„Wojna w imię Allaha to ściema”. Pokonanie ISIS to etap czy rozstrzygnięcie?
niedziela,
16 lipca 2017
Chociaż po zwycięskiej operacji w irackim Mosulu i spodziewanym niebawem odbiciu Ar-Rakki w Syrii, tzw. Państwo Islamskie chyli się ku upadkowi, to zagrożenie ze strony bojowników samozwańczego kalifatu nie zniknie z dnia na dzień. Nawet wyeliminowanie liderów, jak Al-Baghdadi czy w przeszłości Az-Zarkawi nie rozwiązuje problemu. – Nie ma cudownego scenariusza, zwłaszcza że skala wrogości wobec Zachodu nie zniknie od zdobycia Mosulu – mówi portalowi tvp.info dr Witold Sokała, ekspert ds. bezpieczeństwa. – Trzeba działać na kilku płaszczyznach – dodaje. Jakich?
Nowy front w Azji Płd-Wsch.
Ekspert z Instytutu Polityki Międzynarodowej i Bezpieczeństwa Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach zauważa co prawda, że „kryzys przeżywa pewna formuła organizacyjna Państwa Islamskiego, to jednak baza społeczna i ekonomiczna dla działań terrorystycznych pozostaje”. – Przez ostatnie operacje zbrojne została ona osłabiona, natomiast z zagrożeniem będziemy mieli do czynienia jeszcze długo – prognozuje. Widać to już w działaniach dżihadystów, którzy porażki w Syrii czy Iraku rekompensują sobie otwierając nowy front, choćby na odległych Filipinach.
– Azja Południowo-Wschodnia to region, gdzie ugrupowania islamistyczne zawsze były aktywne i mają solidne przyczółki w oparciu o dużą, mocno radykalizującą się bazę społeczną – tłumaczy dr Sokała. I tak 500 bojowników tzw. Państwa Islamskiego doprowadziło do tego, że z miasta Marawi na filipińskiej wyspie Mindanao uciekło 200 tys. cywilów, zaskoczonych atakiem w trakcie Ramadanu. Po kilku tygodniach od rozpoczęcia ofensywy walki nie ustają.
To przypomina trochę sytuację ze wspomnianego Mosulu, gdzie w 2013 roku 200-300 bojowników Al-Bagdadiego opanowało miasto w ciągu zaledwie kilku godzin. Z kolei łatwość, z jaką bojownicy dowodzeni przez Isnilona Hapilona zaskoczyli armię filipińską uświadamia, że szybko może dojść do destabilizacji w tej mocno zaludnionej części świata. – Jest wiele miejsc w Afryce czy Azji pełnych młodych rekrutów. Dżihadyści będę więc wysyłać terrorystów-kurierów do różnych miejsc świata, nie tylko Europy – ostrzega ekspert ds. bezpieczeństwa.
Hapilon drugim Az-Zarkawim?
Dżihadyści na Filipinach zapowiadają, że walka o miasto to dopiero początek, a ofiary poniesione podczas starć o Marawi zasilą tylko kolejne ataki. To bardzo prawdopodobne, dlatego że ich przywódca słynie z zajadłości, brutalności i waleczności. Hapilon przed laty głosił, że zabijanie niewiernych stanowi formę uwielbienia i zadowala Allaha. – W takiej zwulgaryzowanej wersji islamu duża część grup przestępczych znajduje dobre narzędzie do werbowania zwolenników. To jest ściema, że to wojna w imię Allaha. Są narzędziem dla złych ludzi, którzy są psychopatycznymi mordercami, szaleńcami i cynicznymi graczami – podkreśla dr Witold Sokała.
W działaniach i głoszonych hasłach przez Hapilona można dostrzec podobieństwo do ojca założyciela obecnego ISIS, czyli Abu Musaba Az-Zarkawiego, który z zamachów samobójczych uczynił najgroźniejszą broń terrorystów, świadomie łamiąc koraniczne przykazanie kategorycznie zabraniające muzułmanom odbieranie sobie życia. Jak zauważa autor książki „Czarne flagi” Joby Warrick, „początkowo nikt nie przypuszczał, że z tego zwykłego opryszka, który rzucił naukę w liceum i słynął z zamiłowania do bijatyk i ostrego picia, wyrośnie wybitny przywódca”.
Supergwiazda wśród terrorystów
W swojej przetłumaczonej na kilkadziesiąt języków publikacji Warrick wskazuje, że świat usłyszał o nim dzięki Amerykanom, którzy z Az-Zarkawiego uczynili supergwiazdę wśród terrorystów, oznajmiając że ten zagadkowy Jordańczyk stanowił ogniwo łączące dyktaturę Saddama z organizatorami zamachów z 11 września 2001 roku. Nie była to prawda, ale po ataku Amerykanów na Irak, ów wylansowany i hojnie przez nich sponsorowany terrorysta zyskał swoje pole walki, a wkrótce także tysiące ludzi gotowych pójść za nim.
– Często się tak robi, że służby specjalne wspierają młodego, obiecującego człowieka, by został liderem organizacji po to, by ją kontrolować, ale czasami ta gra wymyka się spod kontroli i tak się stało w przypadku Państwa Islamskiego – przyznaje ekspert.
Oryginalny wariant dżihadyzmu
Przez trzy lata Az-Zarkawi organizował kolejne fale ataków na szyickich cywilów w meczetach, szkołach i na bazarach, pchając Irak na skraj religijnej wojny domowej. To on wprowadził nową przerażającą metodę terroru, polegającą na odcinaniu zakładnikom głów, filmowaniu egzekucji i rozsyłaniu straszliwych ujęć w świat za pomocą Internetu. Brutalnie zaatakował też ojczystą Jordanię samobójczymi atakami na trzy hotele w stolicy kraju Ammanie w listopadzie 2005 roku. Walnie przyczynił się do tego, że amerykańska wojna w Iraku przerodziła się w najkosztowniejszą kampanię, jaką USA przyszło stoczyć od czasu wojny wietnamskiej.
Przy czym Az-Zarkawi nie szedł w niczyje ślady, a jego wariant dżihadyzmu był całkowicie oryginalny. Uparł się, że utworzy swój kalifat, stosując barbarzyńskie metody. Jego strategia wstrząsnęła całym regionem w stopniu, jakiego Al-Kaida nigdy nie zdołała osiągnąć.
Brak pomocy ze strony USA
Gdy w 2006 roku Jordańczycy przekazali Stanom Zjednoczonym dane wywiadowcze, dzięki którym odnaleziono kryjówkę Az-Zarkawiego, wydawało się, że to już kres jego i całej organizacji. Nic bardziej mylnego, bo jego ludzie wycofali się tylko, gromadząc po cichu siły w ogarniętych bezprawiem prowincjach Syrii, by w 2013 roku wrócić do gry już nie jako grupa terrorystyczna, lecz armia.
Tym razem zmęczona wojną Ameryka odmówiła przyjścia z pomocą, gdy nie było jeszcze za późno. Nikt nie wsparł dostawami sprzętu czy nalotami umiarkowanych bojowników, usiłujących nie dopuścić do tego, by ISIS zdobyło dla siebie bezpieczne zaplecze. „Nie dostaję od was żadnego wsparcia” – żalił się Barackowi Obamie król Jordanii Abd Allah II. Dla następców, nieżyjący Az-Zarkawi był „szejkiem mudżahedinów”, bo miał odwagę wierzyć, iż na nowo wytyczy granice na Bliskim Wschodzie. Jego mit wciąż jest żywy wśród dżihadystów, nawet jeśli znajdują się w odwrocie.
„Sieroty po kalifacie” wracają do Europy
Jak zauważa dr Sokała „wszystkie sukcesy militarne na terenie Iraku czy Syrii mają znaczenie”. – Im bardziej osłabiana jest baza Państwa Islamskiego w tamtym rejonie i jego siły absorbowane działaniami na miejscu, tym mniej ma ono możliwości oddziaływania zewnętrznego – wyjaśnia. Z drugiej jednak strony porażki na froncie powodują, że do swoich domów wracają tzw. „sieroty po kalifacie”, czyli tysiące młodych obywateli z Wielkiej Brytanii, Francji, Belgii, Holandii czy Niemiec, którzy od 2014 roku walczyli w szeregach ISIS.
Europejskie Centrum Antyterrorystyczne szacuje, że prawie połowa z nich została zabita, zaś około 1600 po powrocie znajduje się pod obserwacją bądź zostało zatrzymanych.
Metody na „reradykalizację”
Ciągle stanowią oni zagrożenie, ponieważ przez lata nauczyli się zabijać, gwałcić i rabować w imię radykalnego islamu. – Nie sądzę, by zaprzestali i mogą przenieść te metody do Europy, albo poszukać innych baz na całym świecie – podkreśla ekspert ds. bezpieczeństwa.
Co niepokojące, żaden z krajów Zachodu nie wypracował dotąd strategii resocjalizacji i „reradykalizacji” byłych bojowników, a dobrych wzorców nie ma. Wsadzenie ich na kilka lat do więzień to rozwiązanie tymczasowe, które wcale nie gwarantuje sukcesu. Na Zachodzie działa kilka ośrodków badających ten problem i ich finansowe wsparcie powinno być teraz priorytetem. Ten problem może okazać się nie mniej ważny niż sama strategia walki z terroryzmem.
Michael V. Hayden ujawnił szokujące fakty, o których dotąd tylko spekulowano.
zobacz więcej
Działania wywiadowcze i wojskowe nie wystarczą?
Na samą walkę z zagrożeniem terrorystycznym także nie ma cudownego scenariusza i jak zgodnie podkreślają eksperci problem trzeba likwidować jednocześnie przynajmniej na kilku płaszczyznach. – Pierwsza to zwalczanie ugrupowań terrorystycznych tam, gdzie mają swoje jawne bazy, które można otwartą przemocą zbrojną zlikwidować. Druga to oczywiście działania wywiadowcze, począwszy od infiltrowania tych organizacji, by mieć wiedzę o ich zamiarach, po wzajemne ich skłócanie i osłabianie – wylicza dr Witold Sokała.
Jako trzecią płaszczyznę dostrzega on poszukiwanie dróg obcięcia funduszy czyli źródeł finansowania, ponieważ za zamachami stoi ogromna machina logistyczna i finansowa. – Wiadomo przez kogo są finansowane, a te szlaki prowadzą do kilku państw. To jest zadanie dla światowych przywódców, by ich władzom utrzeć nosa i przekonać, że finansowanie terroryzmu to nie jest dobry pomysł – zauważa ekspert z Fundacji Po.Int w Warszawie.
Rozsądna polityka gospodarcza lekiem na terroryzm?
Dodaje jednak, że eksperci badający temat są zgodni, że metodami od wojskowych po wywiadowcze nie zlikwiduje się terroryzmu, dopóki będzie baza społeczna i ogromne dysproporcje dochodowe. Te zwłaszcza dotykają młodych ludzi bez perspektyw życiowych. To zadanie wydaje się być najtrudniejsze ze wszystkich. – Oni są podatni na radykalne ideologie i to wymaga odpowiedzialności przede wszystkim od Europy, bo duża część problemów, z którymi mamy do czynienia to skutek nadmiernie protekcjonistycznej polityki gospodarczej – wyjaśnia dr Sokała.
Nie mniej ważne wydaje się też zaprzestanie eliminowania szans rozwojowych państw tzw. Trzeciego Świata, które są traktowane jako baza surowcowa i miejsce składowania odpadów niebezpiecznych. – Wobec takiej postawy Zachodu zawsze znajdą się ludzie, którzy postanowią nas mordować za prawdziwe lub wyimaginowane grzechy. Warto jednak pochylić się nad problemem rozsądnej polityki gospodarczej i społecznej – podsumowuje ekspert.