„Zwiększone pogłowie misiów i lalek”. Dzień dziecka w PRL
niedziela,
28 maja 2017
Chciały pojechać do Afryki, pracować w Peweksie, być maszynistą superekspresu albo kelnerem w dobrej restauracji. Marzyły o wideo i… kotlecie schabowym. PRL w trosce o najmłodszych przed 1 czerwca śrubował wskaźniki przemysłu zabawkarskiego. Niewiele to pomagało. „Tymczasem niech wystarczą lody” – relacjonował reporter „Dziennika Telewizyjnego”.
Dziecko też człowiek
Przepytywane w 1987 r. przez reportera „Dziennika Telewizyjnego” dzieciaki miały marzenia głównie podróżnicze i … kulinarne. Chciały pojechać do Afryki lub Singapuru, dostać wideo i komputer oraz poczuć z kuchni zapach kotleta schabowego. Marzyły o pracy w Peweksie, dobrej restauracji lub jako maszynista w superekspresie.
Zabawek w sklepach było jak na lekarstwo, ale – według relacji „Dziennika Telewizyjnego” – „dziecko też człowiek i chce się bawić; przed 1 czerwca zwiększyło się pogłowie misiów i lalek”.
Chylewska pamięta, że marzyła o plastikowej lalce, którą podziwiała na sklepowej witrynie. Pewnego dnia lalka zniknęła. – Niestety była tylko jedna. W tamtych czasach często to się zdarzało – opowiada. Jakaż była jej radość, kiedy tę właśnie lalkę dostała w prezencie.
Aktor Piotr Pręgowski należał do tych szczęściarzy, którzy nie odróżniali dnia dziecka od pozostałych dni w roku. A kiedy pytano go, o czym marzy, odpowiadał: żeby wszystkie dzieci były szczęśliwe.
Jako latorośl chciał zostać płetwonurkiem. Jak tłumaczy, „żeby czas spędzać głęboko pod wodą”. – To była inspiracja radzieckim filmem „Diabeł morski” – wyjaśnia i dodaje, że koledzy, którzy inspirowali się Wilhelmem Tellem biegali z kuszami, miłośnicy Robin Hooda wybijali sobie oczy strzałami z łuku. – Na szczęście ja nie próbowałem zamieszkać w głębinach – żartuje.
Niepocieszeni majsterkowicze
Przed dniem dziecka handlowcy dwoili się i troili, aby zadbać o dodatkowe dostawy. Tym bardziej zapobiegliwym udawało się czasem niemożliwe i na półki trafiało trochę więcej pluszaków i klocków. I choć ceny zabawek mechanicznych były wysokie, rodzice nie szczędzili, bo czego nie robi się dla dzieci. W 1987 r. niepocieszeni byli mali majsterkowicze, bo na rynek trafiło niewiele zestawów do składania.
Puste sklepowe półki zmuszały do kreatywności. Więc wymyślano grę w gumę czy kapsle. Trudno było znaleźć czysty chodnik bez wyrysowanej kredą trasy dla kapsli, do których wklejano flagi albo inne obrazki identyfikujące zawodnika.
Podobną pomysłowością trzeba było popisać się w szkole. Szarobure okładki zeszytów zachęcały do ich ozdabiania kolorowymi okładkami, wykonanymi np. z kalendarza.
Deficyt kolorowych zabawek był tak wielki, że dzieci kolekcjonowały wszystko, co się dało. Powstawały wówczas bogate kolekcje sreberek i papierków po czekoladach, pudełek po bombonierkach, historyjek z gum do żucia czy puszek po napojach. Dzisiaj mogłyby mieć niebagatelną wartość.
Troska władzy o najmłodszych
– Niewątpliwie zostaniesz posłem do naszego Sejmu. Tak pięknie mówisz. No a z Sejmu do Rady Państwa jest bardzo blisko – tak w 1984 r. komplementował uczestniczkę delegacji przewodniczący RP Henryk Jabłoński. Z okazji swojego święta dzieci spotkały się z przedstawicielami najwyższych władz i zaprezentowały program artystyczny.
„To było pełne pogody i uśmiechu spotkanie. Dzieci śpiewały i opowiadały o swoich małych troskach, a także o osiągnięciach w szkole i pracy społecznej” – relacjonowała reporterka „Dziennika Telewizyjnego”.
Przewodniczący złożył dzieciom życzenia. – Jednego wam życzę. Jak najwięcej szczerych i trwałych przyjaźni, bo im więcej człowiek ma przyjaciół, tym pewniej się czuje na tym świecie. I ma większą gwarancję, że będzie szczęśliwy. A jeśli mnie zaliczycie do swoich przyjaciół, będę wam bardzo wdzięczny – zakończył.