Byłem w piekle. Niezwykła historia nawrócenia
poniedziałek,
17 kwietnia 2017
– Któregoś dnia Rysiek usłyszał, jak Pudel czy ktoś inny proponuje mi działkę. Zareagował bardzo nerwowo. Od tego czasu nikt już w jego domu nie zaproponował mi ćpania. Dzięki temu zyskałem kilka lat życia, ale nie obroniłem się przed narkotykami – mówi w rozmowie z portalem tvp.info Maciej Sikorski. Dziś prywatnie szczęśliwy mąż Aliny i ojciec szóstki dzieci, a zawodowo instruktor teatralny, a kilkanaście lat temu człowiek, który jak przyznaje był na samym dnie.
Światło nadjeżdżających pociągów
Miejscem, które jak przyznaje do dziś ma przed oczami i które sam, jako piekło postrzegał, był Dworzec Centralny w Warszawie. – Pełno było tam narkomanów mieszkających w niszach poza peronami. Te osoby, które najbardziej doświadczyły dna mieszkały w miejscach pozbawionych światła, pełnych ciemności, na kilku metrach siennika. Jedyne światła, które widzieli to były światła nadjeżdżających pociągów. Zdarzało się, że ginęli pod ich kołami – wspomina.
Co takiego stało się, że chłopak z porządnego domu doświadcza uzależnienia i zaczyna żyć w środowisku tych, których domem jest dworcowy tunel? – Zawsze powtarzam, że pierwszym krokiem do nałogów jest kłamstwo. Człowiek szuka pewnej ulgi, jakiegoś zaspokojenia duchowego. Ktoś kiedyś powiedział, że narkotyki to zła namiastka duchowości, oszustwo, którym zaspokaja się potrzebę miłości – mówi.
Aby się uzależnić trzeba zacząć od kłamstwa
Maciej przyznaje, że był osobą zbuntowaną przeciwko Bogu, kościołowi. Potrzebę duchowości „załatwiał” sobie właśnie najpierw przez narkotyki, potem przez filozofię New Age. – Naprawdę uważam, że aby się uzależnić trzeba zacząć od kłamstwa. Nikt z tych osób, które opisuję, czy ja sam gdyby wiedział jak kończy się ćpanie, nie podjąłby się tej drogi. Najpierw kłamiesz sam przed sobą, że nie wiesz gdzie się znajdujesz, że trafiasz w nie te miejsca, co potrzeba, poznajesz nie tych ludzi, potem sam siebie oszukujesz, że nie jesteś uzależniony i tych, którzy są wokół ciebie. Prosisz mamę o pieniądze na podręcznik, a przeznaczasz je na narkotyki – mówi.
Maciek przyznaje, że wpływ na jego problemy miało to, co działo się w domu rodzinnym. – Nie grała podstawowa rzecz. Gdy miałem 5 lat moi rodzice się rozwiedli. Wcześniej moje dzieciństwo było sielanką. Wielki dom, fortepian, ojciec, którego woził kierowca. Jednym słowem namiastka sielanki, przerwana właśnie rozwodem rodziców – wspomina. Z ogromnego domu na wsi pod lasem, mały chłopiec przeprowadza się do bloku w komunistycznej rzeczywistości w Tychach. – Nie potrafiłem się odnaleźć w nowym miejscu, w tym, co się działo – przyznaje.
Pilnował żeby nikt nie podawał mi heroiny
Gdy ma 14 lat poznaje Ryszarda Riedla. Kolorowy ptak, który ma talent, pisze i śpiewa piosnki, jeździ po kraju. Dla lokalnej młodzieży staje się wzorem do naśladowania. Wszyscy chcą się z nim zakumplować. – Wydawało mi się wtedy, że ta znajomość to wielkie szczęście, że w tym syfie jest ktoś, kto sobie poradził, kto wygląda inaczej, zachowuje się inaczej, ma inne życie niż górnik na kopalni, czy pani w biurze. Zobaczyłem w nim człowieka, który śpiewa o poszukiwaniu wolności, choć pewnie trudno było szukać tej wolności w człowieku uzależnionym od heroiny – mówi.
Paradoksem znajomości z Riedlem jak mówi było to, że człowiek, który tkwił w największym bagnie na kilka lat uchronił go przed narkotykami. – Pilnował żeby nikt nie podawał mi heroiny, bardzo nerwowo reagował na wszelkie próby. Nie była to dla mnie tama po wsze czasy, tylko ściana na kilka lat właśnie przez Ryśka. Być może dzięki temu dziś ja żyję, a moi koledzy, którzy wchodzili w narkotyki mając 15-16 lat, są już dawno po tamtej drugiej stronie – mówi.
„Zabrakło mi odwagi”
Heroiny dzięki „opiece” Riedla nie brał, ale mając 14 lat zaczął palić marihuanę. – Jeśli komuś wydaje się, że marihuana nie uzależnia, jest w błędzie. Ja wiem, że to nic innego jak trampolina do innych substancji. Od marihuany doszedłem w końcu do heroiny, używałem tego, czego tylko można było użyć – LSD, ekstazy, halucynogenów. To, że nie jestem uzależniony było jednym z wielu kłamstw, o których wspominałem wcześniej – przyznaje.
Po skończeniu szkoły średniej Maciek zdawał na studia. Wybrał prawo, choć w głębi duszy marzył o aktorstwie albo produkcji filmowej.
– To były moje cele, ale zabrakło mi odwagi. Myślę, że narkotyki mocno się do tego przyczyniły. Jest taka ułuda, że palenie otwiera na twórczość, na nowe doznania. To znowu oszustwo, bo mnie zdecydowanie osłabiło pewność siebie, nie miałem ani charakteru, ani motywacji. Zrezygnowałem ze zdawania do szkoły aktorskiej i wybrałem prawo, bo wiedziałem, że egzaminy zdam bez problemu. Od małego byłem chorowitym dzieckiem, które spędzało dni z nosem w książkach historycznych – opowiada.
„Zostałem przymuszony do odebrania sobie życia”
Studiów nie skończył, bo narkotyki skutecznie mu to uniemożliwiły. Po drodze zafascynował go ruch New Age. Zaczął treningi duchowe, medytował, a jednocześnie nadal obecne były w jego życiu używki. – To musiało w końcu otworzyć pewne wrota. Zostałem przymuszony przez jakąś siłę zewnętrzną do odebrania sobie życia. Dzięki Bogu każdy z nas ma swojego anioła, który go ratuje. Nie da się tego racjonalnie wytłumaczyć, ale w moim życiu pojawiła się jakaś nadprzyrodzona interwencja. Zostałem cudownie uratowany i to był pierwszy impuls, który zaczął zmieniać moje życie. Nie był to jeden i ostateczny punk zwrotny, ale światełko w tunelu, które zaczęło zmieniać moje życie – mówi. Przyznaje, że proces nawracania się był bardzo powolną drogą, w której najpierw narkotyki ustępowały miejsca wschodnim duchowością, a dopiero potem otwarciu się na prawdziwą wiarę.
„Gdy siedziałem sam na środku pokoju, medytowałem, poczułem przypływ czegoś zimnego, czegoś, co wzbudziło mój strach. Po chwili stała się rzecz jeszcze dziwniejsza. Ktoś lub coś poruszało na szyi moimi koralami. A nikogo nie było. Nagle zaczęły burzyć mi się myśli. Wpadłem w jakiś obłęd, który popychał mnie do tego, żeby spróbować się zabić (…). Drzwi, nieotwierane od wewnątrz, otworzyły się za naciśnięciem klamki. Ktoś je otworzył. Od środka. I nie byłem to ja. A ze mną w domu nie było przecież nikogo… Ja leżałem już bardzo osłabiony w wannie i pamiętam, że gdy M. z kolegą weszli do łazienki, zareagowałem przedziwnie. Zacząłem krzyczeć nie swoim głosem, przypominającym głos deathmetalowego wokalisty. M. też była przerażona, wiedziała, że ten głos nie należy do mnie. Moja reakcja była bardzo dziwna, bo w ciągu kilku sekund wskoczyłem w spodnie i bluzę i wybiegłem z domu” – tak opisuje to zdarzenie Maciek w swojej książce.
„Bogu spodobało się przyjść do grzesznika”
– To nie były tylko kursy jogi, czy medytacja dla odstresowania się, ale wchodzenie w bardzo zawiłe, ezoteryczne wręcz obszary. Chodziłem na imprezy techno z różańcem na szyi, bo traktowałem go jak amulet. Moja droga do nawrócenia była naprawdę bardzo długa. Nie znajdowałem na niej żadnego ukojenia, prawdziwego spokoju serca – mówi.
W końcu nadszedł ten moment. – Miałem wielkie szczęście, że Bóg pojawił się w moim życiu, uznał, że jestem człowiekiem, który wymaga tąpnięcia, a nie łagodnego powiewu. To jego wkraczanie w moje życie składało się z kilku etapów, było osiąganiem pewnego stanu świadomości i szukaniem zjednoczenia. Zacząłem dostrzegać, że jest możliwa relacja, która istnieje jedynie w chrześcijaństwie, że Bogu spodobało się przyjść do grzesznika, a ten na nowo zaczyna go odkrywać – mówi.
Wśród przełomowych momentów swojego nawrócenia wymienia spowiedź oraz…pewien koncert. – To był koncert holenderskiej grupy, jej wokalista zaprosił na scenę tych, którzy chcieliby wyznać, że Jezus jest ich panem i zbawicielem. Byłem jednym z nich – wspomina.
Maciek Sikorski jest związany ze światem kultury. Jest instruktorem teatralnym, założycielem teatru Exit, działającego przy Stowarzyszeniu Osób Niepełnosprawnych w Krakowie. Książka „Byłem w piekle. Nie polecam” ukazała się nakładem wydawnictwa Niecałe.