Meblościanka, półkotapczan, stolik-lampa-gazetownik w jednym. Design by PRL
niedziela,
14 maja 2017
Segment, kombajn, meblościanka na wysoki połysk, ława zwana jamnikiem czy rozkładana amerykanka. Meble Kowalskich miały być tanie, praktyczne i dla każdego.
Najpopularniejszy furgon PRL.
zobacz więcej
Ława na korbkę
Kolejnym hitem tamtych lat był zaprojektowany w 1962 r. fotel „366” produkowany przez Świebodzicką Fabrykę Mebli. Siedzisko zaprojektowane przez Józefa Chierowskiego stało się symbolem designu PRL i produkowane było przez dwie dekady. A teraz przeżywa drugą młodość.
Kolejnym wynalazkiem był niewielki stół kawowy, który w latach 60 miał stanowić namiastkę luksusu wokół, którego roztaczał się zapach rozpuszczalnej kawy „Marago”. Szybko przerobiony na podłużną ławę zwaną jamnikiem, przy której toczyło się życie Kowalskich. Ponieważ w niewielkich pokojach nie było już miejsca na kolejny stół, właśnie przy ławie piło się kawę, jadło posiłki i odrabiało lekcje siedząc na fotelu czy kanapie. Pomysłowi projektanci, by choć trochę zadbać o sylwetkę i wygodę Polaków, dołożyli do ławy specjalny system na korbkę, która miała podwyższać blat w zależności od potrzeb.
Trzy w jednym i obowiązkowy gazetownik
Charakterystycznym elementem wystroju wnętrz był mebel łączący w sobie niewielki stolik, lampę oraz gazetownik – tzw. kombajn. Dr Łuczak-Surówka zwraca uwagę na niebagatelną rolę gazetowników w PRL, ponieważ to właśnie gazety obok jednego, a potem dwóch kanałów telewizji, były głównym źródłem informacji. – Miejsce na prasę musiało się znaleźć w ówczesnym dużym pokoju – dodaje ekspertka. Gazetownik najczęściej wykonany był z taniej i prostej plecionki igielitowej.
Magiczny półkotapczan
Hitem był półkotapczan, czyli regał wyposażony w podnoszony tapczan. – Jednym ruchem ręki można było zamknąć go nawet nie sprzątając pościeli – wspomina historyczka sztuki i dodaje, że w dzieciństwie marzyła o takim rozwiązaniu, niestety jej pokój rodzice wyposażyli w tzw. amerykankę, czyli rozkładany fotel. W przypadku tego wariantu, przed złożeniem pościel trzeba było niestety sprzątnąć.
Po upragnione meble trzeba było wybrać się do przestronnych pawilonów meblowych, jak np. stołeczna Emilka. Tam wystawiano meble pokazowe, na które trzeba było dopiero się zapisać. Nierzadko wymagany był specjalny talon, jak np. dla młodych małżeństw.
Fotel jak kapelusz
Dr Łuczak-Surówka zwraca jednak uwagę, że oprócz wielkoseryjnej produkcji mebli w skonsolidowanych zakładach produkcyjnych istniały także spółdzielnie, jak Ład, którą jednak podporządkowano Centrali Przemysłu Ludowego i Artystycznego, czyli Cepelii. Tutaj można było kupić zupełnie inny rodzaj mebli często inspirowanych twórczością artystów ludowych. Krytyczka zwraca uwagę, że właśnie tutaj często inspiracji wnętrzarskich poszukiwała ówczesna inteligencja.
I wspomina opowieść mieszkańców okolicznych domów, którzy ze swoich okien obserwowali wzmożony ruch wokół sklepu, kiedy rzucili nowy asortyment. – A ludzie wychodzili z fotelami na głowach, jak z kapeluszami – wyjaśnia. Nierzadko pojedynczo meble wożone były do domu autobusami.
Wszystko się sprzeda
Jakość wyrobów z Cepelii i innych spółdzielni była zdecydowanie wyższa niż z dużych fabryk, gdzie nastawiano się głównie na ilość i wykonanie kilkuset procent normy by zagwarantować zakładowi godny przydział materiałów na kolejny sezon. Pięciostopniowa kontrola jakości także szwankowała. Ale to i tak nie miało wpływu na podaż. Wiadomo było bowiem, że Polacy wszystko kupią, bo prawie nic nie ma. Dlatego od lat 60. trwał swoisty pochód segmentowych, prostych i łatwych w produkcji mebli, których jakość i wykończenie często pozostawiała wiele do życzenia.