Prawa ręka
Z wyższego „c” karierę zaczynał Irakli Garibaszwili, poprzedni premier Gruzji. Po studiach, między innymi na paryskiej Sorbonie, zaczął pracować dla miliardera Bidziny Iwaniszwilego, stając się jego prawą ręką. Mentor wciągnął utalentowanego młodego człowieka do polityki i gdy w październiku 2012 roku został premierem, mianował 30-latka ministrem spraw wewnętrznych.
Iwaniszwili ocenił, że rola szefa rządu to dla niego za mało i postanowił wystartować w wyborach prezydenckich. Swoją dotychczasową funkcję przekazał Garibaszwilemu. Ten sprawował ją nieco ponad dwa lata. Niespodziewanie zrezygnował pod koniec grudnia 2015 roku. Miliarder nie został prezydentem i media spekulowały, że to on nieformalnie rządził gabinetem, zaś Garibaszwili był kwiatkiem u kożucha.
Jeszcze szybszą karierę zrobił Joseph Kabila, który już 17. rok jest prezydentem Demokratycznej Republiki Konga. Przywództwa nie zawdzięcza jakiejś niezwykłej charyzmie, czy talentom oratorskim, a ojcu. Laurent-Desire Kabila wziął udział w antyrządowej rebelii, która obaliła prezydenta Zairu Mobutu Sese Seko. Gdy sam został prezydentem, wysłał syna na szkolenie wojskowe do Chin.
Po pół roku 26-letni wówczas Joseph wrócił do kraju, gdzie z miejsca przyznano mu stopień generała majora i szefa sił zbrojnych. Charakterystyczny dla Afryki system demokracji dynastycznych powodował, iż Kabila junior musiał czekać na zgon ojca, żeby zająć jego miejsce. Los szybko się do niego uśmiechnął. Oczekiwanie skrócił żołnierz z gwardii przybocznej prezydenta, który go zabił i utorował drogę pogrążonemu w rozpaczy synowi.
Dzień po śmierci ojca, 17 stycznia 2001 roku, Joseph Kabila został zaprzysiężony na prezydenta. W wieku 29 lat stał się tym samym najmłodszą głową państwa w ówczesnym świecie. Wynik poprawił w 2011 roku Kim Dzong Un, mając zapewne wówczas około 27 lat, kiedy przejął rządy w Korei Północnej po śmierci ojca Kim Dzong Ila.