Gdy spotkaliśmy się w „realu”, tuż przed nagraniem zdumiała mnie energia Moniki. Sam, owszem, bywam dynamiczny, ale w porównaniu z tą dziewczyną przypominam racę odpaloną obok wybuchającego wulkanu. Urzeczony jej energią zapomniałem o „Bardzo smutnej rozmowie nocą”, o własnym przejęciu i facecie z gitarą także. Po prostu usiedliśmy i zaczęliśmy rozmawiać.
Zagadnąłem o jej macierzyństwo (Monika stawiła się w zaawansowanej ciąży) i zapytałem o masę głupich rzeczy: czy ciąża wpływa na głos? Czy dziecko w łonie matki reaguje na muzykę? Co z karierą? Jak to pogodzić? A skoro ciąża, to i seks – Monika studiuje psychoseksuologię, więc pozwoliłem ją sobie obsadzić w pozycji eksperta. Głupio było pytać o takie rzeczy. Cóż, na pewne tematy ciągle wiążą mi język. I nie tylko mnie.
Poza tym pogadaliśmy o jazzie. Słoń nadepnął mi na ucho, o tym akurat gatunku muzyki nie mam bladego pojęcia i cieszę się, że mogłem usłyszeć go uszami Moniki Borzym. Co stanowi o wyjątkowości jazzu? Czy bywa jeszcze muzyką rebelii?
Po zdjęciach Monika ofiarowała mi nosorożca. Zbieram nosorożce i bardzo się cieszę, bo moje prywatne stado zaliczył nosorożec właśnie od niej. Parę dni późnej doszły mnie słuchy, że Monika też jest zadowolona, ponieważ nie pytałem o tego „Playboya”. W gruncie rzeczy nie przyszło mi to nawet do głowy. Unikam sensacji. Jest tyle ciekawszych tematów do rozmowy, niż sesja zdjęciowa.
Zbieram te drobiazgi i już rozumiem, że nasze spotkanie było odrobinę większym, niż zwyczajną rozmową w telewizji. Ludzie czasem pytają mnie, dlaczego zajmuję się robieniem programów. Otóż, właśnie dlatego.
– Łukasz Orbitowski
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy