A jak absurd, Z jak zawodowiec. Alfabet Stanisława Barei
środa,
14 czerwca 2017
– Z ręką na sercu można powiedzieć, że przetrwał próbę czasu – mówi w rozmowie z portalem tvp.info Maciej Łuczak, autor książki „Miś, czyli rzecz o Stanisławie Barei”. Właśnie mija 30 lat od śmierci twórcy takich filmów jak „Poszukiwany, poszukiwana”, „Miś”, czy „Brunet wieczorową porą”.
Odpowiedzi na niektóre pytania mogą być zaskoczeniem.
zobacz więcej
Choć lata mijają, jego filmy wciąż są chętnie oglądane i bawią kolejne pokolenia Polaków. – Jak wino, im są starsze, tym lepsze – mówi Łuczak. Zwraca uwagę, że gdy Bareja kręcił swoje filmy w latach 70. i 80. patrzył na to, co dzieje się wokół. Nie spodziewał się, że niektóre z absurdów będą wiecznie żywe, a termin „bareizm” doskonale będzie do nich pasował.
– Bareja był jednym z nielicznych reżyserów w Polsce, którzy robili komedie. Nie wyróżniał się niczym wielkim, do czasu, aż zaczęła zmieniać się sytuacja w kraju po upadku PRL-u. To właśnie wtedy filmy Barei zaczęły stawać się paradokumentami tego, jak wyglądała polska rzeczywistość. Nikt tak dobrze jak on nie opisywał tego, co się działo. Czas zadziałał na jego korzyść. Te filmy zyskały miano wybitnych i przetrwały próbę czasu – stwierdza Łuczak.
Choć Bareja nie należał do tych reżyserów, którzy starali się dopracować formę, nie miał „uduchowionych ambicji artystycznych”, jego metoda okazała się słuszną. – Jego filmy na pierwszy rzut oka wydają się siermiężne, ale ta wada jest tak naprawdę ich zaletą. Kino traktował po plebejsku, jako ludową rozrywkę. Sam siebie także nie stawiał na piedestale – mówi Łuczak.
A jak absurd
„Starałem się opierać na sytuacjach prawdopodobnych, które zdarzają się w naszej rzeczywistości” – tak Bareja mówił o fabule filmu „Poszukiwany, poszukiwana”, w którym wykorzystał historię z życia wziętą, opartą na pamiętniku dziewczyny, która po skończeniu studiów zaczęła zarabiać jako pomoc domowa. Bareja chętnie wykorzystywał w swoich filmach absurdy dnia codziennego PRL-owskiej rzeczywistości. W „Nie ma róży bez ognia” są to absurdalne przepisy meldunkowe, w „Misiu” policyjne kontrole z zeszytem pełnym gotowych zdań, jakie milicjanci mają wypowiadać, np. „Najbliższy dostępny na lotnisku taras widokowy czynny we Wrocławiu”.
B jak bareizm
Termin wymyślony nie na jego cześć, ale złośliwie przez jednego z kolegów, a dokładnie przez Kazimierza Kutza. Nazwany w jednym z artykułów o nim „chłopcem do bicia”, dostawał nie tylko od krytyków, ale i od przyjaciół reżyserów. „Bareizm” oznaczać miał wówczas komercję i zły smak. Epitet zaczął żyć własnym życiem, stopniowo przybierając odcień wysoce pozytywny. W 1988 roku, po śmierci reżysera, Maciej Pawlicki napisał dramatycznie: „Barei zrobiliśmy krzywdę. My - sfora filmowych pismaków. (...) Bareja był tylko jeden. Jedyny w swoim zdumiewającym uporze zapisywania absurdów codzienności”.
C jak cenzura
Ta uwielbiała wręcz ingerować w filmy Barei. W samym „Misiu” cenzorzy nakazywali zmianę aż 32 scen w tym m.in. usunięcie tekstu wozaka o tradycji, wręczania paszportu, czy scen kupowania mięsa w kiosku oraz scenę zatrzymania węglarzy z choinkami przez milicję. W ostatecznej wersji filmu z tej ostatniej została tylko część. Wycięto z niej fragment, gdy milicjant wystawia mandat następnemu kierowcy i w ten sposób zarabia na drugą choinkę. Najbardziej zmasakrowany przez cenzurę został jednak film „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”. Stanisław Tym stwierdził po latach, że „zrobili z niego kadłubek”. Zatrzymany i oddany na przemiał został nawet plakat przedstawiający świnie. Z filmu zniknęła m.in. scena przedstawiająca przygotowanie pacjentów do konkursu chirurgów. Kładli się na nich więźniowie w pasiakach, a za nimi widniał napis: „Marginesowi społecznemu służba zdrowia mówi: nie”. Przyjaciele i aktorzy grający u Barei zgodnie twierdzą, że reżyser tracił dużo nerwów na przepychankach z cenzorami. – Wszystkie kolaudacje przypłacam swoim zdrowiem – powiedział. Kilka dni po wypowiedzeniu tych słów dostał pierwszego ataku serca.
D jak dialogi
To jedna z tych składowych, a być może najważniejsza, z której słyną filmy Barei. Rozmowa prezesa Ochódzkiego z panem Janem, właścicielem delikatesów w Londynie w „Misiu”, czy chirurgów biorących udział w konkursie o zbyt grubym pacjencie w „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz” to tylko niektóre z licznych kwestii powtarzanych do dziś. Wiele powiedzonek z tych dialogów zapisało się na stałe w polskiej kulturze i przez wielu Polaków używanych jest do dziś. Wystarczy wspomnieć takie jak: „trzydzieste plenum spółdzielni Zenum”, „jogibabu, brawo Jasiu!”, „nie wiem, nie znam się, nie orientuję się, zarobiony jestem!”, czy „mój mąż jest z zawodu dyrektorem”.
E jak epizody
Bareja lubił od czasu do czasu pokazać się w swoich filmach. W „Małżeństwie z rozsądku” zagrał klienta kupującego na ciuchach zagraniczną marynarkę, w serialu „Alternatywy 4” był dzielnicowym Parysem a w „Misiu” – „panem Janem kochanym”, który prowadzi w Londynie delikatesy i któremu Ryszard Ochódzki przywozi kamyk z Jasnej Góry, w „Brunecie wieczorową porą” pijaka, a w serialu „Zmiennicy” niejakiego „Krokodylowego”.
F jak filozofia
Dla Barei oznaczała ona nic innego jak właśnie tropienie absurdów i pokazywanie spraw, które dręczą społeczeństwo. Każda jego kolejna komedia szła o krok dalej. – W moich filmach ludzie stoją w kolejkach, mają kłopoty mieszkaniowe, kłopoty – jak w „Alternatywy 4” – z realizowaniem kartek (…) To są wręcz dokumenty swojego czasu – mówił. Oglądając jego komedie z lat 70. i 80. nie da się nie odnieść wrażenia, że to paradokumentalne zapisy tamtych lat.
G jak gagi
To było ulubione narzędzie filmowe Barei. – Zawsze uważałem, że nie dopracowuje swoich komedii i że czasami nie potrafi zrezygnować z żartu, którego pominięcie dobrze zrobiłoby całości. Staszek cokolwiek śmiesznego wpadało mu do głowy, ładował do filmu – tak o współpracy z nim mówił Jacek Fedorowicz. Jeśli czegoś nie wykorzystał w jednym filmie, automatycznie „pakował” to do następnego, jaki realizował. Wiele gagów z odrzuconych scenariuszy zostało finalnie wykorzystanych w serialach „Alternatywy 4” i „Zmiennicy”.
H jak historia
Dom Barei słynął z potęgi smaku – pisze Maciej Łuczak. Zarówno dziadek jak i ojciec Sylwester byli mistrzami wędliniarskimi. Ten drugi parał się w swoim życiu różnymi zawodami m.in. był posługaczem w cyrku oraz górnikiem we Francji. Był też jeńcem wojennym, szmuglował handlował końmi, aż w końcu zajął się wyrobem okupacyjnych wędlin na wsi pod Sandomierzem. Sam Bareja ukończył liceum w Jeleniej Górze i w 1949 roku został studentem PWSF w Łodzi na wydziale reżyserii. Skończył je w 1954 roku, ale dyplom otrzymał dopiero w 1974 roku po przedstawieniu filmu dyplomowego „Mąż swojej żony”. W filmie „Brunet wieczorową porą” w końcowej scenie jako kobieta w czerwonym kapeluszu pojawia się matka reżysera . Pani Stanisława nie przepadała za tym kolorem.
I jak intensywność
Właśnie tak powstawały jego scenariusze i filmy. – Zawsze bardzo dokładnie, precyzyjnie przygotowywał się do tego, co miał do zrobienia, a potem bardzo szybko kręcił. Uważał, że najdroższy w filmie jest czas – mówiła w rozmowie z portalem tvp.info jego żona Hanna Kotkowska-Bareja.
J jak jedzenie
Bareja być może ze względu na rodzinne tradycje uwielbiał jeść i gotować. – Wszystko, czego się dotknął, zamieniał w niesłychanie smaczne dania. Zdumiewało mnie to, często wydawało mi się, że nie ma nic w lodówce, przychodzili goście, a on wyczarowywał przyjęcie. Gotować nauczył się sam. Jeszcze w filmówce pisał do mamy listy i prosił o przepis na gotowanie ryżu. Nauczył się gotowania przez kilka lat samodzielnego życia, a potem naszego wspólnego, gdy ja nie zdradzałam entuzjazmu do siedzenia w kuchni. Po operacji, w prezencie od jednego z kustoszy dostał włoską książkę kucharską. Jak się ją czytało, co jest potrzebne do przyrządzenia potraw, to nam włosy na głowie dęba stawały. Do dziś mam tę książkę w domu i czasem ją przeglądam – wspominała żona reżysera.
K jak komedie
Jak sam powiedział w wywiadzie dla magazynu „Kino” w 1967 roku: „Chyba w ogóle dlatego zostałem reżyserem, by móc robić komedie”. Korzystanie z życiowych doświadczeń nadawało filmom Barei wymiar wręcz dokumentalny. Tak o tym mówiła Hanna Kotkowska-Bareja, żona reżysera: „Zawsze najbardziej inspirowała go rzeczywistość (...), w jego filmach znalazły się więc fragmenty naszego życia - miejsca, sytuacje, wydarzenia, często też przedmioty".
L jak liczby
Stanik, bo tak nazywali go znajomi, w przystępny i łatwy sposób podawał im numer swojego telefonu. „Najpierw data Wiosny Ludów, a więc 48, potem rok, w którym Lenin miał katar!”
M jak minimalista
Często z powodu kosztów albo niemożności realizacji tego, co sobie zaplanował część scen nagrywana była nie w plenerach, a w halach wytwórni filmowej. – Bareja był minimalistą. Jak potrzebował sceny na stacji benzynowej, postawił dystrybutor na zapleczu wytwórni i samochody podjeżdżały. Tak samo „Alternatywy 4" - wszystkie zebrania piwniczne, klatkę schodową kręcił w wytwórni – mówiła w jednym z wywiadów Bożena Dykiel, czyli serialowa Miećka. Film „Brunet wieczorową porą” nakręcił w dwa tygodnie. – Wówczas taśma filmowa była bardzo droga, więc Bareja najpierw robił próby, a taśmę zakładał, gdy byliśmy gotowi – tłumaczyła.
N jak nienakręcony film
Miała to być komedia sensacyjna pod tytułem „Złoto z nieba”. Miała zaczynać się sceną na lotnisku. Samolotem w pudełkach po czekoladkach miały być transportowane sztabki złota. Dziura w kadłubie samolotu sprawia, że cenny kruszec spada z nieba , przebija dach domu dróżnika i ląduje w garnku z zupą. – Gdyby nie odszedł tak wcześnie, na pewno doczekalibyśmy się jego świetnego filmu o konspiracji – mówił Zbigniew Bujak.
O jak odwaga
To właśnie Bujakowi jako najdłużej ukrywającemu się opozycjoniście PRL pomagał Bareja. Reżyser angażował się w działania opozycji antykomunistycznej. Przez wiele lat udostępniał garaż swojego domu na potrzeby ciemni fotograficznej podziemnej Niezależnej Oficyny Wydawniczej NOWA. Wspólnie z żoną przemycił przez granicę 50-kilogramową maszynę drukarską na dachu Fiata 126 p. Wraz ze Stanisławem Tymem urządzili w domu Barei skromne, ale nielegalne laboratorium do pędzenia bimbru.
P jak „Poszukiwany, poszukiwana”
Jedyny film, który nakręcony został po części w domu Barejów. – Nasz dom, a właściwie pokój na piętrze zagrał na początku i końcu tego filmu. Ten pokój ma okna z dwóch stron. Okazało się, że na dachu można postawić kamerę i nakręcić sceny w nim. To był pokój syna, więc na dwa dni musiał się z niego wyprowadzić. Potem powiedziałam, że już nic nie będzie kręcone w naszym domu. Ekipa filmowa to był najazd na dom. We wszystkich umywalkach pety, resztki po truskawkach, bo to była wiosna. Okazało się, ze wyposażenie domu, zostało wykorzystane jako rekwizyty. Zobaczyłam na aktorce mój pasek, zagrała moja peruka. Przez ogródek przeciągnięte były kable, więc wiadomo, co się stało z kwiatami. Jedyne, co udało mi się wywalczyć, to zatrudnienie studenta, który umył schody. Potem Staszek kręcił niektóre ujęcia blisko domu, ale w domu już nie – wspominała żona reżysera.
R jak rower
Pojazd, którym Bareja przemieszczał się wszędzie. Do dziś leży w piwnicy. Stale na nim jeździł do pracy, jeździł też przed operacją. Zasugerowano mu, żeby schudł i zrzucił prawie 20 kilogramów. Nie mogłam wtrącać się do tego. Tak było z uwagami o paleniu papierosów. Powiedział, że jak będę mu zwracała uwagę, to będzie palił więcej. Pewnego dnia przyjechał do mnie na wystawę i powiedział, że rzucił palenie. Nie skomentowałam tego, więc zapytał, dlaczego się nie cieszę. Powiedziałam, że boję się odezwać, bo jeszcze wróci do nałogu. Nie wrócił.
S jak scenariusze
Nie było w nich miejsca na wysublimowane poszukiwania artystyczne. To miały być filmy dla wszystkich. Nie dbał o to, aby były dopracowane, czy bogatsze formalnie. Podczas pisania scenariuszy Bareja rzucał hasło i pytał współpracowników, jak to pokazać. Sam niechętnie cokolwiek proponował. – Zawsze powtarzał: „Eeee… lepiej nie, bo się będziesz śmiał”. W końcu opowiadał mi jednak swoją wstępną wersję. Wtedy wszystko „widziałem źle” i go poprawiałem – opowiada Stanisław Tym. Jego słowa potwierdzał również Jacek Fedorowicz. Jego zdaniem Bareja tryskał pomysłami, a jego rolą było nadanie im ostatecznego kształtu.
Ś jak śmierć
Bareja zmarł 14 czerwca 1987 roku w Essen. Miał wylew. –
Kiedy zmarł, przez kilka dni walczyłam z milicją, która nie chciała mnie wypuścić z Polski, bo mąż zmarł w Essen, gdzie pojechał na stypendium. Wydawało mi się wtedy, że jeszcze mogę coś zrobić, jakoś mu pomóc. Leżał w szpitalu, przez trzy dni, nie odzyskał przytomności. Gdy dotarłam w końcu do Niemiec, już od paru godzin nie żył. Powiedziano mi, że to było nie do uratowania. Byłam wściekła na milicję. Nie był specjalnie zdrowy, ale od operacji minęły cztery lata, brał leki, więc nic nie wskazywało, że coś złego może się stać. Zmarł ósmego dnia pobytu – wspominała Hanna Kotkowska-Bareja. W 2006 roku prezydent Lech Kaczyński pośmiertnie odznaczył go Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.
T jak tapczan
To właśnie leżąc na nim, Bareja czytał i pisał scenariusze. Był ogromnym domatorem i uwielbiał spędzać czas w domu z rodziną.
U jak używki
Przez swoje problemy z sercem nie za bardzo mógł oddawać się nałogom. Rzucił palenie, nie pił alkoholu, jedyne, co mu zostało, to miłość do kawy. Pewnego dnia na planie serialu „Alternatywy 4” Bożena Dykiel powiedziała mu, że jedzie do NRD i może mu przywieźć kawę bezkofeinową. Poprosił nawet o dwie puszki, bo jak stwierdził w Polsce to nie do dostania. – Całej sytuacji przyglądała się Zośka Czerwińska i w pewnym momencie stwierdziła, że kawa bez kofeiny to jak cipka bez dziurki. Wszyscy się serdecznie z tego żartu ubawiliśmy – mówi aktor, Jerzy Bończak.
W jak widz
– Uważam, że widz nie pójdzie na zły film. Mówi się na przykład, że na komedię da się namówić każdy – mówił Bareja w jednym z wywiadów. Mówił, że szanuje publiczność i liczy się z jej opinią. – Frekwencja to jest ważna rzecz. Jeżeli film obejrzało 20-30 tysięcy ludzi, to, moim zdaniem, pieniądze zostały wyrzucone w błoto... Ja nigdy nie miałem kłopotów z frekwencją. Chciałbym, aby oglądały je jak najszersze kręgi odbiorców. Nie chcę robić filmów wyłącznie dla elity, dla inteligencji. Inteligencja ma tysiące innych sposobów na to, żeby się dobrze rozerwać – stwierdził.
Z jak zawodowiec
– A właściwie bardzo dobry rzemieślnik, trochę jak portrecista w zakładzie fotograficznym, który wie jak ustawić światło, dobrze zrobić zdjęcie. Właśnie tak wyglądała praca Barei. Na wiele rzeczy się zgadzał, nie potrzebował 15 ujęć, by coś wyszło – mówi Maciej Łuczak.
Ż jak żona
– Hanna Kotowska-Bareja nie chciała występować w filmach męża. – Wystąpiłam przypadkowo w scenie kręconej na Batorym w filmie „Żona dla Australijczyka”. Razem z żoną operatora zostałyśmy uchwycone w scenie tańca Mazowsza – wspomina. Co innego dzieci. Jan Bareja, syn reżysera, wcielił się w rolę chłopca z „Misia”.