Ku chwale socjalistycznej ojczyzny – „spontaniczne” marsze na 1 maja
poniedziałek,
1 maja 2017
„Spontaniczne” tłumy, hasła zatwierdzone przez Biuro Polityczne KC PZPR, czyny społeczne i wyścig zakładów pracy o wykonanie 200 proc. normy – tak socjalistyczna władza obchodziła 1 maja, jedno z dwóch, obok 22 lipca, najważniejszych świąt państwowych. Wszystko musiało być zapięte na ostatni guzik.
Co można było wówczas znaleźć wewnątrz drożdżowej słodkości?
zobacz więcej
Wielotysięczne tłumy ludu pracującego „spontanicznie” wylegały na ulice miast i wsi, by uczcić 1 maja – najważniejsze święto państwowe w PRL, nazywane przewrotnie przez społeczeństwo „komunistycznym Bożym Ciałem”.
Tego dnia wszystko musiało być zapięte na ostatni guzik. Niczego nie mogło brakować, bo święto było miernikiem jakości komunizmu. Propaganda dbała, by w „spontanicznych” przemarszach szły uśmiechnięte całe rodziny.
/BR>
Machina startowała więc kilka tygodni wcześniej. – Przygotowania odbywały się w skali zarówno mikro, jak i makro – mówi portalowi tvp.info historyk, dr Andrzej Zawistowski z warszawskiej Szkoły Głównej Handlowej.
Mówiono o ataku arabskich terrorystów, próbie zatarcia malwersacji czy prowokacji władz.
zobacz więcej
Jedynie słuszne hasła
Jak tłumaczy dr Zawistowski, komunistyczna władza niczego nie pozostawiała przypadkowi. To Biuro Polityczne Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Politycznej zatwierdzało hasła, które mogły być „spontanicznie” skandowane podczas pierwszomajowych wieców i wypisane na transparentach.
– Jedynie słuszne hasła przekazywane były na dół, czyli do komitetów wojewódzkich, gminnych czy zakładowych. A tam rozpoczynała się praca nad „propagandą wizualną”, czyli hasła trafiały na transparenty – wyjaśnia Zawistowski.
W połowie kwietnia machina była już mocno rozpędzona. Przygotowywano flagi i sztandary. Trzeba było ze wszystkim zdążyć i przekazać wyposażenie dla spontanicznego tłumu, który w pochodzie miał iść. Miasta ozdabiano flagami w stosunku jeden do dwóch, czyli na jedną biało-czerwoną przypały dwie czerwone. W latach 50. oprócz flag i transparentów przygotowywano także kukły znienawidzonych imperialistów.
Trzonki i szmaty do podłogi
Historyk zwraca uwagę, że ponieważ ludzi nagminnie zmuszano do spontanicznego uczestnictwa w tym wielkim święcie – w dniu ustawowo wolnym od pracy – wielu chciało coś z tego mieć. I często wracali do domu z drzewcami od flag, które świetnie spisywały się w roli trzonka od szczotki.
Gospodynie, zaprawione w bojach z gospodarką niedoborów, szyły z flag worki na kapcie, a nawet bluzki. Wszystko zależało od materiału wykorzystanego do produkcji. Żartowano nawet, że władza profilaktycznie zmieniła materiał na poliester, który zdecydowanie nie sprawdzał się w roli szmaty do podłogi.
Pomysłowość socjalistycznej władzy, by przyciągnąć jak największą rzeszę ludzi do świętowania 1 maja nie miała granic. Jako zachęta miały działać różnego rodzaju pikniki, festyny i atrakcje dla dzieci lub stragany, na których można było kupić rzeczy na co dzień niedostępne. Zdarzało się nawet, że podczas rodzinnych pikników obok waty cukrowej można było kupić deficytowe wówczas części do samochodów.