Historia

Deputat cukrowy i pączki za prąd, czyli tłusty czwartek w PRL

Loteria w szczecińskiej cukierni. Zamiast nadzienia w pączku można było znaleźć „kupon upoważniający do otrzymania wyrobów cukierniczych wartych 600 złotych w miesiącu nabycia pączka”.

Milicyjny radiowóz, karetka, mikrobus i kinowóz, czyli złote lata nyski

Najpopularniejszy furgon PRL.

zobacz więcej
W Polsce Ludowej szacowano, że w tłusty czwartek na głowę przypadało półtora pączka. Aby nie zawieść klientów cukiernicy uwijali się przez całą noc jak w „gorącym tłuszczu” – mówił reporter Dziennika. Do tego musieli wykazywać się nie lada sprytem, bo przydziały surowców często były niewystarczające i aby coś „dostać” albo załatwić trzeba było pogłówkować.

Szczególnej kreatywności wymagał czas poprzedzający stan wojenny, kiedy na półkach sklepowych wiało pustką. Miesięczny przydział cukru dla cukierni wynosił 50 kilogramów. – Dla pracowników do herbaty nie starczało – opowiada Andrzej Starowicz z krakowskiej Cukierni Starowicz nazywany panem Ciasteczko, który wychował się w zakładzie cukierniczym swoich rodziców.

Stan alarmu zimowego, czyli w jakiej temperaturze zamarza socjalizm

Zima obnażała wszystkie mankamenty nieporadnego systemu.

zobacz więcej
Pszczelarz najlepszym cukiernikiem

Jego ojciec został więc pszczelarzem. Dzięki temu zyskał dodatkowy deputat na cukier potrzebny do dokarmiania pszczół. – A to czego nie zjadły owady, trafiało do pączków – wyjaśnia z uśmiechem.

Inny patent miał Ryszard Radzikowski, który prowadzi zakład założony w 1946 roku, w Rembertowie. Kiedy brakowało cukru, sięgano po miód, sztuczny miód lub po prostu dodawano mniej cukru niż przewidywał przepis. Zdarzało się, że do ciastka trafiało prawie o połowę mniej słodkiego dodatku niż powinno. Cukiernicy dostosowywali receptury do realiów rynku. Problem był spory, bo pracownie cukiernicze potrzebowały po kilkaset kilogramów cukru w miesiącu i trzeba było go jakoś załatwić. Pączki w PRL smażyło się na smalcu, łoju końskim albo specjalnym tłuszczu cukierniczym Oma. – Były nieco mniejsze niż teraz, bo taka była moda – mówi. Nadzienie stanowiła niemal wyłącznie marmolada. – O różanym wkładzie próżno było marzyć – dodaje. Z powodu braków w zaopatrzeniu zdarzało się, że pączki były całkowicie pozbawione wkładu. Ale przyzwyczajeni do trudności cukiernicy i z tym sobie radzili i reklamowali swoje puste pączki, jako jedyne prawdziwe. W Szczecinie wymyślano z kolei zabawę promocyjną. W ciastku można było znaleźć „kupon upoważniający do otrzymania wyrobów cukierniczych wartych 600 złotych w miesiącu nabycia pączka”.
Tajemnicą cukierników było odmierzanie ciasta na oko
Cukiernie otwarte od 6 rano

Już kilka tygodni przed tłustym czwartkiem ruszały przygotowania. Robiło się zapasy, a produkcja rozpoczynała w środę wieczorem. – Pierwsze ciastka schodziły jeszcze przed dwunastą, kiedy przychodzili po nie wracający z rynku goście – wspomina. – Przed 5 ranne ptaszki pukały do cukierni i pytały, czy już można kupić – dodaje. A kolejka na dobre ustawiała się od samego rana. W tłusty czwartek cukiernia podwoje otwierała o 6 rano. Sprzedawało się bez ograniczeń. – Chodziło o to, by robić miejsce na kolejne ciastka – wyjaśnia Starowicz i dodaje, że zdarzały się cięższe lata, kiedy trzeba było wydzielać klientom po 30 sztuk. Niektórzy stawali w kolejce po kilka razy.

100 początków za podłączenie prądu

Praca szła pełną parą, a największy stres potrafiła przysporzyć maszyna do nabijania pączków, która psuła się w najmniej odpowiednim momencie. Wtedy ręcznie nabijało się nadzienie foliowym rożkiem. Jednak katastrofa zagroziła cukiernikowi, kiedy w noc poprzedzającą tłusty czwartek zabrakło prądu. Początkowo interwencja w elektrowni na niewiele się zdała. – Ale kiedy tata obiecał 100 pączków za przywrócenie światła znalazł się sposób na awarię – wspomina Starowicz. Elektrycy pociągnęli zapasowy kabel, przyjęli 200 ciastek i awarie się skończyły.
Laureaci konkursu Mr Pączka upiekli 11 tysięcy ciastek
Podwyżki cen cukru

Andrzej Starowicz wspomina, że PRL nie był jednolitym okresem. – Można podzielić go przynajmniej na trzy epoki: gomułkowską, gierkowską i okres stanu wojennego – wylicza. Dodaje, że o ile w czasach Gomułki dostawy opierały się na przydziałach, to raczej rodzice nie narzekali na brak surowców. Przypomina też, że właśnie wówczas o 100 procent podniesiono cenę cukru. A za jakiekolwiek próby malwersacji można było trafić za kraty.

Cukier za kawę

W okresie rządów Edwarda Gierka to, czego zaczęło brakować, można było dokupić u prywatnych producentów np. młynarzy czy rolników. Wspomina, że można było także kawą albo innym prezentem wpłynąć na wysokość przydziału, który rozdzielała urzędniczka. A kiedy wybuchły strajki i zaczęło brakować surowców, przetrwał ten, który potrafił o siebie zadbać. – Wtedy mówiło się: dostałem albo załatwiłem np. mleko – mówi ze śmiechem Starowicz.
Kolejki od 5 rano
Zdjęcie główne: Kolejki do cukierni ustawiały się od godziny 5 rano (fot. arch.PAP/Andrzej Łokaj/NAC/Rutowska Grażyna)
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.