Natalia Niemen: najtrudniejsze jest przebaczenie samemu sobie
poniedziałek,6 marca 2017
Udostępnij:
– Najpiękniejsze w Bogu jest to, że on nie szuka osób, które są idealne, które są super stabilne psychicznie, bardzo dojrzałe i które potrafią podejmować w życiu same dobre decyzje, etc.. Szuka osób, które uważają, że chore, które potrzebują jego pomocy, ingerencji. Gdy zawołają do Jezusa, poproszą go o pomoc, są absolutnie wygrane – mówi w rozmowie z portalem tvp.info Natalia Niemen.
Twoja najnowsza płyta „Niemen mniej znany” to wybrane piosenki z dwóch ostatnich studyjnych płyt twojego ojca „Terra Deflorata” i „spodchmurykapelusza”. Dlaczego dopiero teraz zdecydowałaś się na jej wydanie, skoro z tym repertuarem zmierzyłaś się dużo wcześniej?
Tak po prostu wyszło. Pod koniec 2012 roku przyszedł mi do głowy pomysł grania koncertów pod tym właśnie tytułem. Przez cały 2013 rok ćwiczyliśmy z zespołem te utwory, by pod koniec tegoż roku oraz w następującym grać koncerty, na których ten repertuar prezentowaliśmy. Celem była zbliżająca się 10. rocznica śmierci mojego taty przypadająca w styczniu 2014.
Zależało nam przekazaniu genialności tej twórczości. W międzyczasie wielu fanów namawiało nas do nagrania albumu. Pytali o to, a my wciąż uparcie mówiliśmy, że jej nie planujemy. Tych głosów było jednak tak dużo, że wzięliśmy je sobie do serca. Z tego, co obserwuję, płyta jest chętnie kupowana i bardzo się podoba. To niezmiernie cieszy.
„Co się odwlecze, to nie uciecze” jak mówi przysłowie?
A co nagle, to po diable (śmiech). Rzeczywiście można powiedzieć, że wydaliśmy ten album niejako z opóźnionym zapłonem. Praca nad nim trwała bardzo długo jak na dzisiejsze standardy pracy. Ja zawsze byłam i jestem zwolennikiem powolnego działania, w miarę możliwości oczywiście. Nic nas specjalnie nie goniło, więc robiliśmy to na raty.
#wieszwiecej | Polub nas
(fot. SZAFARNIA - Mateusz Otremba)
Naprawdę nie miałaś ochoty przyspieszyć tego procesu?
Z biegiem czasu i lat staję się osobą jeszcze bardziej skupioną na domu, na dzieciach. Na takich bardzo pragmatycznych, codziennych czynnościach. Zawsze byłam raczej domatorem, a teraz jeszcze mocniej lgnę do takiego życia. Pierwszy producent płyty z różnych powodów nie mógł dokończyć swojej pracy, a ja nie należę do osób, które w szaleńczym tempie szukają zastępstwa.
Na spokojnie znalazłam innego człowieka, który objął stanowisko producenta i to z Piotrem Dziubkiem właśnie dokończyliśmy pracę. Kiedy skończyliśmy, rzeczywiście doświadczyłam uczucia ogromnej ulgi. Sporo mnie ta płyta kosztowała nerwów i zdrowia, bo mam w sobie taką histerię związaną z zostawianiem swoich kobiecych i macierzyńskich, jak ja to mówię „kuro domowych” obowiązków na boku, a skupianiem się na działaniach artystycznych. Chyba dlatego, że mój tata większość czasu spędzał właśnie pracy artystycznej, a ja chciałam, by więcej czasu poświęcił swoim dzieciom.
Mówisz o sobie „kura domowa”, wiem, że stawiasz to na pierwszym miejscu, gdy opisujesz siebie. Oczami wyobraźni już widzę tłumy kobiet sukcesu, które chętnie by przeciwko tej twojej postawie zaprotestowały.
A ja po prostu tak lubię, tak czuję, tak mam. Nie jest to wynikiem jakiegoś rozmyślania, podejmowania decyzji, obserwowania innych, ale patrząc na to z punktu widzenia psychologii, myślę, że oprócz niezaprzeczalnego faktu, że sprawia mi to ogromną przyjemność i daje dużo satysfakcji oraz radości, istnieje też ów przeszłością kierowany napęd, czyli niechęć do powielania błędów mojego taty. Jako dziecko, nastolatka nie odczuwałam aż tak bardzo braku przeżywanego z tatą czasu, ale gdy sama urodziłam dzieci, mocno mnie to uderzyło. W pewnym wieku dochodzą do nas rzeczy i sprawy.
Rozmyślamy nad przeszłością, obserwujemy swoje wady, łączymy pewne fakty. Może w ten właśnie sposób jest szansa, aby odkryć zapomniane miejsca w sobie, oczyścić, uzdrowić i uwolnić pewne relacje. Myślę, że to jeden z głównych powodów, ale ważny, dla którego bardzo mnie ciągnie do tego matkowania, gospodarzenia. Słowem, chcę, aby moje dzieci miały lepiej niż ja. To rodzic ma mieć inicjatywę w budowaniu relacji z potomstwem.
Za piękno relacji z własnymi dziećmi odpowiedzialność ponosi tata i mama, a nie dziecko. Ja się w tym byciu kobietą w staroświeckim stylu świetnie się odnajduję. Dużo nas, takich kobiet jest we współczesnych czasach, ale one na ten temat nie krzyczą. Jest też wiele kobiet, które propagują inny styl życia i ja tego nie osądzam. Po prostu chcę w jakimś tam stopniu stanąć w obronie, zwrócić uwagę na te ciche kobiety, które się w tej roli retro spełniają tak jak ja.
(fot. SZAFARNIA - Mateusz Otremba)
Z jednej strony mówisz o byciu retro kobietą, a z drugiej nie bałaś się otwarcie mówić o tym, że jesteś po drugiej stronie barykady, jeśli chodzi o „czarne marsze” i kwestię aborcji.
I nie jestem znowu tą jedyną, która ma na ten temat inne zdanie. Wiele osób o tym mówi, ale że bywam „tą Niemenówną”, to moje nazwisko jest na świeczniku. Kieruję się w życiu takim, a nie innym wyznaniem wiary, staram się naśladować Jezusa i jako osoba, która te przeszło 20 lat temu zdecydowała, że pójdzie za Chrystusem, że chce się kierować Dekalogiem, bo uważa go za dobry, jestem totalnie przeciwna zabijaniu i to jeszcze bezbronnych dzieci. W tym, co odbieram z nauk Jezusa, z tego, co rozumiem, co Bóg chce od człowieka, to nie ma tam miejsca na czynienie ze swojego łona miejsca morderstwa.
Oczywiście można tu dyskutować, bo jedni powiedzą, że to jeszcze nie jest człowiek, nie jest życie, ale ja uważam tak, a nie inaczej i to moje prawo. Nie zamierzam się kłócić z tymi, którzy mają inne zdanie. Nigdy tego nie robiłam i robić nie będę. Gdy jednak słyszę, że ktoś nakłania do wyrywania tkanki, z której stanie się człowiek, a która rośnie w teoretycznie najbezpieczniejszym miejscu na globie, czyli pod sercem matki, jest mi smutno i ciężko, bo takie czyny moim zdaniem przynoszą olbrzymie i straszne szkody. Znam kilka osób wplątanych w problem aborcji i są to osoby, które traktują mnie jak powiernika, lubią się wygadać, poprosić o modlitwę. Nie zdajemy sobie sprawy, jak wielki jest to problem. W jak horrendalnym stopniu dotyka społeczeństwa.
Żyjemy w czasach, gdzie grupy tzw. mniejszości walczą o prawa tychże mniejszości. Śmiem twierdzić, iż grupa osób dotkniętych syndromem postaborcyjnym stanowi właśnie mniejszość, jeśli chodzi o ignorowanie, wyśmiewanie i gardzenie ich autentycznym cierpieniem. Można śmiało ocenić, iż nawet co druga osoba w dzisiejszych społeczeństwach jest dotknięta tym syndromem. Zwłaszcza jeśli doliczymy dzieci, które urodziły się przed lub po aborcji ich rodzeństwa. Agresywna polityka egoizmu najbardziej znanych grup mniejszościowych, ale nie tylko ich, spycha tych głęboko cierpiących ludzi na głęboki margines, w niebyt tak naprawdę. To jest gruby temat. Różne są sytuacje, czasem naprawdę bardzo trudne i nie jest łatwo komuś powiedzieć: „nie rób tego”. Każdy człowiek ma swoją wolę, swoje sumienie, każdy czyni, jak chce. Pytana, odpowiadam tak, jak ja czuje.
Nie drażni cię to, że w osobach wierzących wiele osób stara się dopatrzeć jakiejś wręcz niemożliwej perfekcyjności, idealności, a każdy najmniejszy błąd jest wytykany i urasta do rangi ogromnego grzechu?
Pewnie, że drażni. Myślę, że jest wielu ludzi, którzy nie chcą mieć z panem Bogiem nic wspólnego, czy też z Kościołem, dlatego że spotkali na swojej drodze sporo chrześcijan, którzy byli nimi tylko z nazwy, a krzywdzili innych. To mogło sprawić, że odrzucili Boga, wiarę. Warto o tym wiedzieć, że taki background często ma miejsce.
Często bywa tak, że te osoby potrafią cię złapać na najmniejszym przewinieniu albo próbują przekręcić coś, co nie musi być przewinieniem i tak to obudować, że wychodzisz w jego oczach na hipokrytę i straszliwego grzesznika. Potem w świat leci takie przesłanie, że jesteś zły, bo jesteś chrześcijaninem. Mam kilka doświadczeń, wymiany zdań na Facebooku z osobami, które najpierw na mnie napadały, obrzucały mnie mniej lub bardziej subtelnym błotem, a ja cierpliwie tłumaczyłam albo też czasem rzucałam złośliwym tekstem, przyznaję.
Te odbijane piłeczki z każdym postem stawały się coraz bardziej miękkie, aż w pewnym momencie przeplataliśmy się myślami i wnioskami, gdy już opadły emocje. Te osoby często przepraszały mnie. Zaczęły widzieć, że popełniły błąd w ocenie i zagalopowały się z założeniem, iż jestem złym człowiekiem. Ludziom wydaje się, że jak jesteś chrześcijaninem, to w każdej sytuacji masz się uśmiechać i przyjmować wszystko na klatę jak leci, nawet jeżeli ktoś w ciebie rzuca kupą. Według mnie jest to spowodowane pomieszaniem różnej maści ideologii z prawdziwą nauką Jezusa, ze źle rozumianą wolnością przekonań.
To czym jest chrześcijaństwo w twoim przekonaniu?
Polega ono na tym, że człowiek zdaje sobie w pewnym momencie sprawę, że jest godny pożałowania, że jest totalnym grzesznikiem, nawet jeżeli nigdy nikogo nie zabił, nie okradł, etc. Że jest w cholernie poważnej potrzebie i zdaje sobie sprawę z tego, że jest ktoś taki jak Jezus Chrystus i że nie jest to tylko postać historyczna, ale prawdziwy Bóg, który umarł za wszystkich ludzi i czeka na człowieka, aby z tej śmierci i zmartwychwstania skorzystał. Nie każdy wszak korzysta. Taki wybiera wówczas życie z dala od Boga. A Chrystus jest po to, by uratować, uzdrowić, pouczyć, wychować.
(fot. SZAFARNIA - Mateusz Otremba)
Który przebacza?
Tak. Ale pamiętajmy, że nie ma przebaczenia bez upamiętania. Bez zdania sobie sprawy, że robiło się coś złego i że od teraz chce się przestać. Że pragnie się zmiany. Jeśli w moim sercu jest skrucha i szczery żal za zło, wtedy Jezus przebacza. On zawsze i wszystkich kocha, ale przebacza tylko tym, którzy przepraszają i chcą Bogu być posłuszni. Moim zadaniem jest przyjmowanie przebaczenia i przebaczanie również sobie samej. Najtrudniejsze jest często przebaczenie samemu sobie.
Najpiękniejsze w Bogu jest to, że on nie szuka osób, które są idealne, które są super stabilne psychicznie, bardzo dojrzałe i które potrafią podejmować w życiu same dobre decyzje, etc. Szuka osób, które uważają, że sa chore, które potrzebują jego pomocy, ingerencji. Gdy zawołają do Jezusa, poproszą go o pomoc, są absolutnie wygrane. Chociaż w oczach świata mogą się wydawać totalnie przegrane. Ale to nieważne.
Tacy ludzie wiedzą, że jak się im coś w życiu nie uda, zawalą, to zawsze mogą wrócić do Boga z prośbą o przebaczenie i on im przebaczy. Niestety obecny jest też taki trend myślenia, że Bóg w ogóle i zawsze przebacza, że nie potrzeba nam skruchy, wyznania winy. Że Bóg jest jednym wielkim przebaczeniem, w związku z tym można robić wszystko, co się nam żywnie zachce, nie ma już żadnych standardów moralnych, jest tylko ten bóg o imieniu Przebaczenie, który chodzi ręka w rękę z innym bogiem naszych czasów, zwanym Egoizm. Czyli, hulaj dusza, Pana Boga nie ma!
Pasierb Krzysztofa Komedy mówił, że gdy ojczym komponował, trzeba było chodzić na palcach, nie przeszkadzać. Czy w waszym domu też tak było?
Owszem. Tak naprawdę takim środkiem domowego życia był Czesław Niemen. Rzeczywiście trzeba było naginać się do jego trybu pracy, jej charakteru. Też musiałyśmy być cicho. Tata nie miał swojego osobnego studia, pracowni. Przenosił się ze swoimi grającymi machinami przez lata z jednego pokoju do drugiego. Zawsze przypomina mi się historia z deskami w podłodze. Niektóre okropnie skrzypiały, więc obliczałyśmy z siostrą, na które możemy stanąć, żeby nie narobić hałasu.
Gdy się nie udawało, ojciec wyłączał sprzęt i mówił donośnym głosem: „Proszę o ciszę”. Moja mama musiała uważać podczas zapalania światła, bowiem przy włączaniu mikrotrzaski prądu wgrywały się na ścieżki nagraniowe ojca. Gdy komponował, robił to w słuchawkach, ale nagrania musiały odbywać się już w zupełnej ciszy.
(fot. SZAFARNIA - Mateusz Otremba)
Buntowałaś się przeciw temu, że mało go było w twoim życiu, że większość czasu poświęcał muzyce?
Tak naprawdę dopiero niedawno zaczęłam o tym myśleć. Gdy dorastałam, stawałam się nastolatką, ważna była dla mnie gromadka atrakcyjnej młodzieży żoliborskiej, do której chciałam przynależeć. Zajmowałam się głównie tym, a refleksje dotyczące powyższych spraw przyszły, jak już wspomniałam, stosunkowo niedawno. Może jakieś pięć lat temu, gdy moje dzieci zaczęły dorastać. Jestem osobą analityczną, która pozwala sobie na to, aby Duch Święty wkładał mi pewne wnioski, refleksje do głowy. Przychodziły mi też myśli natury ludzkiej, jak żal. To normalna emocja, bardzo ważna, żeby przekuć ją w coś dobrego.
Ja te braki relacji z ojcem, które gdzieś kłuły mnie boleśnie w środku, zastąpiłam przebaczeniem. Gdy walczymy o przebaczenie, krok po kroku zbliżamy się do wewnętrznej wolności. Aczkolwiek nie jest to łatwe.
Ale przyszedł taki moment, gdy udało wam się dogadać i spędzić czas na długich rozmowach.
One zaczęły mieć miejsce w takiej zadowalającej ilości w ciągu ostatnich dwóch lat życia mojego taty. Nie jest też tak, że nigdy z nim nie rozmawiałam, że to była jakaś straszna relacja. Nie. Ale trzeba przyznać, iż jest inaczej, gdy rodzic jest wylewny, bardziej gadatliwy. A mój tata taki nie był. Choć bywało, że rozmawialiśmy na różne tematy, to gdy porównuję go z rodzicami mojego męża, czy z moim mężem, to widzę ogromną różnicę. Mój mąż stara się świadomie spędzać czas z synami, dużo rozmawiać. Jego rodzice poświęcali mu bardzo dużo czasu.
A ja to w ogóle gadam za dużo, ale widzę już pozytywne owoce takiej przesady. Już dziś mamy z naszymi dziećmi bliską relacją. Wierzę, iż to będzie jeszcze bardziej procentować w przyszłości. Ale żeby nie rysować jakiegoś dramatycznego szkicu, to wspomnę, że przez lata sporo robiliśmy z tatą razem. Np. przynosiłam płyty ulubionych artystów – w tamtych czasach, byli to przedstawiciele nurtu gospel – i razem tych płyt słuchaliśmy. W tych samych momentach prychaliśmy z radości, czy podskakiwaliśmy z zadowolenia, gdy jakaś fraza, czy sposób ekspresji nam się podobała.
Mieliśmy identyczne gusta. Spędziliśmy także wspaniały i piękny czas, gdy tata nagrywał ścieżki wokalne w moim wykonaniu na płytę zespołu "New Life'm", którego onegdaj byłam wokalistką. To był rok 2000 bodaj. Piękne czasy. Ostatnie dwa lata życia taty, to była radykalna zmiana. Sam szukał tej naszej relacji, dzwonił do mnie, jak źle się czuł. Mieszkałam już wtedy z mężem w Poznaniu, nie mieliśmy telefonu stacjonarnego, więc wychodziłam na pocztę, która mieściła się po drugiej stronie ulicy i gadałam z nim z automatu. Udało nam się w ten ostatni czas narozmawiać, poprzebywać razem.
(fot. SZAFARNIA - Mateusz Otremba)
Mówisz, że tata się otworzył, ale potrafił też powiedzieć kilka bolesnych słów?
Nigdy nie krytykował mnie jako muzyka, jako artystki. Tylko raz, gdy grałam jeszcze na skrzypcach i pojawił się na jednej z audycji, a trzeba powiedzieć otwarcie, że nie lubiłam ćwiczyć i akurat na tej audycji nie poszło mi najlepiej, o czym wiedziałam, po powrocie do domu powiedział mi, że „z takim graniem to na drzewo”. Powiedział to w takim typowym niemenowskim stylu. Trochę z żartem, trochę groźnawo. Nie wysłowił się dając mi znak, że się mnie wstydził albo, że szykuje rózgę i mnie zaraz zbije. Nie, to była wbrew pozorom konstruktywna krytyka w celu pobudzenia mnie do pracy.
Czasem jednak zdarzało mu się walnąć takim tekstem, który szczególnie dla młodej dziewczyny mógł być bardzo raniący. To są sprawy osobiste rzeczy, ale trzeba przyznać, że mój ojciec był specyficzny. Wychodził z założenia, że jak on usłyszał parę bolesnych słów i one go ukształtowały, to jego córkę też to ukształtuje. Tak mieli ludzie starej daty. Ich zdaniem do każdej osoby pasowała ta sama miara, a wiadomo, że to, co jednego wzmocni, to drugiego zabije.
Twoim zdaniem im człowiek jest starszy, tym bardziej doświadczony?
Ja sama siebie nie lubię z okresu młodzieńczego. Jak wspominam siebie wtedy, gdy miałam 17, 18 lat, to nie chciałabym mieć z taką osobą nic do czynienia i współczułabym jej. Jestem wdzięczna Bogu, że złapał mnie w którymś momencie życia, bo dzięki niemu też nabywam pomału mądrości, dzięki niemu pewne rzeczy stają się bardzo daleko rzędne. Jestem gorącym piewcą uciekania w dojrzałość, niecierpliwego czekania aż człowiek będzie starszy. Z tym się łączy dla mnie poczucie spokoju i pogodzenia się oraz życiowej mądrości.
Jednym z męskich głosów, który pojawia się na twojej płycie, jest głos Krzysztofa Zalewskiego. Skąd ten wybór?
Jechaliśmy razem z mężem do studia w maju 2014 roku, kiedy mieliśmy nasze pierwsze podejścia do nagrań. Miałam już wymyślone, że do nagrania piosenki „Kain” chciałabym wziąć ryczącego faceta. Początkowo myślałam o Igorze Herbucie, ale on mimo że bardzo się ucieszył z mojej propozycji, miał dużo swoich zobowiązań, więc nie udało się tego zorganizować. Następnie wpadła mi do głowy kandydatura Piotrka Cugowskiego, ale on nie odbierał ode mnie telefonów i oddzwonił dopiero po tygodniu, czyli po tzw. ptokach.
Wtedy właśnie pomyślałam o Krzysiu. Krzysiek, obok talentu i charyzmy, okazał się człowiekiem, z którym bardzo łatwo się kontaktuje i pracuje. Taki normalny, bezpretensjonalny gość. Cieszę się, że tak to się potoczyło, bo ma w sobie coś dzikiego, organicznego. To dzikus sztuki. Że nie wspomnę o olbrzymiej muzykalności i osłuchaniu z najlepszymi wzorcami wokalnymi. Kilku radiowców myślało, że to sample wokalne samego Niemena.
Dużo w tej płycie i w twoim głosie męskiego pierwiastka.
To dla mnie komplement. Mój ojciec mówił, że jak kobieta chce dobrze śpiewać, to powinna słuchać męskich wzorców. Już w dzieciństwie to kupiłam, taka koncepcja spodobała mi się i faktycznie śpiewać uczyłam się głównie z nagraniami ryczących śpiewaków rhytm'n'bluesowych, gospelowych, rockowych, a nawet przedstawicieli flamenco. Jestem naprawdę szczęśliwa, gdy ktoś tak mówi.
Pan Czesław byłby zadowolony.
Na pewno (śmiech).
Zdjęcie główne: Natalia Niemen wydała właśnie płytę z piosenkami Czesława Niemena (fot. mat.pras)