Uzależniona od leków, zaczytana w „Ulissesie”. 55 lat temu odeszła Marilyn Monroe
sobota,
5 sierpnia 2017
– Była w doskonałym nastroju, szalenie się cieszyła, że wraca do pracy. Rozmawiałyśmy o scenariuszu i nowym dyrektorze, o wszystkim. Naprawdę była w szczytowej formie – tak ostatnią rozmowę z Marilyn Monroe przeprowadzoną 1 sierpnia 1962 roku wspominała jej dublerka i przyjaciółka Evelyn Moriaty. Cztery dni później gwiazdę znaleziono martwą w jej domu na 12305 Fifth Helena Drive.
Bała się ludzi i samej siebie
Była gwiazdą tak samo kochaną jak i nienawidzoną. Dla jednych była najzdolniejszą i najseksowniejszą aktorką, dla innych – rozkapryszoną histeryczką. Choć od jej śmierci minęło 55 lat, wciąż fascynuje.
Filmy z jej udziałem mają miliony widzów, a jej życie i zagadkowa śmierć wciąż są nieustannym tematem plotek i spekulacji. Jej biografowie zgodnie twierdzą, że Marilyn miała więcej niż jedno wcielenie – dla publiczności była uśmiechnięta seksbombą, natomiast najbliżsi znali kogoś zupełnie innego.
Monroe, a właściwie Norma Jean Mortenson, jak wynika z relacji jej znajomych była kobietą bardzo zagubioną, która nigdy nie wierzyła w swoje możliwości i talent. Bała się zarówno ludzi, jak i samej siebie.
Wszystko przez bardzo trudne dzieciństwo, brak ojca i rodzicielskiej więzi z matką, która zmagała się z chorobą psychiczną. Gladys, bo tak miała na imię, 11 razy oddawała córkę do rodzin zastępczych, a gdy przychodziła ją odwiedzić, mała Norma była tak zdezorientowana, że trzeba było pokazywać jej palcem, która kobieta jest jej matką. Przez chorobę rodzicielki, często była wytykana palcami, a dzieci krzyczały, że „jest stuknięta jak jej matka”.
Panieńskie nazwisko matki
„Obawa przed nowym tekstem, może nie będę zdolna się go nauczyć, może będę się mylić, ludzie pomyślą, że jestem niedobra, albo mnie wyśmieją, albo zlekceważą, albo uznają, że nie umiem grać” – pisała w swoim dzienniku na początku lat 50. Pogłoski głoszą, że nigdy sama z siebie nie chciała zostać aktorką. Miała usilnie namawiać ją do tego jedna z opiekunek. Gdy wreszcie zaczęła stawiać pierwsze kroki jako modelka, nie wróżono jej wielkiej kariery. Wytykano jej, że jest niewymiarowa, ma kiepską figurę, a jej włosy porównywano do mopa.
Gdy wreszcie zaczęła osiągać pierwsze zawodowe sukcesy, jej agent namówił ją, aby zmieniła mało gwiazdorskie imię i nazwisko. Uznał, że Marilyn będzie dobre, bo wyglądem przypomina aktorkę Marilyn Miller. Nazwisko wybrała sobie sama i było to panieńskie nazwisko jej matki. Nauczyciele pracujący z przyszłą gwiazdą wspominali, że była nieśmiała, ale urocza w swoim sposobie bycia i właśnie tym przyciągała do siebie ludzi.
Papużka w samolocie i kwiaty sąsiadów
Od początku słynęła z ekstrawaganckich zachowań. Dramatopisarz i autor „Śmierci komiwojażera” Arthur Miller, który był jej trzecim mężem, wspominał jak pewnego dnia, gdy wjeżdżali w ulicę, przy której znajdował się ich dom, Monroe nagle wyskoczyła z auta, zaczęła płakać i wskakując do ogródka sąsiadów, zaczęła krzyczeć „Musicie odżyć! Musicie”.
Okazało się, że właściciele ścięli kwiaty, które bardzo jej się podobały. Dosyć problematyczna okazał się także jej miłość do zwierząt. Oprócz psów, kochała papugi. Jedną z dwóch, które posiadała, przemyciła na pokład samolotu. Ptak uciekł z klatki, latał po pokładzie, powtarzał słowa: „Jestem papużką Marilyn”.
400 książek i szkoła kolejowa
Powiernikiem jej sekretów do końca życia był niejaki Jim Haspiel. Był jej wiernym fanem, który pojawiał się zawsze tam, gdzie ona. Pewnego dnia zapytał ją, czy może mu dać buziaka w policzek. Tak zaczęła się ich przyjaźń. To on opowiadał dziennikarzom, jaka naprawdę była Marilyn. W wolnych chwilach nie dbała o swoją fryzurę i wygląd. Wolała usiąść w wygodnym fotelu i czytać „Ulissesa” Jamesa Joyce’a lub dramaty Czechowa. Uwielbiała też malarstwo Francisca Goi i wiersze Heinricha Heinego. Jej biblioteka, w co trudno uwierzyć, zawierała aż 400 książek.
Nie wszyscy jednak podzielali opinię Haspiela na temat inteligencji Marilyn. Laurence Olivier, który wyreżyserował film „Książę i aktoreczka” z jej udziałem, żałował, że kiedykolwiek miał z nią do czynienia. „To najgłupsza, najbardziej skoncentrowana na sobie i zgryźliwa dziwka, jaką kiedykolwiek spotkałem” – wyznał.
Legendą obrosły także opowieści o tym, jak potrafiła spóźniać się na plan. Billy Wilder, który wyreżyserował „Pół żartem, pół serio”, wysyłał ją do szkoły dla inżynierów kolejowych, bo może tam nauczyłaby się punktualności.
Marilyn nic nie robiła sobie z tych uwag i godzinami potrafiła wpatrywać się w lustro. Uczyła się, jak pracować mimiką, aby twarz wyglądała szczuplej.
Jej współpraca na planie „Pół żartem, pół serio” od samego początku nie układa się najlepiej również z filmowym partnerem, czyli Tonym Curtisem. Aktor skarżył się na skandaliczne zachowanie Monroe. Seksbomba miała gwiazdorzyć, żądać dubli i „całować jak Hitler”. Jeśli chodzi o to ostatnie, wiedział, o czym mówi, bo spotykał się z nią prywatnie jeszcze przed produkcją kinowego klasyka.
Romanse, terapia, uzależnienie
Często można było ją spotkać paradującą w czarnym futerku, które zakładała na gołe ciało. W stroju Ewy uwielbiała też udzielać wywiadów. To między innymi dlatego przywarła do niej łatka kobiety, która zmienia mężczyzn jak rękawiczki.
Jej pierwszym mężem był prosty marynarz Jim Dougherty, drugim gwiazdor bejsbolu Joe DiMaggio, z którym na ślubnym kobiercu miała stanąć także w miesiącu swojej śmierci, oraz wspomniany już Arthur Miller. Jej nazwisko łączone było m.in. z Frankiem Sinatrą, Marlonem Brando, a także Ralphem Greensonem, który był jej psychoanalitykiem.
W pewnym momencie ich relacja przestała być relacją stricte terapeutyczną, a mężczyzna zaczął zapraszać ją do swojego domu na obiady, poznał z rodziną i podobno próbował wyciągnąć z uzależnienia od leków. To od niego i swojej gosposi Eunice Murray, gwiazda postanowiła odciąć się na kilka dni przed śmiercią. – Marilyn zrywała związki, mające na nią zły wpływ i wchodziła w nowy, z Joem. Wiedziała, że potrzebuje uczuciowej opoki – mówiła po jej śmierci Susan Strasberg.
Powodem decyzji o zerwaniu tych dwóch znajomości było to, że Eunice przechwytywała pocztę Marilyn i odcinała ją od znajomych, a Greenson jej w tym pomagał. To oni znaleźli ją martwą 5 sierpnia 1962 roku w sypialni w domu na 12305 Fifth Helena Drive, który kupiła na kilka miesięcy przed śmiercią. Wcześniej pomieszkiwała w hotelach. Mieszkała sama, ale często odwiedzali ją znajomi. „Zacznijmy żyć, zanim się zestarzejemy” – te słowa miała wypowiedzieć dzień przed swoim odejściem.
15 butelek leków i szampan
Do dziś okoliczności jej śmierci nie zostały wyjaśnione. Jedną z tajemnic poliszynela był romans Marilyn z prezydentem Johnem F. Kennedym. Jest z nim związana najbardziej popularna teoria dotycząca jej śmierci, która głosi, że zarówno John jak i jego brat Robert zabili aktorkę, ponieważ szantażowała ich, że wyjawi mediom prawdę na temat romansów z nimi.
Marilyn miała być też w posiadaniu dziennika, w którym wszystko dokładnie zapisywała i nagrań z terapii, gdzie ze szczegółami opowiada o swoich romansach.
Inne wersje zakładają, że sprawcami jej śmierci byli komuniści, FBI, CIA oraz mafia, z którymi rzekomo miała współpracować gwiazda.
Oficjalnie podano, że przyczyną śmierci było przedawkowanie leków nasennych. Marilyn przez wiele lat cierpiała na bezsenność. Łykała tabletki i nie stroniła od popijania ich alkoholem. W dniu jej śmierci w sypialni naleziono 15 butelek leków oraz pustą butelkę szampana.
Sekcja zwłok wykazała, że Marilyn umarła około północy. Stwierdzono brak zewnętrznych objawów przemocy oraz obecność we krwi 8 miligramów wodzianu chlorku i 4,5 miligrama nembutalu, a w wątrobie 13 miligramów nembutalu. Przeprowadzający ją lekarz, doktor Thomas Noguchi nie stwierdził żadnych śladów po igle, które jak plotkowano, mogły świadczyć o tym, że ktoś owe substancje wstrzyknął Marilyn.
Analiza toksykologiczna żołądka aktorki i zawartości jelit nie została jednak przeprowadzona; potem tłumaczono, że dokumenty zostały zgubione.
Podczas oględzin sypialni i ciała nie szukano śladów linii papilarnych. Ostatecznie koroner napisał, że prawdopodobnie było to samobójstwo. W wydanym 27 sierpnia oświadczeniu napisał: „Ostre zatrucie barbituranami – przyjęcie zbyt dużej dawki leków”.
Mocno okrojone materiały
W 2012 roku agencja AP próbowała uzyskać dostęp do akt z 5 sierpnia 1962 roku. FBI stwierdziło, że „nie ma już materiałów na temat śmierci gwiazdy”. Gazety przypomniały wówczas, że prowadzone były dwa śledztwa w tej sprawie – pierwsze tuż po znalezieniu jej ciała i drugie prowadzone przez prokuraturę okręgową w Los Angeles w 1982 roku. Potwierdzono w nim doniesienia sprzed lat, ale nie wykluczono, że mogło dojść do morderstwa.
Miały na to wskazywać siniaki na ciele aktorki oraz brak szklanki z wodą do popicia leków. Uważano, że od śmierci Marilyn do przybycia policji minęło wystarczająco dużo czasu, aby zatrzeć pewne ślady.
Wspominano również dziwne zachowanie gosposi, która podczas dochodzenia była mocno zabsorbowana praniem. Dziennikarze w 2012 roku zwrócili uwagę na to, że materiały skompilowane przez FBI były mocno okrojone i ocenzurowane. Nic więc dziwnego, że pogłoski o spisku Kennedych znowu ożyły.
Zwykła kobieta i ikona popkultury
Policjanci, którzy przybyli na miejsce zdarzenia, wezwali właściciela najpopularniejszego wówczas domu pogrzebowego w Los Angeles, niejakiego Allana Abbotta. To on zadbał, aby ciało Marilyn Monroe podczas pogrzebu wyglądało pięknie. Zdradził później, że tuż po śmierci prezentowało się ono fatalnie.
– Przypominała najzwyklejszą kobietę, która w dodatku nie dba o siebie. Miała odrosty, jej włosy były krótkie, rzadkie i zmierzwione. Od kilku tygodni musiała nie golić nóg, miała bardzo zaniedbane paznokcie u stóp i dłoni. Wśród rzeczy aktorki znaleziono wkładki, które wkładała w stanik, ponieważ jej naturalne piersi straciły jędrność – opowiadał o 36-letniej wówczas Monroe.
Pracownicy Abbott&Hast zrobili wszystko, co w ich mocy, by aktorka po śmierci wyglądała piękniej niż w ostatnich dniach życia. Pogrzeb, podczas którego trumna była otwarta, zgromadził setki wielbicieli.
Po jej śmierci odnotowano rekordową liczbę samobójstw. Jak podał „New York Times”, w ciągu jednego dnia zabiło się 20 osób. Teraz Marilyn żyje w popkulturowej pamięci i jest jej królową.