W poprzedniej dekadzie w USA były tylko dwie kliniki zmiany płci, a obecnie jest ich aż 65.
zobacz więcej
Dziennikarka spierała się z politykiem o to, czy można sobie wybrać tożsamość płciową (mniejsza o to, co było pretekstem podjęcia tego tematu). On twardo obstawał przy tym, że płeć każdego człowieka pozostaje faktem biologicznym, a nie – wbrew temu, co głoszą teoretycy genderyzmu – kulturowym czy społecznym. Powoływał się na obowiązujące w Polsce przepisy prawne, które mówią o tym, że to, kto jakiej jest płci, musi być uregulowane w aktach cywilnych. Podkreślał, że „nie wolno stawiać świata na głowie”.
W odpowiedzi usłyszał: „to jest ciemnogród”. Dziennikarka oznajmiła również: „Można sobie wybrać płeć. Jeśli ja się czuję mężczyzną, to dlaczego mam nie zrobić sobie operacji i nie być mężczyzną?”.
I w tych opiniach właśnie pobrzmiewa retoryka oświeceniowa. Całą sytuację można zinterpretować następująco: Olejnik jako orędowniczka progresywizmu zarzuciła swojemu interlokutorowi obskurantyzm. Wystąpiła w roli obrończyni ludzi uciemiężonych – w tym przypadku osób transpłciowych – którym religia i tradycja zamykają ścieżkę do szczęścia. Szkopuł tkwi jednak w tym, że dziennikarka swoją wypowiedzią jednocześnie zaprzeczyła temu, co w dyskursie oświeceniowym jest istotne, czyli przekonaniu, że da się obiektywnie poznać rzeczywistość.
Tymczasem jeśli czyjaś płeć nie stanowi faktu biologicznego i określają ją wyłącznie własne odczucia tego kogoś, wtedy oznacza to, że liczy się tylko subiektywna perspektywa. Nie można zatem poznać obiektywnie rzeczywistości. Każdy człowiek zostaje ze swoimi racjami, których nie sposób zweryfikować (a przecież dla kogoś innego mogą one być absurdalne).