Przypomnijmy jednak, że ojcowie Ustawy Rządowej z roku 1791 kierowali się przede wszystkim dobrem ojczyzny. W obliczu tego, że państwu polskiemu groziło po pierwszym rozbiorze zniknięcie z mapy Europy, sprawa praworządności schodziła w ich przekonaniu na dalszy plan.
Konstytucja 3 Maja została poniekąd uchwalona w trybie rewolucyjnym. Jest rozpowszechniona opinia, że był to po prostu… zamach stanu. Ogólnie rzecz biorąc obóz reform wykorzystał okazję, że nie wszyscy posłowie wrócili ze swoich domów na obrady Sejmu, zwołane po świątecznej wielkanocnej przerwie.
Oponenci Konstytucji 3 Maja protestowali, że jej uchwalenie odbyło się bezprawnie. Ich legalizm był jednak w tym przypadku głównie wymówką. Chodziło im tak naprawdę o zachowanie swojego stanu posiadania – zarówno w wymiarze politycznym, jak i majątkowym. To byli konserwatyści, którzy chcieli zamrozić komfortowe dla siebie status quo, nawet kosztem utraty niepodległości przez Rzeczpospolitą. I zawiązując konfederację targowicką zwrócili się o wsparcie za granicę.
W takim razie kim byli zwolennicy Konstytucji 3 Maja? Strażnikami historycznego i kulturowego dziedzictwa Polski i zarazem orędownikami zmian społecznych, które miały doprowadzić do pojawienia się w Europie, na gruzach i feudalizmu, i oświeconego absolutyzmu, nowoczesnego narodu polskiego.
Ustawa Rządowa z roku 1791 z jednej strony ogłosiła, że katolicyzm to w RP wyznanie panujące, z drugiej zaś – obdarzała mieszczan i włościan nowymi prawami (pierwsi zostali równouprawnieni ze szlachtą, drugich objęła ochrona państwa), co stanowiło istotny krok w kierunku nadania tym warstwom podmiotowości.
Inicjatorzy uchwalenia Konstytucji 3 Maja nie byli konserwatystami. Natomiast to, co uczynili, było konserwatywną rewolucją. Spadek po nich przypadł w udziale w jakimś sensie między innymi blisko 200 lat później pierwszej Solidarności. Dla wielu jej działaczy odzyskanie przez Polskę suwerenności było ważniejsze niż dbałość o PRL-owski legalizm. Nic dziwnego, że propaganda reżimu Wojciecha Jaruzelskiego (w tym uchodzący teraz za krynicę lewicowo-liberalnych mądrości tygodnik „Polityka”) wyzywała ich od „awanturników” i „warchołów”.
Jest przesadą przykładać schemat podziału politycznego, który rozrywał Polskę w roku 1791 do dzisiejszych nadwiślańskich realiów. Ale jeśli progresiści upierają się to robić, to proszę bardzo, lecz strzelają sobie samobójczego gola. Okazują się bowiem siłą w negatywnym znaczeniu konserwatywną.
Skandując na demonstracjach: „Wolne sądy!” opowiadają się za tym, żeby trzecia władza powstrzymała prawicowych polityków przed zmianami, których celem jest wyrównywanie różnic społecznych i przywracanie sprawiedliwości. Wystarczy poczytać czy posłuchać tego, co na temat programu Rodzina 500+ czy przejmowania warszawskich kamienic na własność przez szemrany biznes, piszą i mówią publicyści mediów lewicowo-liberalnych. Nie kryją oni pogardy wobec ludu jako, w ich oczach, klasy leniwego i niesamodzielnego pospólstwa. Atakują Jana Śpiewaka, lewicowego aktywistę za to, że ośmielił się on postawić warszawskiej mafii reprywatyzacyjnej.