OHP w NRD, wczasy pod gruszą i w zakładowych ośrodkach z kaowcem. Wakacje w PRL
sobota,
26 sierpnia 2017
– Dewastuje się masę sprzętu. Ławki, pojemniki na śmieci, huśtawki. Nie zostawia się w takim porządku, jak zastaje – opowiadał w 1986 r. „Dziennikowi telewizyjnemu” Jerzy Kegel, pracownik ośrodka w miejscowości Owczegłowy. Nie lepiej też wypadały warunki sanitarne. Właśnie tego roku, na lipcowym turnusie uległo tam zatruciu pokarmowemu 100 urlopowiczów. Tak wczasowano się w PRL.
Większość osób korzystała z tzw. Funduszu Wczasów Pracowniczych.
zobacz więcej
Awantury i kłótnie przed każdym turnusem. Lato 1988 roku zaskoczyło urlopowiczów z powodu 10-procentowej dopłaty do skierowania na wczasy. Pieniądze szły na Wojewódzki Fundusz Turystyki i Wypoczynku.
O narzekaniach wczasowiczów opowiadał Stanisław Jaruzel, dyrektor ośrodka w Gdańsku-Stogach. – Pojawiają się przy samym meldowaniu, kiedy trzeba odprowadzać te pieniążki – wyjaśniał dziennikarzom Jaruzel. Jego zdaniem takie reakcje spowodowane były głównie zaskoczeniem.
Polityczno-wychowawcza rola państwa
Ludowa władza za cel postawiła sobie aranżowanie życia obywateli w każdym niemal jego aspekcie. Organizacja wczasów miała być przejawem polityczno-wychowawczej roli państwa.
Niemal każdy zakład pracy posiadał ośrodki wypoczynkowe. Do urlopów dopłacało państwo z zakładowych funduszów socjalnych. I tak PKP zabierało kolejarzy z rodzinami na wakacje na bocznicy. Urlopowicze mieszkali w nieużywanych wagonach, których całe składy ustawiano na leśnych polanach.
Dewastacje u Cegielszczaków
W 1985 roku 7,5 tysiąca pracowników FSO planowało wyjazd na wczasy do ośrodków zakładowych. – Ulgowe wczasy to około 3 tysięcy złotych – wyliczała Bronisława Nosarzewska, inspektor ds. wczasów w FSO.
Pracownicy Zakładów Mechanicznych Hipolita Cegielskiego odpoczywali w zakładowych ośrodkach w Dąbkach, Pobierowie i Rabce oraz w miejscowości Owczegłowy. Koszt dwutygodniowego turnusu to 12 tysięcy złotych. Chętnych nie brakowało, gorzej było z zapleczem turystycznym. – Dewastuje się masę sprzętu. Ławki, pojemniki na śmieci, huśtawki. Nie zostawia się w takim porządku, jak zastaje – narzekał Jerzy Kegel, pracownik ośrodka w Owczegłowach. Nie najlepiej oceniano też warunki sanitarne. Na lipcowym turnusie w 1986 roku doszło do zatrucia pokarmowego wypoczywających. Na dolegliwości skarżyło się ponad 100 wczasowiczów.
Niedziałające szafy chłodnicze, Mazowszanka tylko na wymianę.
zobacz więcej
Znikające cukiernice
Żywienie w takich ośrodkach to odrębny temat. Śniadania składały się głównie z zup mlecznych, kanapek z dżemem czy z mortadelą. Dla każdego przygotowywano odważoną porcję. Na obiad kotlety mielone, sztuka mięsa w sosie chrzanowym czy bigos.
Herbata na stół trafiała już posłodzona. Teorii na temat jest kilka. Wiodące mówią o unikaniu dostarczania dodatkowych kalorii lub o tym, że zbyt dużo cukru znikało ze stołu. Często razem z cukiernicami. Problemu nie było, gdy herbatę słodzono od razu w kuchni, po jej zaparzeniu.
Inspektor kulturalno-oświatowy
Oprócz dużych ośrodków rządowych czy największych zakładów państwowych były też takie, które oferowały skromniejsze warunki.
Domki z dykty, toaleta w ogólnym węźle sanitarnym, jeden telewizor dla wszystkich, ustawiony na świetlicy. A dla ciekawych okolicy żuk służący do transportu zaopatrzenia, ale też wożący wycieczkę krajoznawczą. Jej organizacja leżała w gestii inspektora kulturalno-oświatowego tzw. kaowca.
To on odpowiadał za program kulturalno-oświatowy. Organizował wieczorki zapoznawcze i pożegnalne oraz inne imprezy. Władza nie odpuszczała nawet podczas urlopów. A zadowolone miny wczasowiczów skrupulatnie wykorzystywano propagandowo w Polskiej Kronice Filmowej. W końcu wczasy pracownicze były jedną z istotniejszych zdobyczy socjalistycznej ojczyzny.
Wozili ochronę prezydenta USA, robili przeprowadzki, czaili się na lotniskach na kapitalistycznych klientów.
zobacz więcej
Wczasy pod gruszą albo w demoludach
Dla tych, którzy nie chcieli wakacji spędzać w gronie kolegów z pracy, były wczasy pod gruszą. Kierunek wybierało się samodzielnie, licząc na dopłatę z zakładowego funduszu socjalnego. Na kempingu pod Kołobrzegiem trzeba było zapłacić 300 złotych dniówki.
Jeden z filarów PRL-owskiej turystyki, czyli Orbis, oferował wycieczki do Bułgarii, Rumunii i na Węgry. – Od 15 tysięcy kwatera prywatna w Bułgarii, bez przelotu i przejazdu do 63 tysięcy za luksusowy hotel w Bułgarii i przelot samolotem – wyjaśniał dziennikarzom Antoni Krzątała, dyrektor Orbisu w Warszawie. Kraje za żelazną kurtyną były poza zasięgiem tzw. zwykłego obywatela, taki luksus rezerwowano tylko dla przedstawicieli władzy.
Podwyżki cen żywności na wczasach
Przemiany gospodarcze przyniosły urynkowienie cen. Ich podwyżki w konsternację wprowadziły wczasowiczów w 1989 roku. Istniało ryzyko, że będą musieli dopłacić do zaplanowanych wyjazdów. Z pomocą przyszła upadająca władza. – Nie chcemy dodatkowo denerwować pracowników w związku z tym tę kwotę pokryjemy sami z funduszu socjalnego – wyjaśniała Lidia Hentschel z Krakowskiej Fabryki Kabli.
Dzieci jeździły oczywiście na zakładowe kolonie, a starsza młodzież na tzw. obozy OHP, gdzie wypoczynek łączono z pracą. Bardzo popularnym kierunkiem było NRD.
Zamknięte szlaki i kontrole na dworcach
W PRL problem był także z dostępem do miejsc wypoczynkowych usytuowanych na krańcach Polski. Przykładem Hel, który dostał status miejsca szczególnie ważnego strategicznie. Do miasta mogli wjechać tylko obywatele PRL. Wjazd samochodem prywatnym odbywał się tylko za okazaniem przepustki. A plaże były niedostępne, bo w rękach wojskowych.
Podobnie było na południu. Bieszczady do 1956 roku były zamknięte dla turystów. W Zakopanym trzeba było liczyć się z kontrolą dokumentów zaraz po wyjściu z pociągu. Na Rysy można się było wybrać tylko po oddaniu dowodu osobistego.