Kilka wysuszonych badyli i postmodernistyczna modlitwa. Czy Yoko Ono może zastąpić Jezusa?
piątek,
17 sierpnia 2018
„Modlitw” wiszą na „Drzewie życzeń” setki. Do ich tworzenia zachęca Yoko Ono. Także w Warszawie, w jednej z galerii handlowych, gdzie również stanęło „drzewo życzeń”. I Yoko Ono, która z plakatu mówi: „Wyobraź sobie pokój”. „Właśnie Ty”.
Upalny sierpniowy poranek. Podróż na północ od Budapesztu, przepięknym Zakolem Dunaju, w którym leżą stare węgierskie miasta, Vác, Visegrád (Wyszehrad), Szentendre i Esztergom (Ostrzyhom).
To zanurzenie w czasie i miejscu jest ważną częścią tej opowieści, choć zabraknie tu opisów turystycznych atrakcji wymienionych miast. Istotą tej historii jest opis doświadczenia religijnego, który pokazuje, w jakim miejscu dziś jesteśmy jako istoty poszukujące w swoim byciu w świecie transcendencji. Albo prościej. Jako ludzie łaknący Boga.
Dwie świątynie
Ogromna bazylika św. Wojciecha w Ostrzyhomiu góruje nad całą okolicą. Łatwo dostrzec ją już z oddali.
Siedmiometrowy krzyż umieszczony na wierzchołku kopuły jest niczym drogowskaz albo raczej latarnia morska, która pozwala przejść przez kręte uliczki miasteczka ze świadomością, że idzie się w dobrym kierunku. Znakomita większość z licznie przybywających tu turystów jest tu właśnie dla tej świątyni. Nie potrzebują znaków ani map. Wystarczy się dobrze rozejrzeć.
To największa katolicka katedra na Węgrzech, wybudowana w miejscu XII-wiecznej świątyni zniszczonej przez Turków. Dziś to siedziba arcybiskupa Ostrzyhomia i prymasa Węgier. Budzi szacunek, nie tylko ze względu na swoją blisko tysiącletnią historię i ogromną skalę. Nie tylko ze względu na bogactwo, marmurowe wnętrza, przepiękne witraże, rzeźby i freski. Nie tylko ze względu na ołtarz, który zaprojektował sam mistrz Grigoletti.
To jedno z takich miejsc, w których czuć potęgę Stwórcy.
Oddalone o zaledwie czterdzieści kilometrów od Ostrzyhomia pobliskie Szentendre nazywane jest często „miastem malarzy”. Ono również nie narzeka na brak turystów. Tę krajobrazową i architektoniczną perełkę odwiedza co roku blisko 1,5 miliona gości.
W samym sercu miasteczka na Fő tér (główny plac) stoi „morowy krzyż”, ustawiony tu w 1763 roku w podzięce za ustąpienie epidemii. Jakiś czas temu opodal krzyża ustawiono instalację artystyczną, zaprojektowaną i wymyśloną przez Yoko Ono. Stoi z boku, nie wyróżnia się szczególnie i byłoby ją pewnie łatwo przegapić, gdyby nie towarzyszył jej tłum azjatyckich turystów. Ich zainteresowanie przykuwa uwagę i sprawia, że chcemy zajrzeć, co aż tak mocno ich absorbuje.
To „drzewo życzeń”, czyli w zasadzie kilka wysuszonych gałęzi ustawionych w skrzyni, na których można powiesić, niczym liść, swoją prośbę czy „modlitwę”. To symbol religijny? Może raczej postreligijny, którym można wypełnić pustkę wynikającą z braku rozmowy z Bogiem.
Samo „drzewo” jest elementem sztucznym, jego liście zostały stworzone nie zrodzone. Wszystko tu jest odwrócone. Także i „modlitwa”, która nie ulatuje razem z dźwiękiem wypowiadanych przez nas słów. Jest trwała, każdy może ją obejrzeć i dotknąć, choć przecież nie ma w niej niczego poza pismem.
Takich „modlitw” wiszą tu, na „drzewie życzeń”, setki. Do ich tworzenia zachęca z plakatu sama Yoko Ono. Nota bene nie tylko w Szentendre, ale także i w wielu innych miastach świata. Także w Warszawie, w jednej z galerii handlowych, gdzie również stanęło „drzewo życzeń”. I Yoko Ono, która z plakatu mówi: „Wyobraź sobie pokój”. „Właśnie Ty”.
Pułapka ponowoczesności
Kiedy obserwowałem ludzi wieszających swoje „liście” na drzewie stworzonym przez Yoko Ono przypomniał mi się jeden z najbardziej wyświechtanych cytatów z Chestertona. Ale pomyślałem też, że przecież to nie jest tak, że przez tę swoją powtarzalność ten cytat stał się mniej prawdziwy. „Kiedy człowiek przestaje wierzyć w Boga, może uwierzyć we wszystko”.
Filip Memches: Maria Nurowska zrobiła laleczkę polityka i wbija w nią szpilki. Agnieszka Holland przyznała, że w ten sposób w młodości „uśmierciła” dwie osoby. Magdalena Środa i Kinga Dunin wspominają, że brały udział w wykładach prowadzonych przez czarownicę... Czyżby oświeceniowy projekt zbankrutował?
zobacz więcej
Drzewo Yoko Ono to taki współczesny, ponowoczesny symbol duchowości stworzony przez środowisko, które zapragnęło funkcjonować w świecie bez Boga. Jednocześnie, jakże paradoksalnie, to właśnie środowisko stworzyło dowód, iż człowiek bez Boga nie stanie się istotą niereligijną.
Trudno o lepszą weryfikację słów autora „Obrony niedorzeczności”. Nie ma nas, jeśli nie przekraczamy w swoim myśleniu tego, co jest fizyczne i mierzalne, jeśli nie odwołujemy się do transcendencji i to tego, co ponad nami. Jeśli jesteśmy, to potrzebujemy Boga. Można więc ogłosić Jego „śmierć”, napisać „Gott ist tot” i jednocześnie dowieść tego, że nie da się bez Niego żyć.
Ale zaraz, przecież Nauczyciel mówił do Żydów: „Zburzcie tę świątynię, a ja w trzy dni ją odbuduję”.
Łatwo popaść w pułapkę i zestawić te dwie świątynie. Na tym właśnie polega ułuda ponowoczesności, która mami nas takimi mirażami prawdy. Dla człowieka „z zewnątrz”, dla kogoś, kto kieruje się pozorami, „świątynię” wymyśloną przez Yoko Ono z tą, o której mówił Chrystus, wiele łączy. Przecież obie odwołują się do potrzeby przekraczania siebie samego, sięgania po coś, co niemierzalne i transcendentne. Obie – świadomie – rezygnują z wielkości materialnej na rzecz wielkości duchowej. Chrystus wszak mówił o Świątyni Ducha, zbudowanej wokół Słowa, które stało się ciałem. Yoko Ono daje ludziom miejsce, w którym słowem będą mogli się modlić. Bez Boga albo mimo Boga.