Po godzinach

Powiew Zachodu. Ćwierć wieku temu Polacy zjedli pierwsze prawdziwe hamburgery

Za hamburgera trzeba było zapłacić 17 tys. złotych, a za małe frytki 7 tys. Klientów, którzy tego dnia pojawili się na rogu Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej, było ponad 45 tysięcy, wśród nich ówcześni celebryci, m.in. Jacek Kuroń i Agnieszka Osiecka. 25 lat temu otwarto pierwszy w Polsce bar szybkiej obsługi sieci McDonald's. Jednak Polacy już wcześniej raczyli swoje podniebienia rodzimą wersją fast foodu.

Dla tych, których rok 1992 zastał w podstawówce bądź liceum, otwarcie pierwszego McDonalda było jak dla dzisiejszej młodzieży koncert Justina Biebera, czy Ariany Grande. Kolejki nawet jak na tamte czasy były monstrualne, ale warto było odstać swoje, aby poznać smak pierwszego zjedzonego w życiu cheeseburgera i skorzystać z czystej darmowej toalety. Właśnie to zapamiętali Polacy, którzy w pierwszych dniach odwiedzili przeszklony budynek przylepiony do Sezamu na rogu Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej w Warszawie.

– Pewnie, że pamiętam swoją pierwszą wizytę w Macu. Poszłam tam z mamą. To była wyprawa jak do teatru, wydarzenie na miarę tamtych czasów. Niektórzy, z tego co pamiętam, pojawiali się tam w garniturach. Zamawiane były głównie cheeseburgery. Choć nie byliśmy skrajnie biedni, to taka wycieczka wcale nie wychodziła tanio. Rzeczywiście poza hamburgerami i całą otoczką, toalety to było to co robiło wrażenie – opowiada Magda.

Marcin z kolei śmieje się, że choć dziś wydaje się to mało romantyczne, ale wtedy przed laty dziewczynę zapraszało się najpierw do kina, a potem na kolację do McDonalda. – Każda wizyta tam kończyła się dla mnie tak samo, co bym nie zjadła, to zawsze wymiotowałam – wspomina z kolei Wiktoryna.
Polacy aby zjeść cheesburgera ustawiali się w długich kolejkach (fot. arch.PAP/Grzegorz Press)
Amerykańska bułka z kotletem

17 czerwca 1992 roku w McDonaldzie pojawiły się także osoby z pierwszych stron gazet. Był Jacek Kuroń, Kazimierz Górski i Agnieszka Osiecka. Spokoju pilnowali ochroniarze. Ceny rzeczywiście nie były jak na tamte czasy zbyt niskie.

Za Big Maca trzeba było zapłacić 25 tys. zł, za hamburgera - 17 tys. Małe frytki kosztowały 7 tys. zł, a lody 10 tys. A przeciętna pensja sięgała wówczas 3 mln złotych (wszystkie te sumy, rzecz jasna, przed denominacją). W dniu otwarcia dokonano ponad 13300 zamówień, co było rekordem świata, pobitym jednak zaledwie kilka miesięcy później - w Katowicach.

I choć otwarcie pierwszego McDonalda dla wielu było powiewem Zachodu, pierwszym zetknięciem się z kultową amerykańską bułką z kotletem, wiele osób pamięta, że nie był to pierwszy fast food, który zawitał do Polski. – Tuż obok mieściła się przez dłuższy czas pierwsza w Warszawie burgerownia, która, z tego co pamiętam, nosiła nazwę Max. Nie miała jednak szans w rywalizacji z grubą konkurencją – śmieje się Marek, który do McDonalda chodził świętować m.in. swoje urodziny, czy zakończenie roku.
Wielu klientów zachwycało się nowoczesnym wnętrzem i toaletami (fot. arch.PAP/Grzegorz Press)
Zapiekanka z „keczukiem”

Zanim po przemianach ustrojowych do Polski wkroczył amerykański gigant, w epoce PRL-u szybkie jedzenie było atrakcją, która odwracała uwagę od zgrzebnego codziennego życia i niedoborów mięsa.

Bułka z pieczarkami pojawiła się, gdy w latach 70. Edward Gierek zakupił z zachodu licencję na produkcję bagietek. Do pieczywa szybko dodano farsz z cebuli, pieczarek i sera. Bułka z pieczarkami stała się polską siostrą hot-doga. – Była hitem warszawskiej Starówki. Żaden spacer nie mógł się obyć bez tego rarytasu sprzedawanego z okienka, zwłaszcza ten jesienny, czy wiosenny, bo wtedy na lody było jeszcze za zimno. Najpierw powoli, wyjadało się farsz, potem chrupało bułkę. Pamiętam, że kucharze nie szczędzili pieprzu, więc pieczarkowy wkład zawsze był dosyć ostry – wspomina Ewa.

Pojawiły się też zapiekanki, czyli bułki z pieczarkami posypane żółtym serem. Dodatkiem do nich był ketchup nazywany przez niektórych „keczukiem” lub „keciapem”.

„Danie to wykazywało pokrewieństwo z pizzą. To proste pożywienie włoskich chłopów, które podbiło Europę oraz Amerykę, pojawiało się w PRL w latach siedemdziesiątych jako nowa kosmopolityczna atrakcja, uderzająca (zwłaszcza dla tych, którzy jedli włoską pizzę) grubością ciasta oraz obfitym userowieniem” – pisze w swojej książce „PRL na widelcu” Błażej Brzostek. Jednym z opisanych przez niego zakładów gastronomicznych, dla którego pizza okazała się dobrym pomysłem handlowym, był lokalik „Pizza” w Poznaniu przy ulicy Półwiejskiej. Kierował nim niejaki Mieczysław Hampel.

Włoski rarytas po polsku serwowany był od godziny 12 a zamówić można było jeden z 3 lub 4 rodzajów tego dania. Była więc pizza z pieczarkami, z jajami, z mieloną szynką, z wątróbką lub jajami. „Mieczysław Hampel z pewną dozą przewrotnego humoru nazywał te odmiany »pizzą po polsku«”. Był to zapewne ostatni akord kulinarnego różnicowania się kuchni PRL - być może bardzo znaczący, skoro to właśnie pizzerie stać się miały podstawowym typem lokalu w mniejszych miejscowościach Trzeciej Rzeczpospolitej” – pisze Brzostek.
Porządku podczas otwarcia pilnowali ochroniarze (fot. arch.PAP/Grzegorz Press)


Hampel nie był jednak jedynym gastronomem, który wpadł na pomysł raczenia podniebień Polaków włoskim przysmakiem. Jedna z pierwszych, jeśli nie pierwsza pizzeria powstała w Polsce w 1975 roku w Słupsku i działa do dziś.
Niektórzy na otwarcie postanowili elegancko się ubrać (fot. arch.PAP/Grzegorz Press)
Kiełbasa od rzeźnika

Tym, którzy wynalazkom imitującym Zachód mówili stanowcze „nie”, wciąż serwowano rarytasy z dawnych lat: kurczaka z rożna, golonkę, czy smażoną kiełbasę. Każde z tych dań serwowane było z bułką, ogórkiem kiszonym i musztardą. Kiełbasa zazwyczaj była zwyczajna albo śląska. Wielu gastronomów decydowało się na droższy, ale lepszy produkt i kupowało ją u zaprzyjaźnionego rzeźnika. Tak było na giełdzie samochodowej w Słomczynie gdzie bar gastronomiczny prowadziła mama Michała Ględały, czyli pani Ula.

– Pomagałem mamie w prowadzeniu interesu. Jechało się tam co niedziela o 3-4 w nocy. Czasem byłem po imprezie, a raz wręcz prosto z imprezy, więc nie zawsze była to łatwa pobudka – wspomina.

W menu wielu barów, nie tylko w Słomczynie, królowała kiełbasa z grilla. – Trzeba było mieć faktycznie dobrą kiełbasę, bo klient, choć może mało ekskluzywny, to był wybredny i z reguły wybierał bar, gdzie była najlepsza kiełbasa. My mieliśmy akurat od lokalnego masarza, więc była dobrze przyprawiona i całkiem spora. Dziennie potrafiło zejść z 10-15 kilo, może więcej. Oprócz tego popularny był bigos, golonka, frytki, hot dogi, hamburgery i flaki – wymienia.

Zapiekanki z „keczukiem” wprost z przyczepy kempingowej. Początki małej gastronomii

Zapiekanki podgrzewane w mikrofali, golonki gotowane w domu, bułki z pieczarkami, bo tylko to było w sklepach...

zobacz więcej
Transakcja popita piwem

Smakołyki z Zachodu, takie jak frytki i hamburgery, na które zapanowała moda w latach 90. oraz klasyczne parówki, czy flaki kupowało się - jak mówi Ględała - w hurtowych marketach takich jak Macro. – Mama potem gotowała flaki dzień wcześniej, to samo z bigosem, potem tylko doprawiała na miejscu. Zdarzało się, że bigos zostawał i wracał do zamrażarki, potem był odgrzewany w następnym tygodniu. Klienci mówili, że z każdym kolejnym tygodniem był coraz lepszy – śmieje się.

Pamięta, że schodziło też sporo piwa do każdego posiłku. – W zimie powodzeniem cieszyło się grzane piwo z sokiem i goździkami, niektórzy pili też grzane z cukrem – mówi.

Konkurencja była spora, bo na giełdzie funkcjonowało około 100 barów i każdy był oddalony od kolejnego zazwyczaj o niecałe 15 metrów. – Było dość blisko i szybko można było zmienić lokal. Czasem, by zmniejszyć konkurencjię, ktoś rzucał hasło, że na giełdzie pojawił się Sanepid i robi kontrolę w barach. W ciągu kilkunastu minut na wielu z nich pojawiła się tabliczka „Zamknięte". Zdarzało się, że kontrole faktycznie były i wtedy zawsze mogły się do czegoś do czepić, choćby dla zasady – wspomina.

Klienci, którzy wpadali na kiełbaskę, czy bigos byli przeróżni. – Kiedyś przyszło do baru dwóch gości, jeden ledwo już stał na nogach... okazało się, że przegrał w „trzy karty" całą kasę, którą miał na samochód i nie wiedział za bardzo jak przekazać tę smutną nowinę swojej żonie. Niektórzy przychodzili podpisać umowę sprzedaży samochodu i wtedy zawsze brali sobie najdroższe danie czyli golonkę z kością, która ważyła ze 400 g. Transakcję popijano piwem i wszyscy byli szczęśliwi – opowiada Ględała.
Polski fast food korzystał głównie z przyczep kempingowych (fot. arch.PAP/TVP/Ireneusz Sobieszczuk)
Złodzieje zrobili sobie herbatę

Bary na giełdzie w Słomczynie padały też często ofiarą złodziei. Podejrzewano m.in. żołnierzy, którzy stacjonowali nieopodal. Niemal co tydzień ktoś musiał montować nowe drzwi w barze, a wnętrze wyglądało jakby przez lokal przeszedł tajfun. – Kradzieże były drobne, gdyż większość właścicieli barów zabierała cały dobytek do domu. Zdarzało się, że złodzieje robili sobie po prostu kawę, herbatę albo próbowali wypić resztki piwa z dystrybutora – mówi.

– Około 13 życie na giełdzie już zamierało i wszyscy zbierali się do domu, po drodze musieli jeszcze odstać swoje w korkach przy wyjeździe, a potem już mogli spokojnie jechać do domu, zrobić remanent, podliczyć zyski i szykować się na następny tydzień – dodaje.

Po 17 czerwca 1992 roku polski fast food nie umarł. Pojawiały się nowe bary i przyczepy, które serwowały hamburgera podobnego do tego od światowego giganta. Polacy wciąż raczyli podniebienia zapiekankami, ale otwierali się na kuchnię Wschodu i coraz liczniej chodzili na tzw. chińczyka do wietnamskich barów. Nie wszyscy też przekonali się do dań serwowanych w McDonaldzie. – Niedługo po otwarciu, pojechałam z koleżankami z klasy i strasznie mi było wstyd, bo okropnie mi nie smakowało, a wszyscy się zachwycali. Zmęczyłam cheeseburgera, ale do dziś mam awersję. Tylko lody dobre były – śmieje się pani Joanna.
Zdjęcie główne: Pierwszy w Polsce McDonald otwarty został przy ul. Marszałkowskiej 126 (fot. arch.PAP/Grzegorz Press)
Zobacz więcej
Po godzinach wydanie 17.11.2017 – 24.11.2017
„To była zabawa w śmierć i życie”. Od ćpuna po mistrza świata
Historię Jerzego Górskiego opowiada film „Najlepszy” oraz książka o tym samym tytule.
Po godzinach wydanie 17.11.2017 – 24.11.2017
„Geniusz kreatywności”. Polka obok gwiazd kina, muzyki i mody
Jej prace można podziwiać w muzeach w Paryżu, Nowym Jorku czy Londynie.
Po godzinach wydanie 10.11.2017 – 17.11.2017
Zsyłka, ucieczka i samobójstwo. Tragiczne losy brata Piłsudskiego
Bronisław Piłsudski na Dalekim Wschodzie uważany jest za bohatera narodowego.
Po godzinach wydanie 10.11.2017 – 17.11.2017
„Choćby z diabłem, byle do wolnej Polski”. Pierwszy Ułan II RP
Gen. Bolesław Wieniawa-Długoszowski skupia w sobie losy II RP.
Po godzinach wydanie 3.11.2017 – 10.11.2017
Kobiety – niewolnice, karły – rekwizyty. Szokujący„złoty wiek”
Służba była formą organizacji życia w tej epoce. Każdy kiedyś był sługą, nawet królewski syn.