Deputat cukrowy i pączki za prąd, czyli tłusty czwartek w PRL
czwartek,
23 lutego 2017
Loteria w szczecińskiej cukierni. Zamiast nadzienia w pączku można było znaleźć „kupon upoważniający do otrzymania wyrobów cukierniczych wartych 600 złotych w miesiącu nabycia pączka”.
Najpopularniejszy furgon PRL.
zobacz więcej
W Polsce Ludowej szacowano, że w tłusty czwartek na głowę przypadało półtora pączka. Aby nie zawieść klientów cukiernicy uwijali się przez całą noc jak w „gorącym tłuszczu” – mówił reporter Dziennika. Do tego musieli wykazywać się nie lada sprytem, bo przydziały surowców często były niewystarczające i aby coś „dostać” albo załatwić trzeba było pogłówkować.
Szczególnej kreatywności wymagał czas poprzedzający stan wojenny, kiedy na półkach sklepowych wiało pustką. Miesięczny przydział cukru dla cukierni wynosił 50 kilogramów. – Dla pracowników do herbaty nie starczało – opowiada Andrzej Starowicz z krakowskiej Cukierni Starowicz nazywany panem Ciasteczko, który wychował się w zakładzie cukierniczym swoich rodziców.
Cukiernie otwarte od 6 rano
Już kilka tygodni przed tłustym czwartkiem ruszały przygotowania. Robiło się zapasy, a produkcja rozpoczynała w środę wieczorem. – Pierwsze ciastka schodziły jeszcze przed dwunastą, kiedy przychodzili po nie wracający z rynku goście – wspomina. – Przed 5 ranne ptaszki pukały do cukierni i pytały, czy już można kupić – dodaje. A kolejka na dobre ustawiała się od samego rana. W tłusty czwartek cukiernia podwoje otwierała o 6 rano. Sprzedawało się bez ograniczeń. – Chodziło o to, by robić miejsce na kolejne ciastka – wyjaśnia Starowicz i dodaje, że zdarzały się cięższe lata, kiedy trzeba było wydzielać klientom po 30 sztuk. Niektórzy stawali w kolejce po kilka razy.
100 początków za podłączenie prądu
Praca szła pełną parą, a największy stres potrafiła przysporzyć maszyna do nabijania pączków, która psuła się w najmniej odpowiednim momencie. Wtedy ręcznie nabijało się nadzienie foliowym rożkiem. Jednak katastrofa zagroziła cukiernikowi, kiedy w noc poprzedzającą tłusty czwartek zabrakło prądu. Początkowo interwencja w elektrowni na niewiele się zdała. – Ale kiedy tata obiecał 100 pączków za przywrócenie światła znalazł się sposób na awarię – wspomina Starowicz. Elektrycy pociągnęli zapasowy kabel, przyjęli 200 ciastek i awarie się skończyły.
Podwyżki cen cukru
Andrzej Starowicz wspomina, że PRL nie był jednolitym okresem. – Można podzielić go przynajmniej na trzy epoki: gomułkowską, gierkowską i okres stanu wojennego – wylicza. Dodaje, że o ile w czasach Gomułki dostawy opierały się na przydziałach, to raczej rodzice nie narzekali na brak surowców. Przypomina też, że właśnie wówczas o 100 procent podniesiono cenę cukru. A za jakiekolwiek próby malwersacji można było trafić za kraty.
Cukier za kawę
W okresie rządów Edwarda Gierka to, czego zaczęło brakować, można było dokupić u prywatnych producentów np. młynarzy czy rolników. Wspomina, że można było także kawą albo innym prezentem wpłynąć na wysokość przydziału, który rozdzielała urzędniczka. A kiedy wybuchły strajki i zaczęło brakować surowców, przetrwał ten, który potrafił o siebie zadbać. – Wtedy mówiło się: dostałem albo załatwiłem np. mleko – mówi ze śmiechem Starowicz.