W takich okolicznościach chadecy, socjaliści, liberałowie się konsolidują, żeby dać odpór swoim realnym przeciwnikom zarzucając im sprzeniewierzanie się „europejskim wartościom”, które zostały zdefiniowane w Traktacie o Unii Europejskiej. Wśród nich są: „wolność”, „demokracja”, „równość”, „poszanowanie praw człowieka, w tym praw osób należących do mniejszości”.
W tych ogólnikach niby nie ma nic kontrowersyjnego. Niemniej stały się one pałkami ideologicznymi w rękach polityków chcących z UE uczynić prymuskę wdrażania projektów, za którymi stoją lewicowi radykałowie: teoretycy wielokulturowości, ekolodzy czy feministki. To im właśnie udało się ideologicznie skolonizować chrześcijańskich demokratów.
Mamy zatem do czynienia z zabetonowanym układem przypominającym scenę polityczną w niejednym kraju Unii (można tu wymienić choćby Niemcy czy Francję). Prawica, lewica, centrum udają, że coś ważnego je dzieli. Gdy jednak do głosu dochodzi formacja, która może podważyć ich pozycję, wówczas takie zagrożenie je jednoczy. Wygląda to wszystko na demokrację pozorowaną.
Znamienne jednak, że i w głównym unijnym nurcie od długiego czasu odzywają się dysydenci. Tak jest przecież w przypadku premiera Węgier, Viktora Orbána. Jest on liderem Fideszu – ugrupowania, które bądź co bądź należy do europejskiej rodziny chrześcijańsko-demokratycznej. Tyle że nie brak w niej polityków, którzy próbują Węgrów z tego grona wyrzucić. Fidesz bowiem przedkłada węgierskie interesy narodowe nad wytyczne eurokratów, a ci rekrutują się między innymi z kręgów chadeckich.
Poza tym Orbán głosi treści politycznie niepoprawne – twierdzi, że chrześcijańska demokracja – w wymiarze aksjologii – koliduje z koncepcją demokracji liberalnej, lansowaną przez europejskie elity. Węgierski polityk wskazuje na przykład, że nie da się pogodzić wspierania roszczeń wysuwanych przez subkulturę LGBT (co czynią dziś czołowi politycy chadeccy w Europie) z obroną tradycyjnego modelu rodziny.
Półtora roku temu enfant terrible francuskiego życia publicznego, pisarz i dziennikarz Éric Zemmour, zgadzając się z Orbánem, skomentował jego stanowisko na łamach miesięcznika „Wszystko Co Najważniejsze” następująco: „To, co na Zachodzie nazywa się demokracją liberalną, jest tak naprawdę oksymoronem – w imię państwa prawa władzę sprawuje tam sędzia, a w imię praw człowieka etniczne, seksualne lub rasowe mniejszości tyranizują większość. W demokracji liberalnej nikt się nie liczy z wolą ludu”.
Trzeba jednak też wziąć pod uwagę, że kontekstem zawetowania przez Polskę i Węgry budżetu UE są bezpośrednie stosunki międzypaństwowe. W Unii sporo do powiedzenia mają Niemcy. Są one w ramach wspólnoty mocarstwem, a w dodatku teraz sprawują w UE prezydencję. W przeszłości politycy niemieccy wielokrotnie występowali w roli mentorów pouczających rządy w Polsce i na Węgrzech.