Oczywiście z pespektywy pani doktor aborcja nie jest aktem dzieciobójstwa prenatalnego. Doctor Ashtanga określa ją mianem „terminacji ciąży”. Twierdzi, że to akt wyciągnięcia pomocnej dłoni potrzebującym kobietom.
I można odnieść wrażenie, że takie opinie nie są w Polsce niczym nowym. Przekraczanie granic w zakresie społecznej aprobaty dla dzieciobójstwa prenatalnego od wielu lat testuje magazyn „Wysokie Obcasy”.
Tak było w przypadku głośnej rozmowy z Natalią Przybysz z roku 2016. Popularna wokalistka opowiadała o okolicznościach, w jakich zdecydowała się na aborcję. Nie chciała urodzić trzeciego dziecka, ponieważ jej mieszkanie było za ciasne. „WO” lansowały ją jako ikonę ówczesnych „czarnych protestów” na ulicach polskich miast.
Potem, w roku 2018, „Wysokie Obcasy” wywołały szok wielu osób – w tym nawet dziennikarzy o poglądach liberalnych – zamieszczając na okładce zdjęcie trzech kobiet z podpisem „Aborcja jest ok”. Owe panie zostały pokazane jako dzielne osoby – bohaterki, które chcą, żeby w polskiej społecznej świadomości usuwanie ciąży kojarzyło się z czymś pozytywnym.
W „WO” można było przeczytać na temat ich działalności między innymi: „ktoś musi (…) dać głos kobietom. I powiedzieć: aborcja jest normalna. Jestem za aborcją. Każdy kocha kogoś, kto miał aborcję. Do tego dużo różu, uśmiechu i brokatu”.
Wracając do wywiadu z Doctor Ashtangą, warto poznać powody, dla których postanowiła ona wykonać coś w rodzaju coming outu. Otóż – jak się przyznała – zrobiła to w reakcji na działalność ruchów pro life: coś w niej pękło, gdy zobaczyła przed szpitalem, w którym pracuje, antyaborcyjną furgonetkę.
I tu dochodzimy do istotnej kwestii. Część ruchów pro life jest często oskarżana – skądinąd ze strony różnych środowisk – że usiłuje przekonywać do swojego stanowiska używając drastycznych środków perswazji. Chodzi o epatowanie w przestrzeni publicznej makabrycznymi zdjęciami rozerwanych płodów.
Tego Doctor Ashtandze zarzucić wprawdzie nie można, niemniej jednak naruszyła ona swoim wpisem tabu. Dlaczego? W społeczeństwie polskim przeprowadzanie aborcji uchodzi za czyn jeśli nie zasługujący na potępienie, to przynajmniej taki, którym nie należy się chwalić.
Niemniej – jeśli mowa o używaniu brutalnych narzędzi perswazji – między Anną Parzyńską a ruchami pro life występuje dość istotna różnica. Dotyczy ona celu podejmowanych działań. Pani doktor chce wbić do głów czytelnikom jej wpisu, że usuwanie ciąży jest poza dobrem i złem. Tymczasem ruchom pro life zależy na uświadomieniu ludziom oczywistego faktu biologicznego: płód to nie „zlepek komórek” (jak twierdzą zwolennicy prawa do aborcji), lecz człowiek.
Nawet w nowoczesnej i postępowej części świata – stawianej polskiej klasie politycznej za wzór przez zblatowane z feministkami media – ustawodawcy dalecy są od afirmacji dzieciobójstwa prenatalnego.