Starsza o 24 lata żona i 100 tys. euro pensji bankowca. Będzie prezydentem Francji
niedziela,
7 maja 2017
Nigdy nie startował w wyborach i nie stoi za nim żadna partia, a dla polityki zrezygnował ze 100 tysięcy euro pensji bankowca. 39-letni Emmanuel Macron to fenomen wyborów prezydenckich we Francji, który z roli outsidera stał się ich cichym faworytem. Jego zwolennicy i doradcy mówią, że jest uparty i ma niezmierzone ambicje, a przeciwnicy zarzucają mu brak wyrazistości. Paradoksalnie, jak pokazały wybory, zadziałało to na jego korzyść.
Służbę cywilną porzucił dla banku
W latach 1999–2001 Macron był asystentem znanego filozofa Paula Ricœura, z którym współpracował m.in. przy wydaniu jego książki. Jest też absolwentem kuźni francuskich elit politycznych, czyli prestiżowej szkoły administracji ENA. Uczył się na tyle dobrze, że znalazł się w najlepszej piętnastce studentów na swoim roku, co pozwoliło mu bez problemu znaleźć pracę w administracji. Tam dość szybko awansował na prestiżowe stanowisko w Ministerstwie Skarbu.
Szybka ścieżka kariery w sektorze publicznym mu nie wystarczała i w 2008 roku porzucił służbę cywilną na rzecz pracy w Banku Rothschilda, a dokładnie bankowości inwestycyjnej w ramach Rotschild & Cie Banque. Tam pomagał m.in. przy sfinalizowaniu, wartej miliardy funtów, umowy kupna Pfizera przez Nestle, a jego miesięczne zarobki opiewały na kwotę ponad 100 tysięcy euro miesięcznie.
Ślub z 24 lata starszą kobietą
Bogatszy o około dwa miliony euro, w 2012 roku powrócił do pracy urzędnika, przystając na propozycję samego Pałacu Elizejskiego. Został bliskim współpracownikiem, w randze zastępcy sekretarza generalnego w administracji, socjalistycznego prezydenta François Hollande'a. To on w 2014 roku polecił go ówczesnemu premierowi Manuelowi Vallsowi na stanowisko ministra gospodarki, przemysłu i cyfryzacji. W trakcie swojego urzędowania popadł w spory z działaczami związków zawodowych.
Został też zauważony przez media, ale głównie kolorowe, których młody i przystojny minister stał się ulubieńcem. Smaczku dodawał też fakt jego długoletniego związku z... Brigitte Trogneux. Najwyraźniej rodzicom nigdy nie udało się ich rozdzielić, choć oficjalnie parą są odkąd Emmanuel ukończył 18 lat. Podobno już wtedy przyrzekł, że się z nią ożeni i słowa dotrzymał w 2007 roku. Nie mają własnych dzieci, ale Brigitte ma troje dorosłych z pierwszego małżeństwa, a także siedmioro wnucząt.
Kandydat niezależny w wyborach
Brigitte była dla niego oparciem już wtedy, gdy jako uczeń i członek klubu teatralnego marzył by zostać profesjonalnym aktorem. Nie inaczej mogło być teraz, gdy w kwietniu 2016 roku założył własny ruch polityczny pod nazwą „En Marche!”, a 30 sierpnia odszedł z ministerstwa. Zadeklarował tym samym start w wyborach prezydenckich jako kandydat niezależny, odmawiając udziału w prawyborach zorganizowanych przez socjalistów.
By pomóc małżonkowi w kampanii i stać u jego boku podczas publicznych wystąpień, w ubiegłym roku Brigitte przeszła na emeryturę. Znajomi państwa Macron zdradzili francuskim mediom, że Emmanuel nic nie robi bez jej rad, od wyboru najbliższych współpracowników po garnitur czy fryzurę. Żona prowadzi też jego dziennik, a oficjalnie jest jego zaufanym doradcą. Potrafi też z męża publicznie żartować, mówiąc że „on uważa się za drugą Joannę d'Arc”.
Zyskał na aferze Fillona
Nikt się nie spodziewał, że Macron zajdzie tak daleko. Bezsprzecznie urósł na największego rywala eurosceptycznej liderki Frontu Narodowego Marine Le Pen. Choć sam siebie określa jako kandydata niezależnego i bezpartyjnego, to w przeszłości w latach 2006-2009 był członkiem Partii Socjalistycznej. Twierdzi, że chce zerwać z podziałem na prawicę i lewicę, co widać w jego publicznych wystąpieniach.
To jednak nie ładnie brzmiące hasła o uwolnieniu ekonomicznym kraju czy odzyskaniu przez Francję dawnej świetności i poprawy zamożności sprawiły, że w ostatnich tygodniach kampanii wyrósł na lidera sondaży poparcia. Niewątpliwie pomogła mu „Penelopegate”, czyli afera związana z żoną kandydata Republikanów – François Fillona, która na fikcyjnych kontraktach w roli asystentki męża miała zarobić około miliona euro.
Poparcie z różnych stron
Eksperci wskazują, że atutem Macrona jest też to, że zbiera głosy z szerszego spektrum niż tylko liberalna centrolewica, którą reprezentuje. Jeszcze przed I turą poparcie wyrazili dla niego politycy z różnych stron sceny politycznej m.in. Daniel Cohn-Bendit, Bertrand Delanoë, Bernard Kouchner, Dominique Perben, Manuel Valls oraz François Bayrou. Później dołączyli do nich także obecny prezydent Hollande, były Nicolas Sarkozy, a także rywale Fillon oraz Benoit Hamon.
Francuzi mają za sobą pasjonującą i nieprzewidywalną kampanię jak nigdy. W pierwszej turze wybierali spośród 11 kandydatów, z których do końca liczyła się czwórka z nich. Ostatni sondaż przedwyborczy wskazał, że na Macrona głos odda 24,5 proc. głosujących, tuż za nim Marine Le Pen z wynikiem 22 proc., dalej znaleźliby się François Fillon z 19 proc. głosów i Jean-Luc Mélenchon, który mógł liczyć na 18 procent.
Bez niespodzianki
Francuzi zagłosowali w I turze zgodnie z przewidywaniami i w dogrywce 7 maja spotkali się Macron i Le Pen. Na tę okoliczność badania opinii publicznej niezmiennie wskazywały, że zdecydowanym jej faworytem, który może zdobyć nawet 64 proc. głosów jest lider ruchu „En Marche!”. I tym razem sondaże nie zawiodły i Macron stał się najmłodszym prezydentem Francji.