Ale przecież nasza tęsknota za przeszłością nie odnosi się do przeszłości jako takiej, tylko jej wyobrażenia, zapisanego w filmie, we wspomnieniu. Albo w piosence.
Płyta Ani nosi tytuł „Przebudzenie”, więc chciałem wiedzieć z czego i ku czemu się przebudziła. Tego rodzaju głupie pytania również miewam w repertuarze. Interesowała mnie też skomplikowana młodość artystki. Jak zaczęła się jej kolorowa, kwiecista kariera? Powiedziała mi, że po prostu śpiewała w knajpach, do kotleta (czy raczej do kielicha). Ktoś ją zauważył i już poszło.
Ania nie zgodziła się na rozmowę o swoich rodzicach: Adzie Rusowicz i Wojciechu Kordzie. Doskonale ją rozumiem, zwłaszcza, że sama radzi sobie doskonale. Jest też artystką, która zbudowała swoją karierę samodzielnie (na tyle, na ile umiem stwierdzić).
Tak dziwnie się składa, że większość twórców przed czterdziestką posiada wsparcie w rodzinie o inklinacjach artystycznych. Rodzice są czynnymi muzykami, albo filmowcami. Komuś młodemu, bez takiej asekuracji jest o wiele trudniej. Tym bardziej cieszę się, że Ani Rusowicz się udało.
Twórca i jego sztuka zazwyczaj bardzo się różnią. Na przykład, większość autorów kryminałów, horrorów, thrillerów i innych okropieństw to bardzo pogodni, życzliwi innym ludzie. Ponuraka najłatwiej znaleźć wśród komików. Ekstrawertyczni artyści okazują się zamknięci w życiu prywatnym i tak dalej. Ania Rusowicz, podczas naszego spotkania sprawiła wrażenie spójnej ze swoją własną twórczością. Innymi słowy, była jak swoja własna, ostatnia płyta.
Czy wspomniałem, że „Przebudzenie” to ciepły, bezpośredni i bardzo fajny album?
– Łukasz Orbitowski
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy