Bici, zamykani, zastraszani, ale na posterunku. „Korespondenci wojenni” zza miedzy
sobota,1 kwietnia 2017
Udostępnij:
Łukaszenka nie bierze jeńców. Szczególnie tych, którzy jasno mówią, co w jego kraju jest nie tak i nie boją się przekazywać tego innym. Od miesiąca nasiliły się prześladowania dziennikarzy Biełsatu. – To jest atak, którego się nie spodziewaliśmy. W ciągu tych wydarzeń w różnych miastach Białorusi naliczyliśmy, że 20 naszych dziennikarzy było zatrzymywanych, niektórzy dwu- i trzykrotnie – opowiada szefowa Biełsatu, Agnieszka Romaszewska-Guzy.
Wolha Czajczyc: „na milicji kazali mi się rozebrać przed kamerą”.
Miłana Charytonawa: „brutalnie mnie zatrzymano, uszkodzono mi rękę i rozbito sprzęt. Kamerę skonfiskowano, wysłano do sądu oczerniający mnie protokół ”.
Kaciaryna Andrejewa: „spędziłam noc w areszcie na pryczy i dostałam karę grzywny”.
Aleś Lauczuk: „zostałem brutalnie zatrzymany, moją sprawę skierowano do sądu. Na milicji powiedzieli, że trzeba nas zabijać”.
Larysa Szczyrakowa: „zatrzymano mnie i grożono odebraniem syna”.
To nie są relacje korespondentów wojennych, to nie są historie dziennikarzy nadających z miejsc konfliktów. To wspomnienia z ostatnich tygodni dziennikarzy polskiej stacji, nadającej na Białorusi, po białorusku. Historie, które wydarzyły się dokładnie 540 kilometrów od Warszawy, 6 godzin jazdy samochodem.
– Takich rzeczy płazem puszczać nie wolno. Im bardziej drastyczne są groźby i prześladowania, tym bardziej zdecydowana powinna być odpowiedź. Niezdecydowana odpowiedź wyłącznie zachęca do kontynuacji takich działań. Nagłośnienie tej sprawy, Larysy Szczyrakowej jest absolutnie niezbędne, bo to przekracza granicę. Grzywna to grzywna, wracanie bez akredytacji, „drobne chuligaństwo”, bo ktoś używał rzekomo niecenzuralnych wyrazów na ulicy. Ale tu w grę wchodzi dziecko i nie można w ten sposób szantażować matki i bawić się losem dziecka – mówi Agnieszka Romaszewska-Guzy, dyrektor Biełsatu.
Tak źle jeszcze nie było
Z szefową stacji rozmawiam w piątek. Kilka godzin po tym, jak do biur Biełsatu weszła milicja, przeszukała, zabrała sprzęt. Chwilę przed tym, gdy okazuje się, ze do aresztu trafił kolejny pracownik – operator Alaksandr Lubianczuk. Zatrzymano go podczas rewizji w jednym z mińskich biur. Wypuszczono go późnym popołudniem. Będzie sądzony za „drobne chuligaństwo”, bo jak twierdzą milicjanci przeklinał, znajdując się na komendzie milicji dzielnicy Pierwszomajskaja w Mińsku.
– Zabrano nam 9 komputerów, czyli de facto właściwie prawie całą technikę, jaką tam dysponowaliśmy, co nie zmienia faktu, że wydanie dzisiaj się ukaże, tak samo i jutro – zapewnia Romaszewska.
Po kilku latach odwilży i spokojnym 2016 roku, dziennikarze znów znaleźli się na celowniku. Co nie oznacza, że przez ostatnią dekadę – bo tak długo istnieje Biełsat, za miedzą pracowało się całkiem bez przeszkód. W 2010 roku włamano się do biura, zatrzymano parę osób. Później dziennikarze skazywani byli na grzywny, niektóre dość wysokie.
W kwietniu ubiegłego roku, Kastuś Żukouski, dziennikarz z Homla, zdecydował się na desperacki krok po wyroku sądu, który skazał go za „nielegalne przygotowanie produkcji medialnych”. W proteście współpracownik telewizji Biełsat zaszył sobie usta.
Ale tak źle, jak w ostatnich dniach, jeszcze nie było.
Aresztowania, przeszukania, groźby
– To jest atak, którego się nie spodziewaliśmy. W ciągu tych wydarzeń w różnych miastach Białorusi naliczyliśmy, że 20 naszych dziennikarzy było zatrzymywanych, niektórzy dwu- i trzykrotnie.
Białoruska milicja zatrzymuje dziennikarzy Biełsatu w całym kraju, dwójka z nich pobito. Dziennikarce grożono odebraniem dziecka @ARomaszepic.twitter.com/PrPb6DAVcT
Jak duża to skala, pokazują liczby – w całym kraju dziennikarzy tak zwanych „newsowych”, czyli takich którzy informują o bieżącej sytuacji Biełsat ma… 30. Pracowników przygotowujących programy inne niż informacyjny „Obiektyw” – łącznie blisko 120.
Ostatnia rewizja jest związana z oskarżeniem o nielegalne wykorzystanie przez ten kanał telewizyjny zastrzeżonego znaku firmowego. Późnym popołudniem stacja wydała w tej sprawie komunikat.
„Uznajemy to jako pretekst i nieudolną próbę uzasadnienia swoich działań związanych z ograniczeniem swobody działalności naszych dziennikarzy. Uważamy, że dzisiejsze wydarzenia to reakcja władz na rzetelne i profesjonalne relacjonowanie przez dziennikarzy Biełsatu ostatniej fali protestów społecznych na Białorusi, wywołanych tak zwanym dekretem o darmozjadach”.
To reakcja władz na rzetelne i profesjonalne relacjonowanie przez dziennikarzy Biełsatu ostatniej fali protestów
Prezent na urodziny
„Po białorusku i bez cenzury” – tymi słowami rozpoczął się pierwszy program Biełsatu wyemitowany w grudniu 2007 roku.
– Mamy tendencję, żeby patrzeć tak bardzo nierealistycznie na Białoruś. Mamy dwie wizję tego systemu. Z jednej strony, że tam jest prawie dobrze, że Łukaszenka chce dobrze, że on jest prawie na zachodzie. Z drugiej wyobrażenie, że to Korea Północna i tam nie można przekroczyć granicy, bo tam cię od razu zastrzelą. To nie jest prawda. Tam można normalnie pojechać i w zasadzie się nic nie dzieje. Chyba że się właśnie coś dzieje – wyjaśnia szefowa Biełsatu.
A dzieje się od ponad miesiąca. To właśnie w połowie lutego ruszyły masowe protesty gdy prezydenckim protestem chciano wprowadzić „podatek od bezrobocia”. Bezrobotni, którzy w ciągu roku bez pracy pozostawali połowę tego okresu, musieliby zapłacić swego rodzaju karę w wysokości kilkuset złotych.
Milicja i wojska wew. zatrzymały i wyłapały uczestników marszu z okazji Dnia Wolności w Mińsku
Jednak największy zryw miał miejsce tydzień temu, podczas i po Dniu Wolności. To wtedy w Mińsku naprzeciw świętującym Białorusinom stanęły setki więźniarek, polewaczki, uzbrojeni żołnierze. Wiele osób trafiło do aresztu, w tym dziennikarze Biełsatu.
– Kończymy w tym roku 10 lat, to jest taki prezent na urodziny. To nagroda za odwagę i sprawność naszych dziennikarzy, bo oni naprawdę byli wszędzie, oni naprawdę byli bardzo oddani, dlatego jestem pewna, że będziemy mieli i dziś i jutro dzienniki, niezależnie od tego że sprzęt został zabrany – zapewnia Romaszewska.
„Stają na baczność i jak trzeba, to działają”
Biełsat nie ma tam swojego wozu transmisyjnego. Gdy pod ręką nie ma kamery, kręcą telefonami komórkowymi. Mają internet i technologie, które pozwalają wejść na żywo w każdym momencie. A przede wszystkim mają odwagę. Bo im nie grozi rozwrzeszczany tłum, który ewentualnie zasłoni kamerę czy „obdarzy” niechętnym słowem.
Dla nich relacje z marszu mogą skończyć się tak jak dla Alaksandra Zaleuskiego i Alaksieja Michonka – trzema godzinami pod ścianą z rękami do góry.
Dla operatora Alesia Barazienki, skończyło się aresztowaniem. Do studia dzwonił z… więźniarki.
„Podjechała więźniarka, linia specnazowców odcięła ludzi. Wszystkich, którzy znaleźli się wewnątrz pognano do więźniarki. Teraz siedzę tu”. „W jakim stanie są ludzie, czy nie są załamani?” – dopytywał dziennikarza w studiu. „Tych ludzi nie da się złamać po tylu latach reżimu” – odpowiadał Barazienka.
Większość zatrzymanych dziennikarzy, w tym Biełsatu - wypuszczona - w areszcie pozostał jeden z najdzielniejszych operatorów Aleś Barazienka
Barazienka siedzi w areszcie od tygodnia. Pozostanie tam jeszcze tydzień. Został skazany za „drobne chuligaństwo”. Musi być Pani bardzo dumna ze swoich dziennikarzy – raczej stwierdzam niż pytam.
– Jestem, naprawdę, bardzo. Mam takie poczucie, że to takie wielkie trafienie w moim życiu, że udało mi się pracować z taką wspaniałą grupą ludzi. Zafunkcjonowaliśmy jako zespół. Ludzie stają na baczność i jak trzeba to działają i to w każdej dziedzinie. Nieważne, czy to technicy i technolodzy, którzy często stają na głowie, czy to dziennikarze w polu, czy tu w newsroomie. Bo oni pracują dla siebie, oni pracują dla niepodległej Białorusi – mówi szefowa Biełsatu.