Współcześni konserwatyści to ideowi spadkobiercy Benita Mussoliniego i Adolfa Hitlera?
piątek,13 lipca 2018
Udostępnij:
Do „Jaja węża” wróciłem nie tylko z okazji 100. rocznicy urodzin Ingmara Bergmana. Tropiciele „wiecznego faszyzmu” – rozumianego jako kult tradycji i odrzucenie nowoczesności – skłonni są traktować to dzieło jako studium narodzin niemieckiego narodowego socjalizmu. Tymczasem film obnaża też oświeceniowe korzenie nazizmu, który korzystał z wiedzy naukowej, by doskonalić rasę aryjską.
W lipcu w TVP Kultura trwa przegląd odrestaurowanych cyfrowo filmów Bergmana.
Od kilku lat nad Europą krąży widmo tego, co w jej historii było najgorsze. Taka przynajmniej narracja obowiązuje w opiniotwórczych mediach Starego Kontynentu. Ostrzegają one przed powrotem szeroko pojętego faszyzmu. Jeśli ktoś zostaje podejrzany o sprzyjanie czarnym i brunatnym tendencjom, wówczas musi się liczyć z tym, że spadnie na niego anatema, która wyklucza z życia publicznego.
W roli czołowego autorytetu dostarczającego kryteriów, będących podstawą orzekania, kto jest dobry, a kto zły, występuje Umberto Eco, jako autor wykładu o „wiecznym faszyzmie”, wygłoszonego na Uniwersytecie Columbia w roku 1995. W wystąpieniu tym przedstawił on 14 cech zjawiska, któremu nadał charakter ponadhistoryczny.
Warto zwrócić uwagę na dwie pierwsze cechy: kult tradycji i odrzucenie nowoczesności. Zdaniem Eco, „wieczny faszyzm” wyróżnia się hołdowaniem romantycznym mitologiom oraz odrzuceniem oświecenia, postrzeganego jako źródło upadku europejskiej cywilizacji.
Od prawej: Umberto Eco, Bronisław Geremek i Alina Kowalczykowa w polskim PEN Clubie, luty 1996 roku. Fot. Wikimedia/Mariusz Kubik
Z wywodów włoskiego pisarza można więc wyprowadzić myśl, że współcześni konserwatyści, którzy dostrzegają zgubne skutki swoiście pojętego postępu, są ideowymi spadkobiercami Benita Mussoliniego i Adolfa Hitlera. Idąc tym tokiem myślenia nasuwa się wniosek, że ktoś, kto w sprawach moralnych wsłuchuje się w głos księdza katolickiego, a nie naukowca, jest reprezentantem „wiecznego faszyzmu”.
W kontekście tez Eco warto przywołać film Ingmara Bergmana „Jajo węża” z 1977 roku. Akcja toczy się w Berlinie w listopadzie 1923 roku – w czasie puczu monachijskiego. Główny bohater filmu to Abel Rosenberg, amerykański Żyd, który ze swoim bratem Maxem i jego żoną Manuelą przybywa do Niemiec.
Cała trójka stanowi grupę poszukujących pracy cyrkowców. Zostają oni wplątani w ciąg dziwnych i zarazem tragicznych zdarzeń (Max popełnia samobójstwo, Manuela także traci życie). Pod koniec filmu okazuje się, że byli obiektami makabrycznych, prowadzonych przez lekarza Hansa Vergerusa eksperymentów medycznych, finansowanych z „niezależnych środków” (w domyśle – z pieniędzy NSDAP).
Do „Jaja węża” wróciłem nie tylko z okazji 100. rocznicy urodzin Bergmana, która przypada 14 lipca. Rozmaici tropiciele „wiecznego faszyzmu” skłonni są traktować to dzieło jako studium narodzin niemieckiego narodowego socjalizmu. Znamienne są słowa Vergerusa o poczuciu krzywdy, jako paliwie przyszłej rewolucji. Czy czegoś nam to nie przypomina? Dziś w Europie polityczne elity piętnują gniewne emocje szerokich mas, które głosują na siły antysystemowe.
Tymczasem „Jajo węża” – wbrew mądrościom Eco – obnaża także oświeceniowe korzenie nazizmu. To prawda, że wokół Hitlera gromadziły się środowiska zajmujące się poszukiwaniem Świętego Graala i generalnie wszelką, odwołującą się do gnozy i pogaństwa, ezoteryką. Ale przecież chyba co najmniej równie, o ile nie bardziej istotnym zjawiskiem w łonie ruchu narodowosocjalistycznego było wykorzystywanie wiedzy naukowej w celu doskonalenia rasy aryjskiej.
Za pierwowzory Hansa Vergerusa mogliby służyć doktor Josef Mengele i inni lekarze, uczestniczący w zbrodniczych medycznych eksperymentach III Rzeszy. Oni byli głęboko przekonani, że – jak to zgrabnie ujął Zbigniew Herbert w wierszu „Damastes z przydomkiem Prokrustes mówi” – „postęp wymaga ofiar”.
Przy czym warto nadmienić, że pod pewnymi względami Niemcy rządzone przez Hitlera nie różniły się od państw liberalnej demokracji. Weźmy choćby kwestię eugeniki, która w XX wieku była praktykowana w majestacie prawa. W Szwecji czy USA osoby o niepożądanych cechach genetycznych sterylizowano.
Czy za tym wszystkim stały – jak twierdził Eco – kult tradycji i odrzucenie nowoczesności? Wręcz przeciwnie.
Hitler mocno inwestował w rozwój technologii, od budowy sieci autostrad i kolei elektrycznej, poprzez produkcję taniego „samochodu dla ludu”, po takie wylnalazki, jak rakiety V2, czyli pierwszy w historii pocisk balistyczny dalekiego zasięgu. To naziści nakręcili co najmniej dwa filmy w technologii 3D i zbudowali pierwszy komputer posiadający asembler realizowany przez moduł Planfertigungsteil. Stworzyli usypiający wtedy metadon, stosowany dziś do walki z uzależnieniem od heroiny. A pracowali też podobno nad „cudowną bronią”, która miała odwrócić losy wojny i latającymi dyskami V7.
W III Rzeszy kwitł kult nauki, który był dziedzictwem oświecenia. A skądinąd instytucją, która niemal samotnie sprzeciwiała się – nie tylko w Niemczech – eugenice, był Kościół katolicki. To jednak nie jest wygodna prawda dla zapatrzonych w mądrości Eco „wiecznych antyfaszystów”. – Filip Memches