają problemu z piciem alkoholu, bo go nie piją, ci, którzy mogą żyć bez słodyczy albo nie jedzą mięsa? Nie mają z tym problemu, więc jak mieliby obchodzić Wielki Post? Tak jak mówiłem, chodzi przede wszystkim o to, aby każdy z nas podszedł do tego czasu indywidualnie, nastawił uszu, co pan Bóg do niego mówi, żeby to on nam pokazał którędy mamy iść, chcąc do niego wrócić. W Środę Popielcową usłyszmy słowa: „nie rozdzierajcie szat waszych, tylko serca”. Nasza ludzka skłonność do upraszczania i skupiania się na takich trzecio- a nawet szóstorzędnych sprawach, jak liczenie oczek w rosole albo plasterków szynki, jest ogromna. To rzeczy psu na budę potrzebne. Nie róbmy postanowień, tylko uważnie słuchajmy. Paradoks polega na tym, że my słuchamy Ewangelii, ale jej nie słyszymy. Przychodzimy do spowiedzi i mówimy głównie o tym, że pożarliśmy ten kawałek szynki w piątek, a mimochodem wspominamy, że zdradzamy męża, żonę albo dręczymy dzieci, co jest dużo cięższym grzechem. To zakrawa na nonsens. Nie słyszymy tego, co najważniejsze, co centralne, czyli „kochaj bliźniego jak siebie samego”.
Starsze pokolenie nie da się chyba tak łatwo przekonać do zrezygnowania z tradycji, tego, co zawsze było w Wielkim Poście obecne.
I znowu paradoks polega na tym, że to, co powinno być obecne, było zawsze, to jest to, co obejmuje moja pamięć. Skoro księża z ambony kładli nacisk na postanowienia wielkopostne, to jak jakiś Gużyński to zakwestionuje, to wydaje się, że jest ekscentrykiem. Ci biedni ludzie z winy księży często nie wiedzą o tym, że lwia część tradycji Kościoła dotyczy czegoś innego. Niech sobie wierni sięgną chociażby po „Drabinę do raju” Jana Klimaka. To jedna z najsłynniejszych książek ascetycznych chrześcijaństwa. Okaże się, że to, co ja mówię, jest dużo starsze i tradycyjne nić te całe cienkie postanowienia.
Prawda jest taka, że księża także chadzają na skróty i przez lata robili z ludzi głupich. Kilka lat temu na uniwersytecie trzeciego wieku miałem wykład na temat Wielkiego Postu dla bardzo już leciwego towarzystwa, nobliwego i zacnego gdzie średnia wieku wynosiła 70 lat. Po wykładzie podeszły do mnie trzy starsze panie profesor w eleganckich kapeluszach i serdecznie podziękowały za to, że w końcu zrozumiały, dlaczego święta wielkanocne są ważniejsze od Bożego Narodzenia. Przez 80 lat swojego życia, te kobiety słyszały, co innego. To księża zrobili im zamęt w głowie. Gdyby Chrystus nie zmartwychwstał, to wszystko inne byłoby funta kłaków warte. Protestuję przeciwko ograbianiu ludzi z najważniejszych darów duchowych, a poza tym „ludzie głupie nie są”.
To jakie nabożeństwa w okresie Wielkiego Postu ojciec poleca?
Każdy powinien sam przekonać się, co mu pasuje, odnaleźć coś dla siebie. Klasyka to oczywiście droga krzyżowa i gorzkie żale. Zwróciłbym jednak uwagę na „ciemną stronę tych nabożeństw”. Co roku widać, że w Wielki Piątek więcej ludzi idzie na drogę krzyżową niż na liturgię Męki Pańskiej. Różnica między jednym a drugim jest ogromna, jak stąd do wieczności. Liturgia Męki Pańskiej uobecnia śmierć Chrystusa, a droga krzyżowa jest próbą ludzkiego wyobrażenia tego, co się w tym czasie z Jezusem działo. Z tymi nabożeństwami pasyjnymi jest tak, że ociekają doloryzmem, mają skłonność do wywoływania poczucia winy, dosyć chorobliwego. Nie jestem entuzjastą tego. Kiedy takie nabożeństwa prowadzę, staram się napełnić je treściami biblijnymi, aby te stacje drogi krzyżowej nie były cierpiętnicze, nie były opowieściami, które ociekają krwią i innymi płynami somatycznymi, które wyciekały z ran Chrystusa. Nie chodzi o to, aby wbić w nas chorobliwe poczucie winy, ale abyśmy odkrywali prawdę o sobie, która nas poprowadzi do nawrócenia.
Chyba nie jest ojciec fanem „Pasji” Mela Gibsona?
Nie jestem. On wyeksponował jedynie te fizyczne strony męki pana Jezusa, a cała przewrotność ludzkiego serca, czy potworność grzechu zostały tu pominięte. Jestem entuzjastą dominikańskiego nabożeństwa wielkopostnego, które polega na medytacji Starego i Nowego Testamentu, tak po ludzku, werset po wersecie, co jest powiedziane na temat Męki Pańskiej aż dochodzi się do Ewangelii według św. Jana gdzie nie ma ani słowa na temat tych somatycznych skutków męki pana Jezusa. Jan się nie skupia na tym, że pan Jezus był opluty, pobity, tylko na tym, że został odrzucony, że został całkowicie sam. Ludzie wybierają Barabasza, a nie Jezusa.
Podsumowując. Powinniśmy się w tym Wielkim Poście cieszyć, a nie udawać, że jesteśmy „przygnębionymi smutasami”?
Wielki Post ma nas przygotować do tego, aby od wnętrza pojawiła się w nas wielka radość, że zostaliśmy wyzwoleni. Aby doświadczyć tej radości, musimy doświadczyć tego, że przez grzech jesteśmy w sytuacji absolutnej rozpaczy, na krawędzi przepaści. A Jezus zmartwychwstając, chce nas z niej wyciągnąć i nic i nikt nie jest w stanie poza nim mnie uratować. Nie chodzi o tanią radość i takie „hip hip hurra”, tylko dojście do tego momentu, że zostałem wyzwolony, mimo że symbolicznie zapadł na mnie wyrok śmierci.