Po godzinach

Tak muzułmanie ratują chrześcijan przed zemstą Państwa Islamskiego

Piekarz uczy swoich chrześcijańskich pracowników recytować szahadę, tak by mogli przejść „testy religijne”, były gubernator ukrywa przez prawie dwa tygodnie 44 chrześcijan w swojej posiadłości, a następnie prowadzi w bezpieczne miejsce. Tak muzułmanie ratują chrześcijan na Filipinach przed ekstremistami.

Dziewięciu filipińskich żołnierzy wpada w zasadzkę. Z grupy ostrzelanej przez dżihadystów ucieka tylko jeden – Ryan Bayot. Próbuje skontaktować się z dowództwem, niestety bez rezultatu. Ponownie próbuje kilka godzin później. Oficer po drugiej stronie informuje go, że posiłki już dwukrotnie starały się dotrzeć na jego pozycje. Bez rezultatu. Tymczasem bojownicy zaczynają go otaczać. Bayot przekazuje swoje koordynaty i zwraca się z tylko jedną prośbą: „sir, zbombarduj moją pozycję”. Jego ciało i sześciu towarzyszy znaleziono cztery dni później.

Tak wygląda niemal od miesiąca krwawa wojna z Państwem Islamskim na Filipinach. Wojna wypełniona pojedynczymi bohaterskimi czynami żołnierzy, którzy próbują odbić miasto Marawi. To samo, w którym w maju zawisła flaga ISIS. Ale jest to także dramat setek mieszkańców uwięzionych w opanowanym przez dżihadystów mieście. Bez kontaktu ze światem zewnętrznym, bez wody, pożywienia. Wśród gruzów i ciał leżących na ulicach zdarzają się jednak historie, które pozwalają przywrócić wiarę w człowieczeństwo. Historie muzułmanów, którzy narażając życie postanowili pomóc mieszkającym w Marawi chrześcijanom.

Uciec albo zginąć próbując

– Wielu muzułmanów nie wyjechało, bo ukrywali chrześcijan. Mówili mi: jak miałbym zostawić moich przyjaciół? – mówi Alexander Alag, urzędnik z Marawi. Podał przykład piekarza, który nauczył swoich chrześcijańskich pracowników recytować szahadę (muzułmańskie wyznanie wiary), aby przeszli „testy religijne”, dzięki którym dżihadyści oddzielali chrześcijan od muzułmanów. – Dzięki temu mogli uciec z miasta – podkreśla. Zaczęło się 23 maja. Lokalni bojownicy Państwa Islamskiego zaczynają przejmować miasto i wywieszać czarne flagi ISIS. Marawi nie jest takim miastem jak inne na Filipinach. W kraju, gdzie główną religią jest chrześcijaństwo 200-tysięczne Marawi zamieszkują głównie muzułmanie. Nie obowiązuje prawo filipińskie, a szariatu. Choć nie w tej wersji, jak to znane z relacji z opanowanych przez Państwo Islamskie terenów. To nikt nie kamienuje, nikt nie ucina rąk za kradzież.

Dlatego, gdy bojownicy ogłosili zamiar stworzenia islamskiego kalifatu w mieście, mieszkańcy zaczęli uciekać. Na celowniku znaleźli się chrześcijanie. W sieci pojawił się nawet film na którym bojownicy zabijają sześć osób. Twierdzą, że to chrześcijanie z Marawi.
(fot. REUTERS/Erik De Castro)
Pierwszy dzień oblężenia. Około 50 żołnierzy nagle pojawia się w miejscu, gdzie pracują muzułmanie i chrześcijanie. Krzyczą, machają czarną flagą ISIS, twierdzą, że maja misję „oczyszczenia miasta”. To wtedy pracodawca ukrywa trzech chrześcijańskich pracowników w piwnicy razem chrześcijańskim małżeństwem. Gdy dżihadyści docierają do drzwi domu, trzej mężczyźni słyszą kłótnię bojowników Państwa Islamskiego z właścicielem.

– Powiedział im, że tu nie ma żadnych chrześcijan – opowiadał jeden z pracowników, Nick Andilig. Wtedy przeszli do domu obok.

Jeżeli ktoś nie był w stanie odpowiedzieć na pytania o wersety Koranu, rozlegały się strzały

– Słyszeliśmy jak krzyczą „Allahu Akbar” i pytają sąsiadów jakiego są wyznania – mówił Ian Torres, kolejny ukryty chrześcijanin. – Tylko ich słyszeliśmy. Jeżeli ktoś nie był w stanie odpowiedzieć na pytania o wersety Koranu, natychmiast rozlegały się strzały – dodał.
 
Ich pracodawca zostawił im wodę i jedzenie. Miał wrócić, ale nigdy nie dotarł do domu. – To był dobry muzułmanin – podkreśla Nick Andilig.

Gdy skończyło im się jedzenie w puszkach i ryż, postanowili uciekać. – Mówiliśmy sobie, cokolwiek się stanie, to się stanie. Jeżeli ktoś z nas dostanie kulkę albo zginie, tak widocznie miało być. Ale musimy uciec. Albo zginąć próbując – opowiadał Ian Torres.

Zmęczonych, głodnych, wśród ruin miasta, znaleźli ich policjanci i bezpiecznie przetransportowali do centrum dla uchodźców.
Bronić i chronić

Pierwszy dzień oblężenia. Pięciu policjantów z Marawi dostaje informacje o czarnych flagach i dżihadystycznych bojówkach w mieście. Mogą uciec, ale postanawiają zostać. Przez 22 dni chronią cywilów, głownie chrześcijan, którzy stają się celem numer jeden bojowników Państwa Islamskiego.

– Mieliśmy naszą szansę, żeby uciec, bo jesteśmy muzułmanami. Ale jako policjanci przyrzekliśmy chronić ludzi. Dlatego postanowiliśmy zostać, bo oni zabiliby chrześcijan – mówił po z policjantów, Lumla Lidasan. Wszyscy policjanci byli uzbrojeni i okazało się, że bardzo przekonujący. To pozwoliło trzymać bojowników na odległość, podczas gdy cywile, których chronili, ukrywali się w piwnicy. Wokół słychać było strzały, eksplodowały bomby.

 

Gdy dowiedzieli się, że armia wkrótce rozpocznie bombardowanie, postanowili uciec. Maszerowali wśród gruzów dwa kilometry. W końcu udało im się dotrzeć do mostu. Tam zostali zatrzymani przez dżihadystę.

– Kazał nam czekać, bo chciał zadzwonić do swoich towarzyszy. Wtedy zaczęliśmy biec tak szybko jak potrafimy, żeby przedostać się na drugą stronę – opowiadał inny z policjantów, Ricky Alawi.

Wszystkim udało się znaleźć bezpieczne schronienie. Jeden z policjantów i jeden z cywilów zostali lekko ranni. Gdy dotarli na miejsce ci twardzi faceci, którzy przez prawie miesiąc żyli ze świadomością, że w każdej chwili mogą zginąć – płakali jak dzieci.

– To nie są prawdziwi muzułmanie. Prawdziwi muzułmanie niesprowokowani, nie krzywdzą innych, niezależnie od religii – mówi z rozgoryczeniem Lumla Lidasan.
 
A wszystko w mieście, gdzie muzułmanie i chrześcijanie od lat żyli w pokoju. W mieście, gdzie na chrześcijańskiej świątyni nad rzeźbą Maryi i świecami zapalanymi przez wiernych wisi transparent „nasze modlitwy i najlepsze życzenia ślemy wszystkim braciom i siostrom muzułmanom z okazji świętego miesiąca Ramadanu”.

Gdy w Marawi zrobiło się niebezpiecznie mieszkańcy uciekali do pobliskiego, chrześcijańskiego głównie Iligan. Tamtejsi mieszkańcy przyjęli setki rodzin. – To coś, czego bojownicy się nie spodziewali. Bardzo starali się nas podzielić, ale ostatecznie, zbliżyli nas do siebie – mówił biskup Edwin de la Peña.
(fot. PAP/EPA/MARK NAVALES)
Gdy uciekał z Marawi, pomógł mu lokalny muzułmański lider. – Dawał nam wskazówki: jak odpowiadać na pytania, jak recytować modlitwy, nosić nikab, jak wymawiać salam alejkum – mówił de la Peña.

Strefa wojny

Jedzenie w Marawi szybko się kończyło. W końcu trzeba było je racjonować. Najpierw jadły dzieci, potem kobiety, na końcu mężczyźni. Byli wdzięczni za deszcz – dzięki niemu mieli wodę do pica, toalety nadal były czynne.

– W strefie wojennej nie było pożywienia, wody i energii. Niektórzy byli tak głodni, że z desperacji jedli koce – mówi Alexander Alag, urzędnik z Marawi, zaangażowany w akcje pomocowe dla ludności cywilnej.

Niektórzy byli tak głodni, że jedli koce

– Wkrótce zabrakło nam pożywienia i wody, a dwoje niemowląt zaczęło chorować. Ludzie, którzy szukali schronienia u mnie, musieli uciekać. To była najtrudniejsza decyzja jaką kiedykolwiek podjąłem. Byłem odpowiedzialny za ich życie. W naszym sąsiedztwie rozpoczęła się intensywna wymiana ognia, dlatego następnego dnia obudziłem wszystkich o godz. 5.30 – opowiada Lucman.

 

Marsz śmierci

– Podjęliśmy więc marsz śmierci. Ze zrujnowanych budynków wychodzili cywile i przyłączali się do nas. Szliśmy przez dwa kilometry, otoczeni przez snajperów lub uzbrojonych bojowników – opowiada Lucman.
Marsz śmierci zamienił się w marsz życia. Gdy ta nietypowa pielgrzymka dotarła do strefy kontrolowanej przez wojsko, grupa liczyła już 144 osoby. Jedna z niewielu jasnych historii w morzu beznadziei i rozpaczy.

Nie wszystkim grupom, które chciał się wydostać się udało. – 51 osób chciało się przedostać przez most. 34 się udało, 17 dżihadyści zatrzymali. Wszyscy byli chrześcijanami. Użyli ich jako żywych tarcz – wspomina Alexander Alag.

Zaciśnięte dłonie dziecka

 Jethro Cardon ma 12 lat. Do Marawi przyjechał po raz pierwszy. Miał odwiedzić ciotkę – chrześcijankę, która wyszła za mężczyznę z lokalnego plemienia Maranao. To dawało im względne bezpieczeństwo.

Z drugiego piętra budynku patrzyli na to, co dzieje się na zewnątrz. Jak ekstremiści podchodzą do drzwi i pytają o chrześcijan. Odchodzili, ale nigdy nie byli daleko. Zapytany czy się boi – odpowiadał „nie”. Ale zdradzały go oczy, które były pełne łez i drżące dłonie, zamknięte kurczowo na cukierkach, które dostał właśnie od żołnierzy.
(fot. REUTERS/Erik De Castro)
Co najmniej setka cywilów nadal czeka na ratunek w Marawi. Blisko 400 osób zginęło, w tym bojownicy, żołnierze i cywile. Połowa cywilów zginęła nie od kul, a od skrajnego odwodnienia.
Zdjęcie główne: Tak muzułmanie ratują chrześcijan przez zemstą Państwa Islamskiego (fot. REUTERS/Romeo Ranoco)
Zobacz więcej
Po godzinach wydanie 17.11.2017 – 24.11.2017
„To była zabawa w śmierć i życie”. Od ćpuna po mistrza świata
Historię Jerzego Górskiego opowiada film „Najlepszy” oraz książka o tym samym tytule.
Po godzinach wydanie 17.11.2017 – 24.11.2017
„Geniusz kreatywności”. Polka obok gwiazd kina, muzyki i mody
Jej prace można podziwiać w muzeach w Paryżu, Nowym Jorku czy Londynie.
Po godzinach wydanie 10.11.2017 – 17.11.2017
Zsyłka, ucieczka i samobójstwo. Tragiczne losy brata Piłsudskiego
Bronisław Piłsudski na Dalekim Wschodzie uważany jest za bohatera narodowego.
Po godzinach wydanie 10.11.2017 – 17.11.2017
„Choćby z diabłem, byle do wolnej Polski”. Pierwszy Ułan II RP
Gen. Bolesław Wieniawa-Długoszowski skupia w sobie losy II RP.
Po godzinach wydanie 3.11.2017 – 10.11.2017
Kobiety – niewolnice, karły – rekwizyty. Szokujący„złoty wiek”
Służba była formą organizacji życia w tej epoce. Każdy kiedyś był sługą, nawet królewski syn.