Tylko że Nawalny nie jest orędownikiem rozbudzania apetytów imperialnych w swojej ojczyźnie. To tak naprawdę… rosyjski nacjonalista, co pokazała choćby jego debata ze znanym rosyjskim pisarzem Borysem Akuninem w roku 2011 na falach rozgłośni Echo Moskwy.
Działo się to tuż po wyborach parlamentarnych w Rosji. Obydwaj dyskutanci atakowali reżim putinowski, zarzucali władzom między innymi sfałszowanie głosowania. Ale były też między nimi rozbieżności.
Nawalny wystąpił jako zwolennik rosyjskiego państwa narodowego. Swoje stanowisko wyjaśnił następująco: „Źródłem władzy w państwie narodowym jest naród, obywatele, a nie uprzywilejowana elita, szermująca hasłami podboju połowy świata i globalnej dominacji, i pod tym sosem grabiąca ludność maszerującą w stronę Oceanu Indyjskiego. (…) Państwo narodowe to europejska droga rozwoju Rosji, to nasz miły, przytulny, a do tego mocny i pewny, europejski domek”.
Tymczasem Akunin, z pochodzenia Gruzin (właściwe imię i nazwisko – Grigorij Czchartiszwili), zaprezentował się jako głos rosyjskiej „demokratycznej inteligencji”. A ta brzydzi się nacjonalizmami i pozostaje zauroczona imperialnym oddziaływaniem kultury rosyjskiej na wszystkie narody byłego Związku Sowieckiego.
I jeśli nawet od tamtego czasu Nawalny w jakimś stopniu zrewidował swojego poglądy czy serwowany publicznie przekaz, to przecież wymowne jest to, iż optuje za zaostrzeniem polityki imigracyjnej w Rosji.
Chce ograniczenia napływu obcej Rosjanom kulturowo niesłowiańskiej ludności z Kaukazu oraz dawnych środkowoazjatyckich republik sowieckich. Niby – jak we wspomnianym wyżej wywiadzie dla polskiego medium – deklaruje, iż dlatego, że pragnie przybyszów chronić przed agresją ze strony rosyjskich ksenofobów, ale to przecież tylko taka „prawoczłowiecza” retoryka na użytek zachodniej opinii publicznej.
Z Ukraińcami jednak – podobnie jak z Białorusinami – jest już inaczej. To prawosławne narody słowiańskie, których kolebkę stanowi – tak jak i Rosjan – Ruś Kijowska.
Choć sam Nawalny nie operuje argumentami religijno-konfesyjnymi, to swoje racje formułuje w kategoriach, które mogą przywoływać na myśl lansowaną przez patriarchat moskiewski ideę „russkiego miru” („ruskiego świata”). Zakłada ona, że Rosjanie, Białorusini i Ukraińcy stanowią prawosławną wspólnotę kulturowo-cywilizacyjną, w której wiodącą rolę odgrywają ci pierwsi.
I tu zaczynają się schody. Bo z jednej strony olbrzymia część mieszkańców Białorusi i Ukrainy używa języka rosyjskiego, z drugiej zaś na Ukrainie wiele z tych osób jest przeciwnych ekspansywnym zakusom Kremla, od których skądinąd Nawalny się dystansuje.