Czy Kościuszko da nam przykład, jak robić filmy mamy?
piątek,
5 marca 2021
Superprodukcja o polskiej historii jest jak yeti. Wszyscy o niej słyszeli, ale nikt jej nie widział. Może jednak tym razem się uda? Z projektem o Tadeuszu Kościuszce realizowanym przez producentów „Bożego Ciała”? Akurat oni dowiedli, że Polak-filmowiec potrafi.
W Polsce Kościuszko stanie na czele antyrosyjskiej insurekcji i, jak wiemy z kart podręczników, poniesie klęskę. Rzeczpospolita zniknie z mapy Europy na ponad 120 lat. Co ciekawe, scenariusz autorstwa Michała A. Zielińskiego pierwotnie wyglądał zupełnie inaczej. Bohaterem „easternu” określanego jako „Kos” (tak podobno ma brzmieć polski tytuł) był polski chłop. Ignac tuż przed wybuchem powstania kościuszkowskiego dociera do naczelnika ze skradzionymi dokumentami, by uzyskać szlachectwo.
Wiadomo także, że film wyreżyseruje Paweł Maślona. Jego komedia „Atak paniki” trzy lata temu zebrała entuzjastyczne recenzje krytyków i spodobała się widzom.
Czy to właśnie będzie ta wielka produkcja o polskiej historii o której mówi się od kilku lat i o której powstanie zabiega nasze Ministerstwo Kultury? I czy w ogóle jest sens taki projekt za publiczne pieniądze realizować? Przykład gruziński nie jest zachęcający. „5 dni wojny” o rosyjskiej agresji w roku 2008 okazał się porażką artystyczną i komercyjną. I to mimo tego, że reżyserię powierzono specowi z Hollywood Renny Harlinowi, a prezydenta Saakaszwilego zagrał sam Andy Garcia. Cóż, o wszystkim decyduje jakość. „5 dni wojny” nie było filmem udanym, tymczasem wcześniejsze produkcje Aurum pokazują, że duet Hickinbotham-Bodzak gwarantuje poziom.
A czy w ogóle jest sens prowadzić politykę historyczną w taki sposób? Spójrzmy na to co robią Niemcy. Każdy najmniejszy przejaw antynazistowskiego oporu doczekał się tam swojej opowieści, by wymienić „Sophie Scholl” o kilkorgu nastolatków konspirujących w czasie wojny czy „Walkirię” z Tomem Cruise’m (o zamachu na Hitlera, przygotowanym przez jego wcześniejszych zwolenników). Dobrych Niemców mamy też w „Pianiście” Polańskiego czy „Liście Schindlera” Spielberga. Czy te produkcje zaszkodziły wizerunkowi naszych zachodnich sąsiadów?
Czy „Braveheart”, w którym Mel Gibson pokazał Williama Wallace’a dobrze wpłynął na wizerunek Szkocji? To pytania retoryczne. Popkultura to część tzw. soft power. Nie jest przypadkiem, że to właśnie Amerykanie dominują w tej dziedzinie od wielu dziesięcioleci. Po prostu są największym mocarstwem świata. I nie jest też przypadkiem, że Chińczycy coraz mocniej stawiają na swoje produkcje. Nawet jeśli trudno je wyeksportować to dochody z rodzimych filmów sięgają tam nawet ponad 600 milionów dolarów (niedawne hity „Hi, mom” i „Detective Chinatown 3”) i tworzą przekaz o sile kraju wśród jego obywateli.