I w tym miejscu trzeba się cofnąć do wcześniejszego fragmentu wywiadu. Profesor Davies zrelacjonował zamknięte spotkanie w ambasadzie w Londynie z roku 1974. Były to warsztaty dla młodych historyków. Prym wiódł izraelski historyk profesor Yehuda Bauer, który w odniesieniu do okupowanej przez Niemców Polski zaprezentował następujący schemat: Żydzi jako ofiary Holokaustu, następnie przyglądający się biernie ich zagładzie Polacy, wreszcie sprawcy zbrodni, czyli hitlerowcy, naziści.
Przy czym – podkreślił Davies – z ust Bauera nie padło słowo „Niemcy”. Izraelczyk zbrodniarzy nazywał konsekwentnie hitlerowcami i nazistami. Kiedy zaś Davies stanowczo zaoponował przeciw tezie o tym, że Polacy biernie patrzyli na Holokaust stwierdzając, że w trakcie okupacji cierpiały, ginęły ich miliony, został zakrzyczany.
„Przeszkadzałem, bo z całego spotkania miało wyniknąć, że Polska była historycznym ośrodkiem antysemityzmu, w związku z czym zasadne jest określanie Polaków mianem antysemitów” – podzielił się swoimi wspomnieniami brytyjski historyk. I dodał, że decyzja o upowszechnianiu takiej narracji zapadła „na górze” – czyli w kręgach osób, które w Izraelu i USA mają istotny wpływ na żydowską politykę historyczną.
Teoria spiskowa? Trudno o jej snucie podejrzewać kogoś takiego, jak profesor Davies. A opowieść o tym, co się działo w ambasadzie Izraela w Londynie 45 lat temu, mówi sama za siebie.
Warto zastanowić się nad paradygmatem żydowskiej polityki historycznej. Ma ona co najmniej pięć aspektów, które trzeba wskazać.
Pierwszy dotyczy pamięci o Holokauście. Aż do lat 60. straszliwe doświadczenie Auschwitz było w zbiorowej świadomości społeczeństwa izraelskiego wstydliwym epizodem. Potem jednak to się zmieniło – w Izraelu ofiary Holokaustu trafiły do panteonu nowego świeckiego kultu państwowego.
Drugi aspekt to stosunek państwa izraelskiego i prominentnych środowisk żydowskich do Związku Sowieckiego i komunizmu. Od końca lat 60. ZSRR i Izrael były zantagonizowane, ponieważ Kraj Rad w konfliktach bliskowschodnich popierał Arabów. Przekładało się to też na dyskryminację obywateli sowieckich narodowości żydowskiej.
Niemniej w krajach Europy Zachodniej, Ameryce i Izraelu ZSRR ma wizerunek mocarstwa, które było sojusznikiem w wojnie z Hitlerem. Dlatego wobec Stalina stosuje się tam taryfę ulgową – może był dyktatorem, ale nie takim, jak przywódca III Rzeszy. Stawianie znaku równości między Związkiem Sowieckim a Niemcami Hitlera wywołuje gniewne reakcje w opiniotwórczych kręgach.